Выбрать главу

Muszę znaleźć w Noisy River prawnika, który poszukuje pomocnika. Chyba umiałbym pracować w zespole. Dla Alvina Stwórcy nigdy nie byłem prawdziwym partnerem — nikt nim nie jest, może z wyjątkiem żony, a skoro są tak od siebie daleko, ich także trudno nazwać partnerami.

Rozejrzę się w Springfield i sprawdzę, czy nie mógłbym tam zamieszkać.

Nie pojadę przez Vigor Kościół. Nie tam czeka na mnie miłość mojego życia. Miłość do Alvina Stwórcy, na dobre czy na złe, nadaje kształt mojemu życiu. Będę mu służyć w Springfield. Nie pojadę okrężną drogą.

Zawrócił konia i wkrótce odnalazł rozstaje, na których koń skręcił w złą stronę. Nie, bądź uczciwy, pomyślał. To ty skręciłeś w złą stronę, niczym Jonasz uciekając od swojego obowiązku.

* * *

Arthur Stuart przyglądał się uważnie Alvinowi, by nauczyć się, jak leczyć taką chorobę. Nie zdołał wychwycić szczegółów wyleczenia stopy Papy Łosia, ale mniej więcej potrafił się zorientować, o co chodziło. Ta kobieta była trudniejszym przypadkiem. Kiedy Maria od Zmarłych powiedziała, co się dzieje w jej ciele, Arthur także to zobaczył, ale nie potrafił określić granic raka, zrozumieć, gdzie kończy się dobra tkanka, a zaczyna zła. W jej wnętrzu widział mnóstwo małych plamek i co do niektórych nie potrafił się zorientować, czy to rak.

Więc kiedy Alvin wszedł do domu i przywitał się z nim, La Tia, Rien i Marią od Zmarłych, Arthur Stuart nie mógł się doczekać, kiedy zabierze go do pani Cottoner.

Alvin skłonił się nad jej dłonią i poważnie uścisnął dłoń naburmuszonego Roya.

Potem spytał, czy może usiąść obok i wziąć ją za ręce, ponieważ „byłoby mi łatwiej, gdybym pani dotykał, choć jeśli to pani niemiłe, mogę sobie poradzić bez tego”.

W odpowiedzi chwyciła go za ręce. I tak, siedząc w salonie, otoczeni gwarem obozowiska na podwórzu, a także wewnątrz domu, ponieważ ludzie wpadali czasem, pytając o coś La Tię lub Rien, Alvin zaczął pracować nad zmianą wnętrza Ruth.

Arthur Stuart usiłował za nim nadążyć. Tym razem Alvin pracował powoli. Zupełnie jakby chciał pokazać Arthurowi metodę — i może tak właśnie było. Ale zawsze najważniejsze szczegóły umykały. Arthur widział, na co patrzy Alvin, czuł, w jaki sposób szuka czegoś na granicy między dobrą i złą tkanką, ale nie potrafił się zorientować, jak rozpoznaje, która jest chora, a która zdrowa.

Na szczęście niektóre rzeczy potrafił dostrzec. Na przykład, że kiedy Alvin rozbijał chorą tkankę, kazał się jej rozpłynąć we krwi, by można ją było wydalić. Jak łączył wszystko w miejscach, skąd zniknął rak. Jak dodawał kobiecie sił.

— Niedobrze mi — szepnęła.

— Ale nie boli — odszepnął.

— Nie, nie boli.

— Prawie skończyłem. Pani ciało mi pomaga znaleźć wszystkie chore miejsca. Nie potrafiłbym tego zrobić bez pomocy pani ciała. Pani wie, jak się leczyć — nie umysłem, lecz ciałem, kośćmi i krwią. Trzeba je było trochę… nakierować. Widzi pani? To nie cud. Mój dar polega na tym, że wiem, co chce zrobić pani ciało, choć tego nie potrafi… i pokazuję mu ten sposób.

— Nie rozumiem.

— Mdłości miną, kiedy ostatki chorych tkanek wyjdą ze stolcem. Najpóźniej rano. Może wcześniej.

— I nie umrę?

— Nie czuje pani? — spytał łagodnie Alvin. — Nie czuje pani, że wszystko w środku wyzdrowiało?

Pokręciła głową.

— Ból minął, to wszystko.

— No, to już coś, prawda?

Zaczęła płakać.

Roy natychmiast podbiegł, położył jej rękę na ramieniu i spojrzał gniewnie na Alvina i Arthura Stuarta.

— Ona nigdy nie płacze! To przez was!

— Płacze z ulgi — wyjaśnił Arthur Stuart.

— Nieprawda — powiedział Alvin.

— Cierpi przez was! — krzyknął Roy.

— Płacze, ponieważ się boi. Czego się pani boi?

— Boję się, że kiedy odejdziecie, to wróci.

— Nie mogę obiecać, że nie, lecz nie wydaje mi się. Ale jeśli tak się stanie, proszę do mnie napisać. List należy zaadresować do syna Alvina Millera, w Vigor Kościele w stanie Wobbish.

— Nie może pan tu wrócić.

— Pewnie że nie — odezwał się Roy. — Wtedy będę większy i go zabiję!

— O nie — powiedziała pani Cottoner.

— Właśnie że tak! Ukradł nam niewolników! Nie rozumiesz, mamo? Będziemy biedni!

— Ciągle mamy ziemię. A ty masz matkę. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?

Jej spokojne spojrzenie musiało przekazać chłopcu coś, czego Arthur Stuart nie zrozumiał. Roy wybuchnął płaczem i wybiegł z pokoju.

— Jest taki młody — szepnęła.

— Wszyscy mamy na sumieniu ten grzech — powiedział Alvin.

— A niektórzy nigdy go nie porzucają.

— Nie ja — odparła. — Ja nigdy nie byłam młoda.

Arthur Stuart domyślił się, że kobieta ukrywa jakąś historię, ale nie potrafił jej odgadnąć. Gdyby była tu jego siostra Peggy, poznałaby ją i może później mu opowiedziała. Albo gdyby Bajarz tu był, poznał jej historię i opisał w książce, może Arthur zdołałby ją zrozumieć. Na razie mógł się tylko domyślać, co Ruth miała na myśli.

Albo co chciał powiedzieć Alvin, kiedy oznajmił:

— Teraz jest pani młoda.

— Może przez parę godzin.

Alvin otworzył dłonie, by ją uwolnić, ale ona szybko chwyciła go za nadgarstki.

— Och, proszę… jeszcze nie.

Więc przez jakiś czas siedział, trzymając ją za ręce.

Arthur Stuart nie mógł na nich patrzeć. Tu już nie chodziło o leczenie. Alvin nie używał swojego talentu. Po prostu trzymał za ręce kobietę, która patrzyła na niego jak na Boga lub cudem odnalezionego brata. Arthur Stuart czuł, że coś jest nie tak. Jakby jego siostra Peggy coś traciła. Miał ochotę powiedzieć: Ruth Cottoner, nie masz prawa trzymać tych rąk.

Ale się nie odezwał. Wyszedł z domu i ujrzał La Tię, po cichu wydającą rozkazy i kierującą wszystkim bez podnoszenia głosu. Czasami nawet się śmiała i witała uśmiechem i żartami wszystkich, którzy do niej przyszli.

Zobaczyła go.

— Chodź! — zawołała. — Nie znam hiszpański, nie rozumiem te go tu!

Więc Arthur Stuart zajął się sprawami obozu i zostawił Alvina z kobietą, która była w nim prawie zakochana. A dlaczego by nie? Właśnie ocalił jej życie. Zajrzał w jej ciało, zobaczył, co jest zepsute, i naprawił to. Kogoś takiego chyba trzeba pokochać, prawda?

* * *

Ekspedycja do Meksyku nie wyruszyła w drogę parowcem. Steve Austin musiał znaleźć jakiegoś hojnego darczyńcę, bo dostali trzymasztowy szkuner, doskonały na statek handlowy, z wiosłami niczym galera, ponieważ w Zatoce Meksykańskiej często panowała bezwietrzna pogoda. Na pokładzie znajdowała się prawdziwa armata oraz działa, które mogli znieść na ląd. Artyleria!

Calvin czuł coraz większy szacunek do Steve’a Austina, który wyraźnie potrafił załatwić wszystko. Oczywiście wiele osób chętnie dałoby pieniądze na podbój Meksyku, gdyby powodzenie wyprawy wydało się im pewne. A ponieważ szanse powodzenia równały się niemal zeru — tylko jeden statek i setka niezdyscyplinowanych „żołnierzy” — oznaczało to, że Steve Austin ma wielki dar przekonywania.

Muszę się tego nauczyć, pomyślał Calvin. Będę go obserwować i nauczę się, jak się namawia ludzi, żeby inwestowali pieniądze w szalone projekty. Całkiem pożyteczna umiejętność.

Obrócono statek za pomocą lin trzymanych na brzegu, dzięki czemu nie mógł się zgubić w wiecznej mgle po drugiej stronie rzeki. Potem liny opadły i statek pożeglował w długą drogę do ujścia Mizzippy.