Выбрать главу

Tuż za Barcy mgła na prawym brzegu się przerzedziła, a zanim dotarli na otwarte morze — znikła zupełnie. Interesujące. Zatem nie ma związku z rzeką, lecz z granicami ziem chronionych przez Tenskwa-Tawę. To nasunęło Calvinowi pytanie, czy mgła zalega także wzdłuż wybrzeża i na granicy z Meksykiem.

A może Tenskwa-Tawa zawarł z Meksykanami jakieś przymierze? Może i on składał ofiary z ludzi? A jeśli tak, czy Alvin o tym wie? Bardzo ciekawe zagadnienie. Tu wzniosłe cele, walka z niewolnictwem i krwawą wojną, a tam najlepszy przyjaciel, czerwonoskóry prorok, brata się z meksykańskimi dzikusami, którzy wydzierają ludziom serca.

Oczywiście Calvin wiedział o tym od samego początku. Alvin jedynie udaje cnotliwego, mówi, że korzysta ze swojej mocy wyłącznie w służbie dobra, ale nie wie, co jest dobre, tak samo jak Calvin czy ktokolwiek inny. Pewnie uważa, że to, co robi, jest szlachetne, ale to nieprawda. Alvin jest taki sam jak inni — robi to, co chce, mając nadzieję, że mu to ujdzie na sucho. I tratuje wszystkich, którzy mu staną na drodze.

Calvin przynajmniej potrafi przyznać, że sam tak robi. Nie ma żadnych złudzeń.

Spojrzał na rozmigotaną wodę; wietrzyk wydął żagle i statek ruszył zygzakiem. Ocean był roziskrzony, olśniewający. Świetlne refleksy oślepiały. A na jaskrawoniebieskim niebie sunęły małe białe chmurki.

Ale pod powierzchnią wody panuje mrok, myślał Calvin. Dno jest błotniste i roi się od stworzeń, które się nawzajem pożerają. A potem lądują w sieciach poławiaczy krewetek, jakby Bóg zstąpił z nieba, by ukarać grzeszników. Ale to nie kara, a one nie zgrzeszyły, są tylko głodnymi krwiożerczymi stworzonkami, które dały się złapać.

Alvin usiłuje żyć na powierzchni błękitnego morza. Ja nie.

Wokół żołnierze śmiali się i żartowali. Przechwalali się, czego dokonają w Meksyku. Austin pewnie zamierza zejść na ląd i wykorzystać moc Calvina, by zrobić wrażenie na potencjalnych sprzymierzeńcach i przerazić Meksykanów. Ci rechoczący, przechwalający się mężczyźni byli najemnikami, co do jednego. A niewielu najemników wynajmuje swoją odwagę wraz z ciałem. Dopóki nikt do nich nie strzela, dopóki nie widzą, jak towarzysze broni padają trupem, będą dzielni. A kiedy zaczną się kłopoty, uciekną.

Dlaczego by nie? Ja też ucieknę.

Biedny Steve Austin. Tyle pieniędzy tylko po to, by zawieźć działa do Meksyku.

Ale przecież może także wygrać. W końcu ma Calvina Stwórcę, człowieka obdarzonego mocą, który nie waha się jej używać.

Czy to nie ja sprawiam, że ciepły i miły wiatr wieje w kierunku, w którym zmierzamy? Nikt na pokładzie nie podejrzewa, że to moje dzieło. Dopóki jestem na tym statku, nikt nie będzie musiał siadać do wioseł.

* * *

Nadszedł wieczór; wszyscy już zjedli posiłek. Plantację Cottonerów otoczyła gęsta mgła, choć na samej plantacji powietrze było tak przejrzyste, że można było podziwiać gwiazdy.

Arthur Stuart był z siebie dumny; nauczył się robić mgłę. Trudno uwierzyć, że zaledwie parę tygodni temu uczył się dopiero zmiękczać żelazo i szło mu okropnie powoli. Widać był jak dziecko, które z wysiłkiem stawia pierwsze kroki, a dwa tygodnie później radośnie śmiga po całym domu i podwórku.

Mgła lub czyste powietrze. Decyzja należała do niego.

— To tylko mgła — powiedział Alvin, kiedy Arthur Stuart oszalał z zachwytu. — Nie zrobiłeś nowego księżyca ani nie ruszyłeś z posad góry.

— To pogoda! Robię pogodę!

— Robisz płot wokół ludzi, których trzeba chronić. Nie popisuj się i nie zacznij decydować, kto dostanie deszcz, a kto nie.

Trudno zatrzymać burzę, którą się raz rozpęta.

— Nie będę rozpętywać żadnej burzy — burknął Arthur Stu art. — Znasz mnie tak długo i uważasz, że jestem Calvinem?

Alvin uśmiechnął się.

— Tu nie mam żadnych wątpliwości. Ale nigdy nie będziesz mi mógł powiedzieć: Nie wiedziałem, to nie moja wina.

— Więc nauczysz mnie wszystkiego?

— Wszystkiego, co mi przyjdzie do głowy.

— A kto nauczył ciebie?

— Moje głupie błędy.

— Jeśli głupie błędy tyle ci dały, dlaczego nie pozwolić mnie się uczyć u tego samego nauczyciela?

Alvin nie znalazł odpowiedzi. Roześmiał się.

— Musisz spać — powiedziała Maria od Zmarłych. — Nie od chodź do rana.

— Noc jest dla mnie najlepsza — odparł. — A prześpię się, idąc.

Maria od Zmarłych spojrzała pytająco.

— Nauczył się tego od Czerwonych — wyjaśnił Arthur Stuart. — Biegnie we śnie. Wczoraj też tak zrobił, przechodząc przez jezioro. Nie słyszałaś?

— Słyszałaś? Jaki to dźwięk? — roześmiała się, sądząc, że Arthur Stuart żartuje.

Po chwili o nim zapomniała. Wpatrywała się w Alvina; Arthur uświadomił sobie, że ostatnio Maria od Zmarłych robi tylko to, chyba że ma jakieś pilne zadanie. Nie patrzyła na niego z takim uczuciem jak Ruth Cottoner. To było coś innego. Kompletne uniesienie. Zachłanność. Jakby pożerała go oczami.

Ruth Cottoner kochała Alvina, to pewne — miłością zrodzoną z wdzięczności, ulgi, strachu i zaufania do człowieka, który ją ocalił. Maria od Zmarłych także go kochała, ale inaczej. Jakby miała jakiś cel. Jeszcze tego celu nie osiągnęła, ale dążyła do niego.

Nie mogę nic o tym wiedzieć, pomyślał Arthur Stuart. Nie jestem Peggy. Nie jestem żagwią, by spoglądać w płomienie ludzkich serc.

Poza tym Peggy nie posłałaby Alvina tam, gdzie zakocha się w nim inna kobieta.

A zresztą, o ile się orientuję, kobiety zawsze kochały Alvina, tylko ja byłem zbyt młody i głupi, żeby to zauważyć. Ale parę przypadków pamiętam, a jakże. Nic z tego nie wyszło. Alvin nigdy nie reagował.

Tym razem chyba nie zauważał, jak Maria od Zmarłych na niego patrzy. Może dlatego że była bardziej subtelna. W końcu ja sam zauważyłem to dopiero dziś. Więc może nie dostrzegł, że jej spojrzenie zawsze za nim idzie, że Maria wsłuchuje się w każde jego słowo, że go czci. Jednak czy to widział, czy nie, jej zachowanie miało na niego wpływ. Ciągle się do niej odwracał. Mówił do kogoś innego, ale zerkał na nią, jakby sprawdzał, czy go usłyszała. Jakby był to jakiś żart zrozumiały tylko dla nich dwojga.

Ale między nimi nie ma żadnych żartów ani nic. Na nic nie mieli czasu. Przecież zawsze przy nich byłem, prawda? Niemal zawsze, z wyjątkiem tego pierwszego razu, kiedy się spotkali, a ona zaprowadziła go do chaty na bagnach, żeby uleczył jej matkę.

Ta Maria od Zmarłych widzi w człowieku tylko to, czy jest chory i czy umrze na tę chorobę. Ale co widzi w Alvinie? Mężczyznę, który sprawi, że jej koszmary się nie urzeczywistnią.

Nie, ona widzi moc. Moc zmieniania świata, przyszłości.

A może tylko te szerokie ramiona.

Zresztą co mnie to obchodzi. Alvin się w niej nie zakocha. Nie zauważa żadnych kobiet z wyjątkiem Peggy — wiedziałbym, gdyby było inaczej.

Przecież nie tylko Alvin coś potrafi. Ja może nie potrafię leczyć, ale utrzymałem most od drugiej strony, a to już coś. I sprawiłem, że muszkiet Ruth Cottoner nie wypalił. I zrobiłem mgłę!

Co ja sobie wyobrażam? Ona jest pewnie z pięć lat starsza ode mnie. Poza tym to Biała. Francuzka. Choć teraz potrafię już całkiem nieźle mówić po francusku. I jestem pół-Biały, a zresztą co za różnica? Przecież niedługo opuścimy ziemie, na których panuje niewolnictwo.

Nie. W jej oczach jestem dzieckiem, w dodatku pół-Czarnym, a przede wszystkim uczniem Alvina, on jest mistrzem, więc dlaczego miałaby na mnie patrzeć?