— To ich pozycje sprzed pięciu miesięcy. — Nacisnął kilka klawiszy. Zielone punkty zniknęły. — A to ich pozycje dzisiaj.
Przyjrzała się, lecz nie znalazła ani jednego zielonego punktu. A jednak ojciec wyraźnie spodziewał się, że coś widzi.
— Czy są już na Lusitanii?
— Statki są tam, gdzie je widzisz — odparł ojciec. — Pięć miesięcy temu flota zniknęła.
— Gdzie się podziała?
— Nikt tego nie wie.
— Czy to był bunt?
— Nikt tego nie wie.
— Cała flota?
— Wszystkie statki.
— Co masz na myśli mówiąc: zniknęła? Ojciec uśmiechnął się.
— Brawo, Qing-jao. Zadałaś właściwe pytanie. Nikt ich nie widział, były w kosmosie. A zatem nie zniknęły fizycznie. Mogą nadal lecieć dawnym kursem. Zniknęły w tym sensie, że straciliśmy z nimi wszelki kontakt.
— Ansible?
— Zamilkły. Wszystkie w tym samym trzyminutowym okresie. Żadna transmisja nie została przerwana. Jedna się kończyła, a następna… już nie nadeszła.
— Połączenia wszystkich statków ze wszystkimi planetami? Wszędzie? To niemożliwe. Nawet wybuch… jeśli mógłby się zdarzyć tak silny… ale i tak nie mogło chodzić o to samo wydarzenie. Statki były zbyt szeroko rozstawione wokół Lusitanii.
— Owszem, Qing-jao, mogło. Jeśli potrafisz sobie wyobrazić tak wielki kataklizm… na przykład gwiazda Lusitanii mogła się stać supernovą. Miną dziesięciolecia, nim zobaczymy błysk, nawet na najbliższych światach. Problem w tym, że byłaby to najbardziej nieprawdopodobna supernova w historii. Nie niemożliwa, ale bardzo mało prawdopodobna.
— Byłyby także pewne wcześniejsze oznaki katastrofy. Jakieś zmiany w stanie gwiazdy. Czy instrumenty na statkach coś wykryły?
— Nie. Dlatego nie uważamy, by chodziło o jakikolwiek znany fenomen astrofizyczny. Naukowcy nie umieją zaproponować żadnego wytłumaczenia. Próbowaliśmy więc zbadać możliwość sabotażu. Sprawdziliśmy, czy nie było włamań do komputerów ansibli. Szukając śladów spisku wśród załóg, przeczesaliśmy akta personelu statków. Przeprowadziliśmy analizę wszystkich transmisji, badając, czy spiskowcy nie porozumiewali się ze sobą. Sprawdzono wszystko, co tylko nadawało się do sprawdzenia. Policja na każdej z planet przeprowadziła śledztwa… zbadaliśmy kontakty operatorów ansibli.
— Chociaż nie przekazują żadnych sygnałów, połączenia wciąż są otwarte?
— A jak myślisz?
Qing-jao zaczerwieniła się.
— Oczywiście że tak, choćby nawet flotę zaatakowano Systemem Dr M. Ansible są związane fragmentami cząstek subatomowych. A te pozostaną, choćby nawet gwiazdolot rozpadł się w pył.
— Nie wstydź się, Qing-jao. Mędrcy nie dlatego są mądrzy, że nie popełniają błędów. Są mądrzy, gdyż poprawiają swe błędy, gdy tylko je zauważą.
Jednak Qing-jao zaczerwieniła się z innego powodu. Krew tętniła jej w skroniach, ponieważ dopiero teraz zrozumiała, jakie zadanie powierzy jej ojciec. Ale to przecież niemożliwe. Nie mógł zadać jej problemu, którego nie rozwiązały tysiące ludzi mądrzejszych i starszych.
— Ojcze — szepnęła. — Jakie jest moje zadanie?
Wciąż liczyła, że chodzi o jakąś drobną kwestię związaną ze zniknięciem floty. Jednak nim jeszcze odpowiedział, wiedziała, że płonna to nadzieja.
— Masz znaleźć wszelkie możliwe wyjaśnienia zniknięcia floty — oświadczył. — I obliczyć prawdopodobieństwo każdego z nich. Gwiezdny Kongres musi wiedzieć, jak to się stało, i dopilnować, by nie zdarzyło się nigdy więcej.
— Ależ ojcze, mam dopiero szesnaście lat. Czy nie znasz wielu innych, mądrzejszych ode mnie?
— Może są zbyt mądrzy, by podjąć się tego zadania. A ty jesteś dostatecznie młoda, by nie uwierzyć we własną nieomylność. Dostatecznie młoda, by pomyśleć o rzeczach niemożliwych i wykryć, dlaczego mogą być możliwe. A przede wszystkim, bogowie przemawiają do ciebie niezwykle wyraźnie, moje cudowne dziecko, moja Jaśniejąca Blaskiem.
Tego właśnie się bała: że ojciec liczy na jej sukces z powodu szczególnej łaski bogów. Nie pojmował, jak niegodna jest w ich oczach, jak mało ją lubią.
I jeszcze jedno…
— A jeśli mi się uda? Jeśli odkryję, gdzie jest Flota Lusitańska, i wznowię komunikację? Czy nie będzie wtedy moją winą, gdy flota zniszczy Lusitanię?
— To dobrze, że twoją pierwszą myślą jest współczucie dla mieszkańców Lusitanii. Gwiezdny Kongres złożył obietnicę, iż nie użyje Systemu Dr M., póki nie okaże się to absolutnie konieczne. A to tak mało prawdopodobne, że nie mogę uwierzyć, by się stało. Jednak gdyby nawet doszło do tego, do Kongresu należy decyzja. Jak mówił mój przodek-serca: „Choć mędrzec wymierza łagodną karę, to nie ze współczucia; choć wymierza karę surową, to nie z okrucieństwa; postępuje tylko zgodnie z obyczajem właściwym w danej chwili. Okoliczności zmieniają się zależnie od wieku, a sposoby rozwiązywania ich zmieniają się wraz z okolicznościami”. Możesz być pewna, że postępowanie Gwiezdnego Kongresu wobec Lusitanii nie wyniknie ze współczucia czy okrucieństwa, ale z kierowania się dobrem całej ludzkości. Dlatego właśnie służymy władcom: ponieważ służą ludziom, którzy służą przodkom, którzy służą bogom.
— Ojcze, niegodna byłam, myśląc inaczej — rzekła Qing-jao. Nie tylko wiedziała, ale czuła swą nieczystość. Chciała umyć ręce. Chciała prześledzić słój. Powstrzymała się jednak. Zaczeka.
Cokolwiek uczynię, myślała, sprowadzi to straszne konsekwencje. Jeśli zawiodę, ojciec utraci szacunek Kongresu, a zatem i szacunek wszystkich na Drodze. A to wykaże, iż nie jest godzien, by po śmierci zostać wybranym bogiem.
A jeśli odniosę sukces, wynikiem może być ksenocyd. Choć wybór należy do Kongresu, będę wiedziała, że ja to umożliwiłam. Na mnie spadnie część odpowiedzialności. Cokolwiek zrobię, czeka mnie klęska i skalanie niegodziwością.
I wtedy ojciec przemówił do niej, jak gdyby bogowie ukazali mu serce córki.
— Tak, jesteś niegodna — rzekł. — I nawet teraz pozostajesz niegodna w swych myślach.
Qing-jao zarumieniła się i spuściła głowę — nie dlatego, że jej myśli są tak wyraźnie widoczne, ale że w ogóle ma takie nieposłuszne myśli.
Ojciec delikatnie położył jej dłoń na ramieniu.
— Wierzę jednak, że bogowie uczynią cię godną — powiedział. — Gwiezdny Kongres posiada mandat niebios, ale i ty zostałaś wybrana, by kroczyć własną drogą. Wielkie dzieło może się powieść. Czy spróbujesz?
— Spróbuję. — I zawiodę, ale to nie zdziwi nikogo. A już najmniej bogów, którzy wiedzą, że nie jestem ich godna.
— Wszystkie archiwa zostaną ci udostępnione, kiedy wypowiesz swoje imię i wpiszesz hasło. Zawiadom mnie, gdybyś potrzebowała pomocy.
Dumnie wyprostowana opuściła pokój ojca i zmusiła się, by wolno wejść po schodach do siebie. Dopiero kiedy zamknęła drzwi, rzuciła się na kolana i poczołgała po podłodze. Śledziła linie słojów, aż w końcu mało co już widziała. A tak bardzo była niegodna, że nawet wtedy nie czuła się do końca oczyszczona. Wyszła do toalety i tam szorowała ręce, aż wiedziała, że bogowie są zadowoleni. Dwa razy służący chcieli jej przerwać, dostarczając posiłek albo wiadomość — nie obchodziło jej jaką — ale widząc, że obcuje z bogami, pochylali z szacunkiem głowy i odchodzili cicho.
Jednak to nie mycie rąk w końcu ją oczyściło. Nastąpiło to, gdy wypchnęła z serca ostatni ślad wątpliwości. Gwiezdny Kongres posiada mandat niebios. Ona musi więc pozbyć się zwątpienia. Cokolwiek uczynią z Flotą Lusitańską, z pewnością wypełnią wolę bogów. Jej obowiązkiem jest w tym dopomóc. A jeśli postępuje zgodnie z wolą bogów, ci otworzą jej drogę do rozwiązania problemu. Za każdym razem, gdy pomyśli inaczej, kiedy w pamięci odezwą się słowa Demostenesa, musi wymazać je, powtarzając sobie, że będzie posłuszna władcom, którzy rządzą z woli niebios.