Выбрать главу

Ale dobrze, że Alvin wyjeżdża. Dobrze, że ma zadanie. Nie należy się rozpraszać, kiedy trzeba załatwić ważne sprawy.

Alvin nie robił wielkiego hałasu ze swoim odejściem. Spełnił wszystkie obietnice. La Tia, Arthur, Maria od Zmarłych i Rien znali swoje zadania — Maria i Rien miały odwracać uwagę ludzi z dworu, dopóki Arthur Stuart i La Tia nie uwolnią niewolników i nie powiedzą im, co się dzieje. Oczywiście nie zawsze tak będzie — nie zawsze pan domu będzie nieobecny, niewolnicy zamknięci w chatach, a nadzorca pijany do nieprzytomności. Bez Alvina nie będą już mogli leczyć. Ale jakoś dadzą sobie radę.

Alvin nie chciał, by tysiące uchodźców zobaczyły jego odejście. Zwłaszcza jeśli ktoś miałby go prosić o pozostanie. W obozie zapanowałby nastrój niepewności. Przecież ludzie, którzy dziś odegrali najważniejszą rolę, byli nadal z nimi. A kiedy uciekinierzy zaczną o niego pytać, usłyszą: Alvin poszedł na zwiady, niedługo wróci.

Więc kiedy nadeszła pora odejścia, po prostu cicho odszedł.

Widział to tylko Arthur Stuart, ale nie podbiegł, by się pożegnać. Z uśmiechem patrzył, jak Alvin zarzuca worek na ramię, wchodzi w las i znika we mgle. A kiedy odwrócił wzrok, okazało się, że nikt nie zwrócił uwagi na zniknięcie Alvina.

Nikt oprócz Marii od Zmarłych. Udawała, że rozmawia z matką i paroma Francuzami, ale wzrok miała wbity w punkt, w którym zniknął Alvin.

To miłość, pomyślał Arthur Stuart. Dziewczyna szaleje z miłości.

Ludzie nie od razu ułożyli się do snu. Byli zmęczeni, więc można by się spodziewać, że zaraz pójdą spać. Dzieci rzeczywiście zasnęły natychmiast, kiedy zaspokoiły głód, ale inni rozmawiali, dziwili się i martwili, i jeszcze przez jakąś godzinę w obozie panował gwar.

Arthur Stuart czuł, że potrzebuje snu jak wszyscy, może nawet więcej, lecz najpierw sprawdził, czy mgła jest na swoim miejscu. To było jego zadanie; co byłby wart, gdyby je zaniedbał? Dlatego po raz ostatni obszedł obóz. Paru Czarnych, uwolnionych z plantacji Cottonerów, podeszło i chciało mu dziękować, ale powiedział, że nie dał im niczego, czego nie mieliby od Boga. Potem przeprosił ich i ruszył dalej.

Kiedy wrócił do dworu, prawie wszyscy już spali. Dopiero teraz zorientował się, że nie zadbał nawet o koc dla siebie.

Nieważne. Noc była ciepła, trawa sucha, a owady mu nie przeszkadzały. Znalazł pusty spłachetek ziemi nieopodal miejsca, w którym zaczynała się mgła, usiadł i zaczął pocierać stopami o trawę; po całodziennym marszu to mu przyniosło ulgę. Przypomniał sobie, że buty zostawił gdzieś koło domu. Rano je znajdzie albo obejdzie się bez nich. Buty są dobre na zimę, ale trudno je nosić ze sobą przez całe lato, kiedy chce się czuć ziemię pod stopami.

— Więc odszedł — odezwała się Maria od Zmarłych.

Nie zauważył jej nadejścia. Przeklął się w myślach. Alvin zawsze wiedział, kto jest w pobliżu. A on przecież widział płomienie serc, przynajmniej te najbliższe. Tylko nie przyzwyczaił się ich szukać. Wokół były ich setki, wszystkie uśpione. Nie zwracał na nie uwagi.

— Teraz ty jesteś Stwórcą — dodała.

— Uczniem — mruknął. — Jeśli w ogóle. Moim prawdziwym ta lentem są języki.

Powiedziała coś w języku przypominającym trochę hiszpański, a trochę francuski.

— Najpierw muszę się ich nauczyć — dodał. — Nie mam ich wszystkich w głowie.

Roześmiała się cicho.

— Jak to jest, kiedy się z nim ciągle podróżuje?

— Jakby się miało szwagra, który czasem traktuje cię jak dziecko, a czasem jak człowieka.

Uśmiechnęła się i pokręciła głową.

— To musi być cudowne… widzieć, jak robi te szlachetne rzeczy.

— Na ogół robi tylko jedną przed kolacją i daje sobie spokój na resztę dnia.

— Droczysz się ze mną.

— Chcesz wiedzieć, jak to jest? Spytaj mamę, czy to bardzo ciekawe, kiedy znajduje chorobę w kimś, kto potem umiera.

— Można się do czegoś takiego przyzwyczaić?

— Nawet nie próbuję. Chcę się tego nauczyć.

— Dlaczego? Dlaczego, skoro on potrafi to zrobić o wiele lepiej?

Czy wiedziała, jak bardzo go zraniła?

— Ale chyba dobrze, że się czegoś nauczyłem, nie sądzisz?

W przeciwnym razie musielibyśmy postawić straże, a jak ci się wydaje, ilu wartowników byśmy znaleźli?

— Więc naprawdę zrobiłeś mgłę? Nie on?

— On zaczął, żeby mi pokazać, jak to się robi. Ja dokończyłem.

— I potrafisz ją zrobić jutro?

— Mam nadzieję, bo tę mgłę musimy zostawić. Jeśli zostanie my tu na drugą noc, na plantacji nie zostanie nic do jedzenia i Cottonerowie umrą z głodu.

— Nie umrą. Nie muszą już karmić niewolników, pamiętasz? — Położyła się na trawie. — Gdybym mogła z nim podróżować, była bym szczęśliwa w każdej minucie każdego dnia.

— Ze mną jest inaczej. Mniej więcej co drugi dzień kaleczę się w palec albo jem coś nieświeżego. Ale w pozostałe dni to szczyt szczęścia.

— Dlaczego ze mnie żartujesz? Otwieram przed tobą serce.

— On jest żonaty. A jego żoną jest moja siostra.

— Nie martw się. Nie kocham go w ten sposób.

Owszem, kochasz, pomyślał.

— Miło mi to słyszeć.

— Czy możesz mi pomóc?

— W czym?

— Ta kryształowa kula… ta, co ją ze sobą noszę…

— O ile pamiętam, paru chłopców z radością pomaga ci pchać taczki.

Niecierpliwie machnęła ręką.

— Spoglądam w nią i to, co w niej widzę, przeraża mnie.

— Co widzisz?

— Śmierć wszystkich ludzi na świecie. Tylu, że nie widzę już twarzy.

Arthur Stuart zadrżał.

— Nie wiem, co jest w tej kuli. Może widzisz tylko to, co umiesz zobaczyć. Ty wiesz, jak zobaczyć śmierć, więc tylko to widzisz.

Kiwnęła głową.

— Możliwe. Chciałam spytać, co ty zobaczyłeś.

— Moją matkę — powiedział. — Frunęła. Niosła mnie na wolność.

— Więc urodziłeś się w niewoli.

— Matka oddała wszystkie siły i życie, żeby mnie uratować.

— Była bardzo dzielna. A ty pewnie jesteś bardzo smutny.

— Miałem rodzinę. Kilka rodzin. Czarną — Berrych, którzy uda wali przez jakiś czas moich prawdziwych rodziców, by ludzie się nie domyślili, że jestem zbiegiem. I Guesterów, rodzinę Białych, która mnie wychowała. Zaadoptowała mnie teściowa Alvina, stara Peg. I zrobiła to z całego serca, choć Alvin był mi bardziej ojcem niż ojciec Peggy. Guester jest karczmarzem i dobrym człowiekiem.

Pomógł wielu niewolnikom uciec z niewoli. I zawsze mnie ciepło wita, ale to Alvin zabiera mnie wszędzie i wszystko pokazuje.

— I wszystko to zanim skończyłeś dwadzieścia lat.

— To jeszcze nie koniec.

— Ach, więc ty możesz ze mnie żartować, a ja z ciebie nie?

— Nie wiedziałem, że żartujesz.

— Więc jednak nie mówisz we wszystkich językach — roześmiała się.

— Wybacz, ale chyba pora spać.

— Nie gniewaj się na mnie, uczniu Stwórcy. Przed nami wiele wspólnej pracy. Powinniśmy być przyjaciółmi.

— Jesteśmy. Jeśli tego chcesz.

— Chcę.

Chcesz mnie wykorzystać, żeby być blisko Alvina, pomyślał, ale tego nie powiedział.

— A ty? — spytała.

Czy to ważne?

— Oczywiście — powiedział. — Wszystko pójdzie łatwiej, jeśli będziemy przyjaciółmi.

— Pewnego dnia pomożesz mi zrozumieć, co widzę w kuli Alvina?

— Nie rozumiem nawet, co widzę we własnej zupie — mruknął.