Выбрать главу

Jednak po kilku minutach, kiedy Wang-mu już spała, Qing-jao — która sama zaczynała drzemać — zastanowiła się. W jaki sposób Wang-mu, dziewczynka bez pieniędzy, mogła przekupić nadzorcę grupy słusznego trudu, by pozwolił jej bez przeszkód rozmawiać z Qing-jao? Może jakiś szpieg za nią zapłacił, aby przeniknęła do domu Hań Fei-tzu? Nie… Ju Kung-mei, strażnik Rodu Hań, dowiedziałby się o tym i nigdy nie przyjął dziewczynki na służbę. Wang-mu nie pieniędzmi dokonała przekupstwa. Miała dopiero czternaście lat, ale była piękną dziewczyną. Qing-jao dość przeczytała dzieł historycznych i biografii, by wiedzieć, w jaki sposób kobiety opłacały zwykle takie przysługi.

Uznała, że podejrzenie należy dyskretnie sprawdzić. Jeśli się potwierdzi, nadzorca odejdzie w nienazwanym pohańbieniu. W czasie śledztwa nie padnie imię Wang-mu, a więc nie stanie się jej żadna krzywda. Qing-jao musi tylko wspomnieć o tym Ju Kung-mei, a on już wszystkiego dopilnuje.

Qing-jao spojrzała na słodką twarzyczkę śpiącej służącej, swej godnej przyjaciółki. Najbardziej smuciła ją nie cena, jaką Wang-mu zapłaciła nadzorcy, ale że zapłaciła ją za bezwartościowe, bolesne, okropne stanowisko sekretnej druhny Hań Qing-jao. Jeśli kobieta musi sprzedać bramę swego łona, jak zmuszone było czynić tyle już kobiet w historii ludzkości, z pewnością bogowie powinni ofiarować jej za to coś wartościowego.

Dlatego Qing-jao usnęła nad ranem, jeszcze bardziej umocniwszy się w decyzji, by uczyć Si Wang-mu. Nie może pozwolić, by przeszkadzało to w zmaganiach z zagadką Floty Lusitańskiej, jednak wykorzysta każdą wolną chwilę. Wang-mu otrzyma należne błogosławieństwo w dowód szacunku dla swej ofiary, Z pewnością co najmniej tego oczekują bogowie w zamian za przysłanie tak doskonałej sekretnej druhny.

ROZDZIAŁ 8

CUDA

Ender nie daje nam ostatnio spokoju. Upiera się, żebyśmy wreszcie znalazły jakiś sposób, by podróżować szybciej niż światło.

Mówiłaś, że to niemożliwe.

Tak uważamy. Tak uważają naukowcy ludzi. Jednak Ender twierdzi, że skoro ansible przenoszą informację, możliwe powinno być przenoszenie materii z taką samą prędkością. To nonsens, oczywiście. Nie ma żadnego porównania między informacją a rzeczywistością fizyczną.

Dlaczego tak bardzo mu zależy na podróżach szybszych niż światło?

To głupi pomysł, prawda? Żeby dotrzeć gdzieś przed własnym obrazem. To jakby przejść przez lustro, żeby spotkać się ze sobą po drugiej stronie.

Ender i Korzeniak wiele razy o tym, rozmawiali. Słyszałem ich, Ender przypuszcza, że być może materia i energia składają się wyłącznie z informacji. Ta fizyczna rzeczywistość to nic innego niż wiadomości, jakie filoty transmitują między sobą.

Co na to Korzeniak?

Twierdzi, że Ender ma w połowie rację. Korzeniak uważa, że fizyczna rzeczywistość to istotnie wiadomość… a tą wiadomością jest pytanie, które filoty bez przerwy stawiają Bogu.

Jakie to pytanie?

Tylko jedno słowo: Dlaczego?

I jak Bóg im odpowiada?

Życiem. Korzeniak twierdzi, że życie to sposób, w jaki Bóg nadaje cel wszechświatu.

Cała rodzina wyszła powitać Mira, wracającego na Lusitanię. Kochali go przecież. On także ich kochał, a po miesiącu spędzonym w przestrzeni tęsknił za ich towarzystwem. Wiedział, przynajmniej rozumowo, że ten miesiąc był dla nich ćwierćwieczem. Przygotował się na zmarszczki na twarzy mamy… nawet Grego i Quara będą już dorosłymi ludźmi po trzydziestce. Nie przewidział tylko, a przynajmniej nie wyczuł, że staną się obcymi. Nie, nawet gorzej. Obcymi, którzy litowali się nad nim, myśleli, że dobrze go znają i patrzyli jak na dziecko. Wszyscy byli od niego starsi. Wszyscy… I wszyscy byli też młodsi, gdyż ból i strata nie dotknęły ich tak jak jego.

Ela okazała się najlepsza, jak zawsze. Objęła go i ucałowała. — Przy tobie czuję, jak bardzo jestem śmiertelna — powiedziała. — Ale cieszę się, że widzę cię młodego.

Miała przynajmniej dość odwagi, by przyznać, że istnieje między nimi bariera, choć udawała, że jest nią wiek. To prawda, Miro wrócił dokładnie taki, jakim go zapamiętali… przynajmniej z wyglądu. Dawno utracony brat przywrócony z martwych; upiór, który przybywa, by prześladować rodzinę; wiecznie młody. Ale prawdziwą barierą było to, jak się poruszał. Jak mówił.

Najwyraźniej zapomnieli, że jest kaleką, i jego ciało nie reaguje na rozkazy uszkodzonego mózgu. Niezgrabny krok, trudna do zrozumienia mowa… ich pamięć usunęła te nieprzyjemne fakty i teraz wspominali go takim, jakim był przed wypadkiem. W końcu ledwie kilka miesięcy oglądali go jako kalekę, nim wyruszył w tę podróż ściskającą czas. Łatwo o nich zapomnieć i pamiętać Mira, którego znali przez tyle lat. Silny, zdrowy, jedyny zdolny przeciwstawić się człowiekowi, którego nazywali ojcem. Teraz nie potrafili ukryć przerażenia. Dostrzegał to w ich wahaniu, niepewnych spojrzeniach, próbach ignorowania faktu, że chodzi powoli, że tak trudno zrozumieć, o czym mówi.

Wyczuwał ich zniecierpliwienie. Po kilku minutach zauważył, że przynajmniej niektórzy usiłują się wymknąć. Tyle jeszcze pracy… Spotkamy się na kolacji. Byli tak zakłopotani, że woleli uciec, by powoli przyzwyczajać się do tego Mira, który powrócił. A może zaplanować, jak na przyszłość go unikać, Grego i Quara byli najgorsi, najbardziej im zależało, by stąd odejść. To go zabolało… kiedyś niemal go czcili. Rozumiał naturalnie, że właśnie dlatego tak trudno im się pogodzić z kalekim Mirem, który przed nimi stanął. Ich wizerunek brata był najbardziej naiwny, a zatem i szok największy.

— Myśleliśmy o uroczystej kolacji — oznajmiła Ela. — Mama chciałaby, ale ja pomyślałam, że lepiej zaczekać. Dać ci trochę czasu.

— Mam nadzieję, że nie czekaliście na mnie z kolacją tyle lat — odparł Miro.

Chyba tylko Ela i Valentine uświadomiły sobie, że żartuje. Jedynie one zareagowały naturalnie — cichym śmiechem. Reszta… być może nie zrozumieli ani słowa.

Stali w wysokiej trawie koło lądowiska — cała rodzina. Mama już po sześćdziesiątce, z szarostalowymi włosami, twarzą ściągniętą jak zawsze w wyrazie skupienia. Teraz jednak ten wyraz wrył się głęboko w zmarszczki na czole, rysy wokół ust. Szyja zmieniła się w ruinę. Uświadomił sobie, że pewnego dnia umrze. Nie w ciągu najbliższych trzydziestu czy czterdziestu lat, ale kiedyś. Czy kiedykolwiek zdawał sobie sprawę, jak piękną była kobietą? Myślał, że małżeństwo z Mówcą Umarłych jakoś ją uspokoi, odrodzi. I może rzeczywiście Andrew Wiggin uczynił ją młodą duchem. Lecz ciało uległo czasowi. Była stara.

Ela, czterdziestoletnia… Bez męża u swego boku, choć może i wyszła za mąż, a on zwyczajnie nie przyszedł. Ale raczej nie. Czyżby wzięła ślub ze swoją pracą? Zdawało się, że jest szczerze uradowana jego widokiem, chociaż nie potrafiła ukryć wyrazu troski i współczucia. Chyba nie oczekiwała, że uleczy go miesiąc podróży z prędkością światła? Czy liczyła, że wyjdzie z promu sprężystym krokiem, silny i śmiały niby bóg kosmosu z jakiejś powieści?

Quim w kapłańskich szatach… Jane powiedziała, że młodszy brat został wielkim misjonarzem. Nawrócił ponad dziesięć lasów pequeninos, ochrzcił je i z upoważnienia biskupa Peregiino wyświęcił spomiędzy nich księży, by udzielali sakramentów własnemu ludowi. Ci chrzcili wszystkich pequeninos wychodzących z matczynych drzew, wszystkie małe matki przed śmiercią, wszystkie sterylne żony, które dbały o małe matki i młodych, wszystkich braci szukających chwalebnej śmierci, i wszystkie drzewa. Jednak tylko bracia i żony mogły przyjmować komunię. A co do małżeństwa, trudno pomyśleć o jakimś sensownym rytuale między ojcowskim drzewem a ślepymi, bezrozumnymi robakami, które z nim kopulują. A mimo to Miro dostrzegał w oczach Quima rodzaj uniesienia, blask siły mądrze użytej. Quim, jedyny z rodziny Ribeirów, przez całe życie wiedział, co chce robić. I teraz to robił. Nie dbał o teologiczne problemy — stał się świętym Pawłem prosiaczków, a to napełniało go radością. Służyłeś Bogu, braciszku, i Bóg uczynił cię swoim sługą.