Выбрать главу

— Nie! — krzyknęła Maria.

— Non! — zawtórowała jej matka.

— Nikogo nie bić — powiedziała La Tia łagodnie. — I nie pluć też.

Stary Bart spojrzał na nią.

— Wszyscy nasi chcieli to zrobić, ale ja powiedziałem: Pozwólcie, zrobię to tylko raz w imieniu was wszystkich. Mnie powierzy li to zadanie. Wiecie, że ten chłopiec już przymusił dwie dziew czyny? Jedna nawet jeszcze nie dostała miesięcznych słabości.

— To kłamstwo! — krzyknął Roy.

— Mój syn nie byłby zdolny do…

— Nie opowiadajcie Czarnym, do czego są niezdolni Biali — przerwał Arthur Stuart. — Ale z tym już skończyliśmy. Nie przyszliśmy tu, by przynieść zemstę czy sprawiedliwość. Tylko wolność.

— Przynosicie mi wolność i mówicie, że nie mogę z niej korzy stać?

— Wiem, co robisz — odezwała się La Tia. — Ty domowy niewolnik. Ty chcesz, żeby ci z pola zapomnieli, że śpisz pod dachem, w łóżku.

Stary Bart błysnął strasznym spojrzeniem.

— Codziennie traktują mnie jak śmiecia, cały czas, i łóżko ma mi to wynagrodzić? Nienawidzę ich bardziej niż inni. Uderzyłem go, nie zabiłem, tak wygląda miłosierdzie.

Arthur Stuart pokiwał głową.

— Szanuję pańskie uczucia. Ale teraz nie interesuje nas ani sprawiedliwość, ani miłosierdzie. Chcę bezpiecznie przeprawić pięć tysięcy ludzi do Mizzippy. I nie potrzebuję, by cały kraj za wrzał od plotek o niewolnikach, którzy biją dzieci ich byłych pa nów.

— Nikt nie powie o biciu — wycedził Bart. — Powiedzą, że tego chłopca zabiliśmy, tę kobietę zgwałciliśmy, a tego głupiego nauczyciela pokroiliśmy na kawałki. Więc skoro i tak to powiedzą, może to zrobimy? Tak troszeczkę?

Ruth jęknęła.

— Już zrobił pan wszystko, co trzeba. Jeśli podczas naszej obecności tutaj podniesie pan na kogoś rękę, będę musiał pana powstrzymać.

Stary Bart uśmiechnął się z wyższością.

— Chciałbym to zobaczyć.

— Nie sądzę — odparł Arthur.

Maria usiłowała rozładować sytuację. Wstała i podeszła do Ruth Cottoner.

— Poroszę mi dać rękę.

— Nie dotykaj mnie! — krzyknęła kobieta. — Nie podam ręki złodziejce i włamywaczce!

— Znam się na chorobach. Wiem więcej niż pani lekarz.

— W Barcy — dodał Arthur Stuart — wszyscy chorzy przychodzili do niej, żeby się przekonać, czy wyzdrowieją.

— Nie zrobię pani krzywdy — dodała Maria. — I powiem prawdę. Pani syn to potwierdzi.

Kobieta powoli wyciągnęła dłoń.

Maria poczuła, że ciało Ruth staje się jej własnym, i od razu znalazła raka. Jego centrum znajdowało się w łonie, ale rozprzestrzeniał się, zjadał kobietę od środka.

— Jest źle — powiedziała. — Zaczęło się w pani łonie, ale teraz jest wszędzie. Ból musi być straszny.

Ruth zamknęła oczy.

— Mamo… — szepnął Roy.

Maria spojrzała na Arthura Stuarta.

— Potrafisz…?

— Ja nie — odpowiedział. — To dla mnie za wiele.

— Czy mógłby Alvin?…

— Spytaj go. Ale dla niego także może być tego za dużo. Nie potrafi dokonywać cudów.

— Macie jakiegoś uzdrowiciela? — spytała Ruth z goryczą. — Już tu bywali, szarlatani.

— Na ogół nie zajmuje się uzdrawianiem — odparł Arthur Stu art. — Robi to tylko wtedy, kiedy spotyka kogoś, no, potrzebującego.

Maria puściła rękę Ruth i podeszła do okna. Ludzie już chodzili wokół grupkami po dziesięć i pięćdziesiąt rodzin. Czarni z plantacji prowadzili ich do budynków i szop. Z kuchni dobiegał brzęk garnków i talerzy, szatkowanie i rozmowy.

Łatwo było go znaleźć wśród tego mrowia. Był potężny jak legendarny heros — Achilles lub Herkules — a mądry i dobry jak Prometeusz. Na pewno potrafi uleczyć tę kobietę. A jeśli odpłacą jej latami życia, czy ktoś oskarży ich o kradzież?

* * *

Verily Cooper zawsze obcierał sobie uda, kiedy jechał konno. I naciągał sobie mięśnie. Niektórzy uwielbiają konną jazdę. Verily ich nie rozumiał. I nie musiał. Prawnicy dobrze zarabiają, prawda? Prawnicy jeżdżą powozami. Pociągami.

Jadąc konno, trzeba przez cały czas myśleć. Koń sam nic nie zrobi, nie ma szans. Zawsze trzeba zachowywać czujność; w przeciwnym razie koń zrozumie, że on tu rządzi, i znajdziesz się w drodze do czegoś, co koń uznał za interesujące.

No i te otarte uda. Siodło nie urażało ich tylko wtedy, kiedy się stanęło w strzemionach. Ale to z kolei męczyło mięśnie. Może z czasem wyrobiłby w sobie nieco więcej siły i odporności, ale na ogół nie wybierał się w tak długie konne wycieczki. Dlatego najpierw stał w strzemionach, a potem siadał i dawał sobie obcierać uda.

Tak czy tak, nogi bolały.

Dlaczego mam się tak poświęcać dla Alvina? Albo Margaret Larner? Co ja im właściwie zawdzięczam? Czy ich sprawy nie wypełniają mi życia, odkąd zostałem ich przyjacielem? I co ja z tego mam?

Te nielojalne myśli go zawstydzały, lecz przecież to nie jego wina, co przychodzi mu do głowy, prawda? Przez jakiś czas był przyjacielem i towarzyszem podróży Alvina, niestety, te dni minęły. Usiłował się nauczyć Stwarzania wraz z innymi w Vigor Kościele, ale choć miał talent, pozwalający mu dostrzegać, jak różne rzeczy do siebie pasują, i sprawiać, żeby stopiły się ze sobą — co, jak mówił Alvin, stanowiło kluczową umiejętność Stwarzania — nadal nie mógł dorównać Alvinowi.

Potrafił nastawić złamaną kość — całkiem niezła umiejętność — ale zabliźnić otwartej rany już nie. Potrafił zrobić beczkę tak szczelną, że nigdy nie przeciekała, ale nie potrafił otworzyć metalowego zamka, rozpuszczając metal. A kiedy Alvin porzucił szkołę i ruszył w drogę, Verily nie widział powodu, by dalej ćwiczyć.

A jednak Alvin o to prosił, więc go posłuchał. On i Measure, starszy brat Alvina — dwóch kretynów, niestety. Uczyli się nawzajem tego, co umieli.

A jako prawnik nie zarabiał niemal nic.

Jestem dobrym prawnikiem, powiedział sobie. Idzie mi tak dobrze jak z bednarstwem. Może nawet lepiej. Ale nigdy nie stanę przed Sądem Najwyższym ani innym szacownym zgromadzeniem. Nigdy nie dostanę sprawy, dzięki której stanę się sławny — chyba że będę bronił Alvina, i to oskarżonego o najgorsze czyny.

Znowu się zamyślił i koń to wykorzystał. Nie byli już na głównej drodze, ale gdzie? Czy teraz musi się cofnąć?

Drogę, na której się znalazł, przecinał strumień. Zamiast brodu, jak na większości dróg, biegł nad nim mocny most — w dodatku kryty — zaledwie na trzy metry szeroki, lecz wysoki i bez śladów zniszczenia. Verily wiedział, że wszystkie kryte mosty na tej drodze zbudował ojciec Alvina i jego starsi bracia, by nikt więcej nie stracił syna i brata tylko dlatego, że pewnego dnia jakaś mało ważna rzeczka, na przykład Hatrack River, przybierze i stanie się głęboka i porywista.

A więc koń skręcił i teraz zmierzali nie na zachód do Carthage i Noisy River, lecz na północny zachód do Vigor Kościoła. Była to dłuższa droga, lecz skoro już Verily się nad tym zastanowił — lepsza. Będzie mógł wypocząć i uzupełnić zapasy. Usłyszy nowiny. I może spotka także miłość swojego życia, która go pozna i odciągnie od tych skomplikowanych spraw.

Alvin ma żonę i dziecko w drodze, a ja co? Otarte nogi. I żadnych klientów.