— Nie może zawsze w ten sposób — stwierdziła Plikt.
Przez moment Valentine była zwyczajnie zdumiona, że słyszy jej głos. Potem uświadomiła sobie znaczenie słów i musiała przyznać im rację. Gdyby dla każdego robala, który wykluwa się z jaja, potrzebna była ofiara jednej żywej robotnicy, liczebność gatunku nie mogłaby wzrastać. Nie istniałby nawet ten kopiec, gdyż królowa musiała złożyć pierwsze jaja, nie mając beznogich robotnic, by je żywić.
Tylko nowa królowa.
To zdanie napłynęło do umysłu Valentine, jakby sama je wymyśliła. Królowa kopca musiała umieścić pod jajem żywe ciało robotnicy tylko wtedy, kiedy z jaja miała wyrosnąć nowa królowa. Ale Valentine nie wymyśliła tego; nazbyt była pewna, że to prawda. W żaden sposób nie mogła zdobyć takiej informacji, a jednak idea pojawiła się wyraźna, niewątpliwa, natychmiastowa. Valentine wyobrażała sobie, że w taki właśnie sposób starożytni prorocy i mistycy słyszeli głos Boga.
— Słyszeliście ją? Ktokolwiek z was? — zapytał Ender.
— Tak — odparła Plikt.
— Chyba tak — zawahała się Valentine.
— Co słyszeliśmy? — nie zrozumiał Miro.
— Królową kopca — wyjaśnił Ender. — Tłumaczyła, że musi umieścić w otworze robotnicę tylko wtedy, kiedy składa jajo z nową królową. Złoży ich pięć; dwa są już na miejscu. Zaprosiła nas, żebyśmy to zobaczyli, W ten sposób chce nam powiedzieć, że wysyła statek kolonizacyjny. Składa pięć jaj królowych i czeka, która okaże się najsilniejsza. Ją wyśle w kosmos.
— Co z pozostałymi? — spytała Valentine.
— Jeśli któraś będzie coś warta, larwa trafi do kokonu. Ją też to spotkało. Pozostałe zabije i pożre. Musi. Gdyby któryś z trutni choćby dotknął ciała rywalki, popadłby w obłęd i próbował zabić królową kopca. Trutnie są bardzo lojalnymi partnerami.
— Wszyscy to słyszeli? — zapytał Miro. Był chyba rozczarowany. Królowa kopca nie potrafiła z nim rozmawiać.
— Tak — potwierdziła Plikt.
— Tylko częściowo — powiedziała Valentine.
— Postaraj się oczyścić swój umysł — poradził Ender. — Spróbuj nucić w myślach. To pomaga.
Tymczasem królowa kopca zakończyła kolejną serię amputacji. Valentine wyobraziła sobie, że nadeptuje na rosnący stos odnóży. Pękały jak gałązki, z obrzydliwym trzaskiem.
Bardzo miękkie. Nogi nie pękają. Uginają się.
Królowa odpowiadała na jej myśli.
Jesteś częścią Endera. Możesz mnie słyszeć.
Słowa w umyśle brzmiały coraz wyraźniej. Valentine potrafiła już dostrzec różnicę między komunikatami królowej a własnymi myślami.
— Ouvi — szepnął Miro. Wreszcie coś usłyszał. — Fala mais, escuto. Powiedz coś więcej. Ja słucham.
Połączenia filotyczne. Jesteście związani z Enderem. Kiedy mówię do niego przez filotyczne złącze, wy słyszycie. Echa. Odbicia.
Valentine usiłowała pojąć, jak królowa kopca potrafi przemawiać do jej umysłu w starku. I zaraz uświadomiła sobie, że to nie tak. Miro słyszał ją w swoim ojczystym języku, po portugalsku; a Valentine naprawdę nie słyszała starku, lecz angielski, na którym stark się opierał — amerykański angielski, z którym dorastała. Królowa nie przesyłała żadnych słów. Przesyłała myśl, a ich mózgi próbowały ją zinterpretować w tym języku, który najgłębiej tkwił w umyśle. Kiedy Valentine słyszała „echa” i zaraz potem „odbicia”, to nie królowa kopca szukała odpowiedniego słowa. To umysł Valentine poszukiwał słów oddających znaczenie.
Związani z nim. Jak mój lud. Ale wy macie wolną wolę. Niezależne filoty. Zdziczali ludzie, wy wszyscy.
— To jest żart — szepnął Ender. — Nie osąd.
Valentine była mu wdzięczna za tę interpretację. Obraz, jaki pojawił się w jej myślach wraz ze słowem „zdziczali” przedstawiał słonia tratującego człowieka na śmierć. To było wyobrażenie z czasów dzieciństwa, opowiadanie, w którym po raz pierwszy napotkała to określenie. Teraz ten obraz przeraził ją tak samo jak wtedy. Nienawidziła obecności królowej kopca w swym umyśle. Nienawidziła metod, jakimi tamta przywoływała zapomniane koszmary. Wszystko w królowej kopca było koszmarne. Jak Valentine mogła w ogóle uznać tę istotę za ramena? Owszem, nastąpiło porozumienie. Jak między obłąkanymi.
I co ona takiego powiedziała? Że słyszą ją tak dobrze, gdyż są filotycznie połączeni z Enderem. Valentine przypomniała sobie, co mówili podczas lotu Miro i Jane. Czy to możliwe, że jej filotyczne pasmo splatało się z pasmem Endera, a poprzez niego królowej kopca? Jak w ogóle mogło powstać połączenie Endera i królowej?
Szukałyśmy go. Był naszym wrogiem. Próbował nas zniszczyć. Chciałyśmy go ujarzmić. Jak zdziczałą.
Zrozumienie nastąpiło niespodziewanie, jakby nagle otworzyły się drzwi. Nie wszystkie robale rodziły się uległe. Mogły posiadać własną tożsamość. A przynajmniej zakłócenia sterowania. Dlatego królowe kopca ewolucyjnie wykształciły zdolność chwytania ich, filotycznego związywania, by nad nimi zapanować.
Znalazłyśmy go. Nie mogłyśmy przywiązać. Za silny.
I nikt się nie domyślał, co groziło Enderowi. Królowa kopca liczyła, że potrafi go schwytać, zmienić w takie samo bezmyślne, posłuszne jej woli narzędzie, jakim był każdy robal.
Zastawiłyśmy na niego sieć. Znalazłyśmy to, za czym tęsknił. Myślałyśmy. Weszłyśmy w to. Nadałyśmy filotyczne jądro. Powiązane z nim. Ale to nie wystarczyło. Teraz ty. Ty.
Słowo jak młot uderzyło w umysł Valentine. Jej chodzi o mnie. Chodzi o mnie, o mnie, o mnie… Usiłowała sobie przypomnieć, kogo oznacza to „mnie” Jestem Valentine. Jej chodzi o Valentine.
To ty nią byłaś. Ty. Ciebie powinnyśmy znaleźć. To, czego najbardziej pragnął. Nie ta druga rzecz.
Poczuła mdłości. Czyżby wojskowi mieli rację? Czy to możliwe, że Endera ocaliło jedynie okrutne rozdzielenie z Valentine? Gdyby była przy Enderze, robale potrafiłyby ją wykorzystać, by nad nim zapanować?
Nie. Nie mogłyśmy tego zrobić. Ty też jesteś za silna. Byłyśmy skazane. Byłyśmy martwe. Nie mógł do nas należeć. Ale do ciebie też nie. Już nie. Nie umiałyśmy go ujarzmić, ale splotłyśmy się z nim.
Valentine pomyślała o obrazie, jaki przyszedł jej na myśl na statku. Obraz ludzi złączonych razem, rodziny powiązane niewidzialnymi włóknami, dzieci z rodzicami, rodziców ze sobą nawzajem i z ich rodzicami. Zmienna sieć linii wiążących ludzi tak, jak łączyły ich uczucia. Teraz jednak obraz przedstawiał ją samą powiązaną z Enderem. I Endera związanego… z królową kopca. I królową, jak wstrząsa owipozytorem, jak kołyszą się pasma śluzu, a na końcu jednego z nich głowa Endera huśta się, podskakuje…
Otrząsnęła się, próbując usunąć z myśli ten obraz.
Nie kierujemy nim. Jest wolny. Może mnie zabić, jeśli zechce. Nie powstrzymam go. Czy ty mnie zabijesz?
Tym razem „ty” nie oznaczało Valentine; czuła, jak pytanie oddala się od niej. I zaraz potem, kiedy królowa kopca czekała na odpowiedź, Valentine wyczuła inną myśl. Tak podobną do własnych, że gdyby nie była wyczulona, gdyby także nie wyczekiwała, co odpowie Ender, uznałaby ją za swoją naturalną myśl.
Nigdy, mówiła ta myśl w jej głowie. Nigdy cię nie zabiję. Kocham cię.
A wraz z nią nadpłynął odblask szczerego uczucia. I natychmiast myślowy wizerunek królowej kopca oczyścił się z wszelkich odcieni obrzydzenia. Teraz wydawała się majestatyczna, królewska, wspaniała. Tęcze z jej pokryw skrzydłowych nie przypominały już oleistej plamy na wodzie; światło odbijające się w jej oczach było aureolą, lśniące pasma zwisające z końca odwłoka stały się nićmi życia, jak mleko z sutki kobiecej piersi, zmieszane ze śliną i płynące do ssącej buzi dziecka. Do tej chwili Valentine walczyła ze wstrętem, a teraz nagle niemal czciła królową kopca.