Выбрать главу

Hań Fei-tzu postawił Qing-jao na ziemi. Nie spała mocno i rozbudziła się natychmiast. Stała obok stosu, mrużąc oczy. Hań Fei-tzu szepnął jej kilka słów, a wtedy zwinęła papierki i wsunęła je do rękawa zmarłej. Nie przeszkadzało jej dotknięcie zimnego ciała matki — była za mała i nie nauczyła się jeszcze drżeć od dotyku śmierci.

Hań Fei-tzu także nie drgnął, gdy trzy swoje karteczki wsunął do drugiego rękawa. Czemu miałby obawiać się śmierci teraz, gdy zrobiła już najgorsze?

Nikt nie wiedział, co on ofiarowywał. Byliby przerażeni, gdyż napisał tam „Moje ciało”, „Mój duch” i „Moja dusza”. To tak, jakby sam miał spłonąć na stosie pogrzebowym, jakby posyłał samego siebie tam, gdzie pójdzie ona.

A potem sekretna druhna Jiang-qing, Mu-pao, przysunęła żagiew do świętego drewna i stos wybuchnął płomieniem. Żar ognia parzył i Qing-jao schowała się za ojcem. Wyglądała zza niego, by patrzeć, jak jej matka odchodzi w nieskończoną wędrówkę. Hań Fei-tzu jednak cieszył się suchym ogniem, który przypalał skórę i marszczył jedwab szaty. Ciało nie było tak wysuszone, jak się wydawało. Papierki już dawno rozsypały się w popiół i wzleciały z dymem, a ono długo jeszcze skwierczało; gęste opary kadzideł płonących wokół stosu nie mogły zabić zapachu płonącego ciała. I tyle tylko spalamy tutaj: mięso, trupa, nic. Nie moją Jiang-qing. Tylko kostium, który nosiła za tego życia. To, co czyniło z ciała kobietę, którą kochałem, ciągle żyje. Musi żyć.

I przez moment zdawało mu się, że widzi albo słyszy, że odczuwa w jakiś sposób przejście Jiang-qing.

W powietrze, w ziemię, w ogień. Jestem z tobą.

ROZDZIAŁ 2

SPOTKANIE

Najdziwniejsze u ludzi jest to, jak dobierają się w pary: mężczyźni z kobietami. Bez przerwy ze sobą walczą i nie potrafią zostawić siebie nawzajem w spokoju. Nie mogą chyba zrozumieć, że mężczyźni i kobiety to różne gatunki, o całkiem innych potrzebach i pragnieniach. Jedynie reprodukcja zmusza ich do kontaktu.

Nic dziwnego, że tak to odczuwasz. Twoi partnerzy są tylko bezmózgimi trutniami, przedłużeniem ciebie, bez własnej tożsamości.

My znamy naszych kochanków i rozumiemy ich doskonale. Ludzie wymyślają urojonego kochanka i nakładają tę maskę na ciało, które biorą do łóżka… To jest tragedia języka, przyjaciółko. Ci, którzy poznają się jedynie poprzez reprezentacje symboliczne, zmuszeni są, by wyobrażać sobie siebie nawzajem. A że ich wyobraźnia jest niedoskonała, często się mylą. To źródło ich cierpienia. Ale także ich siły. Tak myślę. W twoim i moim gatunku, z różnych ewolucyjnych przyczyn, kojarzenie następuje z osobnikami daleko niżej rozwiniętymi. Te istoty są zawsze beznadziejnie niższe intelektualnie. Ludzie kojarzą się z partnerami, którzy rzucają wyzwanie ich przywództwu. Konflikt między partnerami nie wynika z tego, że komunikują się mniej efektywnie od nas, ale że w ogóle się komunikują.

Valentine Wiggin przeczytała swój esej, wprowadzając jeszcze drobne poprawki. Kiedy skończyła, słowa zawisły w powietrzu nad terminalem komputera. Była zadowolona z siebie. Zręcznie i ironicznie przeanalizowała charakter i osobowość Rymusa Ojmana, przewodniczącego gabinetu Gwiezdnego Kongresu.

— Czy zakończyliśmy kolejny szturm na władców Stu Światów?

Valentine nie obejrzała się, by spojrzeć na męża. Z tonu wiedziała dokładnie, jaki ma wyraz twarzy. Nie odwracając głowy uśmiechnęła się w odpowiedzi. Po dwudziestu pięciu latach małżeństwa potrafili, nie patrząc, widzieć siebie nawzajem.

— Ośmieszyliśmy Rymusa Ojmana.

Jakt wsunął się do maleńkiego gabinetu. Jego twarz znalazła się tak blisko, że Valentine czuła jego oddech, gdy czytał pierwsze akapity. Nie był już młody; wysiłek związany z pochyleniem się i oparciem rąk o framugę sprawił, że oddech był szybszy, niż chciałaby słyszeć.

Wreszcie przemówił. Był tak blisko, że wargami muskał jej policzek i łaskotał przy każdym słowie.

— Od tej chwili nawet jego matka będzie się śmiała ukradkiem, ile razy zobaczy tego biedaka.

— Ciężko było napisać to zabawnie — wyznała Valentine. — Ciągle łapałam się na tym, że go oskarżam.

— Tak jest lepiej.

— Och, wiem o tym. Gdybym zdradziła swoją złość, gdybym oskarżyła go o wszystkie przestępstwa, wydałby się twardy i wzbudził lęk. Frakcja Przestrzegania Prawa uwielbiałaby go jeszcze bardziej, a tchórze na wszystkich światach kłanialiby się niżej.

— Jeśli mają kłaniać się niżej, muszą kupować cieńsze dywany.

Roześmiała się — również dlatego, że łaskotanie warg na policzku stawało się nie do zniesienia. Zaczynało też, tylko trochę, kusić ją żądzami, których podczas podróży nie mogła zaspokoić. Statek był po prostu zbyt mały i z całą rodziną na pokładzie zbyt zatłoczony, by liczyć na chwilę prawdziwego odosobnienia.

— Jakt, jesteśmy już prawie w połowie drogi. W każdym roku naszego życia powstrzymywaliśmy się przez dłuższy czas niż cała ta wariacka podróż.

— Możemy wywiesić na drzwiach kartkę „Nie wchodzić”.

— Równie dobrze możesz wywiesić kartkę z napisem „Podstarzała para próbuje ożywić dawne wspomnienia”.

— Nie jestem podstarzały.

— Przekroczyłeś sześćdziesiątkę.

— Jeśli stary żołnierz potrafi jeszcze stanąć na baczność i zasalutować, to dlaczego nie wolno mu maszerować na paradzie?

— Żadnych parad, dopóki nie będziemy u celu. Jeszcze parę tygodni. Musimy tylko spotkać pasierba Endera, a potem wracamy na kurs do Lusitanii.

Jakt odsunął się, wyszedł na korytarz i wyprostował się. Było to jedno z niewielu miejsc na statku, gdzie mógł to zrobić. Stęknął przy tym.

— Trzeszczysz jak zardzewiałe drzwi — zauważyła Valentine.

— Słyszałem jak wydajesz takie same odgłosy, kiedy wstajesz zza tego biurka. Nie jestem jedynym zgrzybiałym, niedołężnym i żałosnym ramolem w tej rodzinie.

— Idź sobie i pozwól mi to nadać.

— Jestem przyzwyczajony do pracy podczas rejsu — oświadczył Jakt — A tutaj wszystko robią komputery, a statek nie kołysze się ani nie huśta.

— Poczytaj książkę.

— Martwię się o ciebie. Nawał pracy i brak rozrywek zmienia moją Val w złośliwą starą wiedźmę.

— Każda minuta naszej rozmowy to osiem i pól godziny czasu rzeczywistego.

— Nasz czas na statku jest równie rzeczywisty, co ich czas na zewnątrz — stwierdził. — Czasem żałuję, że przyjaciele Endera znaleźli sposób, żeby utrzymać nasze połączenie z Ziemią.

— Co zużywa masę czasu komputera — wyjaśniła Val. — Do tej pory tylko wojsko mogło się porozumiewać ze statkami w locie z szybkością podświetlną. Jeśli przyjaciele Endera zdołali to osiągnąć, mam obowiązek z tego korzystać. Jestem im to winna.

— Piszesz nie tylko dlatego, że jesteś coś komuś winna. Miał rację.

— Jakt, gdybym nawet co godzinę wysyłała jeden esej, to dla reszty ludzkości Demostenes publikowałby zaledwie raz na trzy tygodnie.

— Nie możesz pisać eseju na godzinę. Musisz spać, jeść…

— I słuchać ciebie, póki tu jesteś. Idź już, Jakt.

— Gdybym wiedział, że ocalenie planety przed zniszczeniem wymaga ode mnie powrotu do stanu dziewictwa, nigdy bym się nie zgodził.