Выбрать главу

Alvin nie robił tego często. Nie chciał się narzucać. Sprawa musiała być poważna. Dlatego Tenskwa-Tawa ufał jego osądowi i zjawiał się na spotkanie.

Albo nie. W końcu nie zawsze przychodził na każde skinienie Alvina. Gdyby był zajęty, Alvin musiałby zaczekać. Na razie się to nie zdarzyło, a przynajmniej czekanie nie było długie. Lecz Alvin wiedział, że kiedyś tak będzie, i był gotów czekać. Przez jakiś czas.

A jeśli Tenskwa-Tawa w ogóle nie przyjdzie? Co to będzie znaczyć? Że odmawia? Że nie wpuści tych pięciu tysięcy dzieci Izraela — a raczej dzieci Boga? Może dla niego były to tylko dzieci biednych rodziców, lecz mimo wszystko ludzkie stworzenia… Więc jeśli nie pozwoli im przejść przez jego ziemie, co wtedy?

Alvin spojrzał w lewo — nie oczami, lecz szukając płomieni serc ekspedycji, która wyruszyła dziś po południu z Barcy w pogoni za zbiegłymi niewolnikami. Dobrze — niewiele drogi przebyli tego pierwszego dnia i nadal znajdowali się daleko. W tej grupie także było wiele gniewu i cierpienia; ci, którzy jeszcze byli pijani — wymiotowali, tych, którzy już trzeźwieli, bolała głowa. Ci, którzy żałowali, że nie są pijani, narzekali na nudę podróży i kiepski poziom rozrywek na pokładzie okrętu.

Statek z Calvinem oddalał się coraz bardziej. Tam także było wiele gniewu — ale innego, bardziej rozgoryczonego, jakby dojrzewającego od dawna. Calvin znalazł ludzi podobnych do niego, którzy uważali, że świat jest im coś winien i ociąga się ze spłatą długu. Czy naprawdę dotrą do Meksyku? Czy Calvin oszalał do tego stopnia, żeby się angażować w tę szaloną ekspedycję? Wszędzie, dokąd się wybiorą, narobią kłopotów.

Ale przede wszystkim Alvin zastanawiał się, w jaki sposób przemierzy rzekę.

Zbudowanie mostu dla siebie nie wydawało się rozsądne, ale rzeka była zbyt szeroka, żeby ją przepłynąć, w dodatku w pełnym ubiorze i ze złotym pługiem — doskonałym jako kotwica, kiepskim w roli tratwy. Dlatego Alvin ruszył w górę rzeki. Problem tylko w tym, że tuż nad wodą drzewa i krzewy stanowiły gęstą plątaninę, za którą nie widać było ewentualnych łodzi. Nie były to gościnne ziemie dla rolników czy rybaków i wątpliwe, żeby ktokolwiek mieszkał zbyt blisko rzeki. No i aligatory — widział ich płomienie serc, przygaszone na czas snu, z wyjątkiem tych, które były głodne. Bardzo by się ucieszyły, gdyby mogły wrzucić na ząb kawał ludzkiego mięsa i trawić je przez cały dzień, wylegując się na brzegu w słońcu.

Nie podchodź do mnie, szepnął do najbliższego obudzonego aligatora. Nie ruszaj się z miejsca. Dziś nie jestem dla ciebie.

Wreszcie uświadomił sobie, że nie zdobędzie łodzi, dopóki jej sam nie zrobi.

Więc znalazł umierające drzewo — w tej dziczy ich nie brakowało — i namówił je, żeby puściło ostatnie korzenie, którymi wpijało się w ziemię. Wpadło do wody z głośnym chlupotem. Po chwili Alvin odciął mu wszystkie zbędne konary. Drzewo było prawie uschnięte i lekko unosiło się na wodzie. Alvin nadał mu odpowiedni kształt, a potem ruszył pomiędzy krzakami i wykrotami, aż znalazł się na tyle blisko pnia, że nie musiał daleko brodzić w wodzie, by do niego dojść.

Pewnym problemem było wejście na pień, który łatwo się obracał. Alvin pomyślał, że pewnie mniej więcej tak wyglądało wielkie drzewo, które w dniu jego przyjścia na świat płynęło rzeką podczas powodzi. To, co zabiło jego brata Vigora, stało się jego środkiem transportu.

Wspomnienie przeszłości przywiodło mu na myśl czasy dzieciństwa, kiedy wszystkie wypadki, które go spotykały, zdawały się mieć jakiś związek z wodą. Tak twierdził jego ojciec, choć nie był przesądny. Woda chce cię zabić, powiedział Alvin senior.

I była to prawda. Nie, woda sama w sobie nie miała woli ani pragnienia, by go skrzywdzić, jednak w naturalny sposób uszkadzała, przeżerała rdzą, rozpuszczała i zalewała błotem wszystko, z czym miała kontakt. Była idealnym narzędziem Niszczyciela.

Wraz z myślą o odwiecznym wrogu, który tak często zagrażał jego życiu, powróciło dawne uczucie z dzieciństwa. Wrażenie, że obserwuje go ktoś znajdujący się tuż poza jego polem widzenia. Kiedy odwracał głowę, obserwator uciekał. Zawsze widział tylko pustkę. Ale na tym właśnie polegał problem — Niszczyciel był nicością lub miłośnikiem nicości i nie spocznie, dopóki wszystko nie zniknie.

Alvin mu się przeciwstawił. Żałosny, niezdarny słabeusz, oto kim jestem, pomyślał. Nie potrafię budować szybciej, niż Niszczyciel burzy. A jednak on nienawidzi mnie za to, że w ogóle próbuję.

A może wcale mnie nie nienawidzi. Może jest dzikim stworzeniem, bez przerwy głodnym, a we mnie po prostu wyczuwa ofiarę. Nie jest złośliwy. Czy burzenie nie stanowi etapu budowania? To wszystko elementy tego samego wielkiego nurtu natury. Dlaczego miałbym być wrogiem Niszczyciela, skoro tak naprawdę pracujemy w tandemie, Stworzyciel i Niszczyciel — Stworzyciel tworzy coś z ruin, dzieła Niszczyciela.

Alvin zadrżał. Do czego zmierza? O czym myśli?

Tuż obok ujrzał płomień serca. Bardzo głodny. Ten aligator, któremu kazał się nie zbliżać. Najwyraźniej zwierzę zmieniło zdanie, co stawiało w niezręcznej sytuacji Alvina, zanurzonego w wodzie po uda, trzymającego dryfujący bal i obciążonego balastem worka z pługiem.

Potężne szczęki zacisnęły się na jego nodze i natychmiast wciągnęły go pod wodę.

Alvin zmusił ciało, by nie reagowało — młócące ramiona i szamotanina nie na wiele się zdadzą, kiedy aligator trzyma człowieka za nogę.

Zwierzę miotnęło łbem w obie strony; coś w biodrze Alvina trzasnęło. Jeszcze jedno szarpnięcie i kość wyskoczy ze stawu. Alvin sięgnął do mózgu aligatora, chcąc go poprosić, by go puścił. To proste, wytłumaczyć stworzeniu o słabym rozumie, jak ma widzieć świat. To nie do jedzenia, to niesmaczne, niebezpieczne, uciekaj.

Aligator nie zainteresował się jego słowami. W jego płomieniu serca kryło się coś starego i złośliwego. Nie był głodny, po prostu chciał zabić Alvina. Płonął żądzą rozdarcia go na strzępy, ta żądza go rozsadzała.

A z oddali zbliżały się inne płomienie serc. Aligatory zwabione szamotaniną w wodzie.

Dlaczego aligator nie reaguje?

Bo jesteś w wodzie, idioto.

Nie, byłem w wodzie już tysiące razy i nic się nie stało, a…

Nie pora na dyskusje. Jeśli z aligatorem nie można się dogadać, trzeba to załatwić inaczej.

Alvin sięgnął przenikaczem do nozdrzy zwierzęcia. Zatkał je i powiedział aligatorowi, że powietrze jest mu potrzebne.

Wszystko na nic. Aligatora to nie obeszło.

Teraz Alvin już wiedział, że walczy z czymś dużo bardziej niebezpiecznym niż zwykły aligator. Zwierzęta chcą żyć i nigdy o tym nie zapominają. Więc kiedy aligator lekceważy fakt, że nie może oddychać…

Następne szarpnięcie. Alvin poczuł, że jego staw biodrowy pęka. Teraz noga trzymała się tylko na paru ścięgnach, mięśniach i skórze. Aligator przerwie je w ułamku chwili.

Ból był straszny, ale Alvin odciął się od niego. Nie po to przebył taką drogę, nie po to stawał wobec tylu niebezpieczeństw, żeby teraz zginąć w rzece w taki sam sposób, w jaki Niszczyciel usiłował go zabić już tyle razy wcześniej.

Zdjął worek z ramienia i wbił go w pysk zwierzęcia.

Aligator usiłował zacisnąć zęby na żywym pługu. Musiał puścić nogę Alvina — jednak ten nie potrafił jej uwolnić. Kości i mięśnie nie współdziałały ze sobą i noga nie reagowała na sygnały mózgu. Nie mógł jej wyjąć ze szczęk aligatora, ponieważ obie ręce były mu potrzebne do trzymania pługa. Domyślał się, że Niszczyciel chciał mu odebrać pług i pogrzebać go na dnie rzeki. Na to nie zamierzał pozwolić. Włożył w ten pług sporą część samego siebie i nie straci go bez prawdziwej walki.