— Niezwykła wielkoduszność.
— Wiesz, o co mi chodzi! To był dobry pomysł, zostawić Lusitanię. Ale trzydzieści lat nie wystarczyło.
— Wolałbyś powrócić do świata, gdzie nikt cię nie zna.
— Tutaj też nikt mnie nie zna.
— Może nie. Ale kochamy cię, Miro.
— Kochacie tego, którym byłem.
— Jesteś tym samym człowiekiem. Masz tylko inne ciało. Miro powstał z trudem, opierając się o Korzeniaka.
— Rozmawiaj ze swoim drewnianym przyjacielem, Quim. Nie masz mi do powiedzenia nic, czego chciałbym wysłuchać.
— Tak ci się wydaje.
— Wiesz, kto jest gorszy od durnia, Quim?
— Pewnie. Wrogo nastawiony, zgorzkniały, obraźliwy, politowania godny, a przede wszystkim bezużyteczny dureń, który ma zbyt wysoką opinię na temat wagi swego cierpienia.
Tego Miro nie mógł już znieść. Wrzasnął wściekle i rzucił się na Quima, powalając go na ziemię. Oczywiście, sam natychmiast stracił równowagę i upadł na brata, potem zaplątał się w jego szaty. Ale to nic; Miro nie chciał się podnieść, chciał raczej zadać Quimowi trochę bólu, jakby to mogło usunąć część jego własnego.
Po kilku zaledwie ciosach zaprzestał walki i płacząc oparł głowę na piersi brata. Po chwili poczuł, że obejmują go ramiona, usłyszał cichy głos intonujący modlitwę.
— Pai Nosso, que estas no ceu. — W tym miejscu jednak słowa zmieniły się w nowe, a zatem prawdziwe. — O teu filho esta com dor, o meu irmao precisa a resurreicao da alma, ele merece o refresco da espe-ranca.
Słysząc, jak Quim wysławia jego cierpienie, jego skandaliczne żądania, Miro zawstydził się znowu. Dlaczego wyobraził sobie, że zasługuje na nową nadzieję? Jak ośmielił się żądać, by Quim modlił się o cud dla niego… o to, by jego ciało znów było zdrowe? Wiedział, że to nieuczciwe, by narażać wiarę Quima dla takiego rozżalonego niedowiarka.
Jednak modlitwa trwała dalej.
— Ele deu tudo aos pequeninos, fazemos a ti.
Miro chciał przerwać. Jeśli oddałem je dla pequeninos, zrobiłem to dla nich, nie dla siebie. Ale słowa Quima uciszyły go.
— Powiedziałeś nam, Zbawco, że cokolwiek uczynimy tym braciom najmniejszym, tobie uczynimy.
Zupełnie jakby Quim żądał, aby Bóg dotrzymał swojej części umowy. Niezwykłe doprawdy relacje musiały go łączyć z Bogiem, skoro miał prawo wystawiać mu rachunki.
— Ele nao e como Jó, perfeito na coracao.
Nie, nie jestem tak doskonały jak Hiob. Ale tak jak on straciłem wszystko. Inny mężczyzna spłodził moje dzieci z kobietą, która zostałaby moją żoną. Innym przypadły moje osiągnięcia. Hiob miał wrzody, ja mam ten częściowy paraliż. Czy zamieniłby się ze mną?
— Restabelece ele como restabelecestejó. Em nome do Pai, e do Filho, e do Espirito Santo. Amem.
Przywróć go, jak przywróciłeś Hioba.
Miro poczuł, że uwalniają go ramiona Quima. Powstał, jakby to one, nie siła grawitacji, przyciskały go do piersi brata. Siniak ciemniał na policzku Quima. Warga mu krwawiła.
— Zraniłem cię — powiedział Miro. — Przepraszam.
— Owszem — zgodził się Quim. — Ty mnie zraniłeś, ja cię zraniłem. To tutaj popularna rozrywka. Pomóż mi wstać.
Na chwilę, jedną przelotną chwilę, Miro zapomniał, że jest kaleką, że sam z trudem zachowuje równowagę. I póki trwała, zaczął wyciągać rękę. Zaraz jednak zachwiał się i przypomniał sobie.
— Nie mogę — westchnął.
— Przestań jęczeć nad swoim kalectwem i daj rękę.
Miro rozstawił szeroko nogi i pochylił się nad bratem — młodszym bratem, teraz starszym o prawie trzy dziesięciolecia, a jeszcze więcej mądrością i współczuciem. Wyciągnął rękę. Quim pochwycił ją i z pomocą Mira podniósł się z ziemi. Trud był wyczerpujący; Miro brakowało sił, a Quim nie udawał: naprawdę opierał się na bracie. Wreszcie stanęli twarzą w twarz, ramię w ramię, wciąż ściskając swe dłonie.
— Jesteś dobrym kapłanem — stwierdził Miro.
— Pewnie — odparł Quim. — A gdybym potrzebował kiedyś sparringpartnera, zawołam cię.
— Czy Bóg odpowie na twoją modlitwę?
— Oczywiście. Bóg odpowiada na wszystkie modlitwy.
Miro prawie natychmiast zorientował się, o czym mówi Quim.
— Chodzi mi o to, czy powie: tak.
— Aha. Tego akurat nigdy nie jestem pewien. Zawiadom mnie, gdyby tak się stało.
Quim dość sztywno, kulejąc podszedł do drzewa. Schylił się i podniósł z ziemi dwa mówiące kije.
— O czym chcesz rozmawiać z Korzeniakiem?
— Przysłał mi wiadomość, że powinienem z nim pomówić. W którymś z lasów, dość daleko stąd, zrodziła się herezja.
— Nawracasz ich, a oni potem szaleją, co?
— Niezupełnie. W tej grupie nigdy nie głosiłem słowa bożego. Ojcowskie drzewa porozumiewają się ze sobą i idee chrześcijaństwa dotarły już w najdalsze zakątki tego świata. Jak zwykle, herezja szerzy się szybciej niż prawda. A Korzeniak ma wyrzuty sumienia, ponieważ ta akurat opiera się na pewnych jego spekulacjach.
— Rozumiem, że to dla ciebie ważna sprawa. Quim skrzywił się.
— Nie tylko dla mnie.
— Przepraszam. Miałem na myśli Kościół. Wiernych.
— To nie jest czysto teologiczny problem, Miro. Ci pequeninos stworzyli bardzo interesującą herezję. Kiedyś, dawno temu, Korzeniak sugerował, że jak Chrystus przyszedł do ludzi, tak Duch Święty może pewnego dnia przybyć do pequeninos. To poważny błąd interpretacyjny dogmatu Świętej Trójcy, ale ten konkretny las potraktował sprawę poważnie.
— Jak dotąd wygląda to na kwestię teologiczną.
— Też tak sądziłem, dopóki Korzeniak nie zdradził mi szczegółów.
Widzisz, oni są przekonani, że wirus descolady jest wcieleniem Ducha Świętego. Ma to swoją, dość perwersyjną, logikę. Duch Święty zawsze przebywał wszędzie, we wszystkich stworzeniach bożych. Sensowne jest więc założenie, że jego wcieleniem jest descolada, która także przenika do każdej części każdego żywego organizmu.
— Oddają cześć wirusowi?
— A tak. W końcu, to przecież wy, naukowcy, odkryliście, że pequeninos zostali stworzeni jako istoty świadome przez wirusa descolady. Czyli, wirus posiada moc stwórczą, co oznacza, że jest boskiej natury.
— Myślę, że istnieje tyle samo dowodów tej teorii, co tego, że Jezus Chrystus był wcieleniem Boga.
— Nie. O wiele więcej. Gdyby jednak to było wszystko, Miro, uznałbym to za problem Kościoła. Skomplikowany, trudny, ale teologiczny, jak go określiłeś.
— Więc o co chodzi?
— Descolada to drugi chrzest. Ogniowy. Jedynie pequeninos potrafią przetrwać ten chrzest, który przenosi ich do trzeciego życia. Są wyraźnie bliżsi Boga niż ludzie, którym trzecie życie nie zostało dane.
— Mitologia wyższości — stwierdził Miro. — Chyba można było się tego spodziewać. Większość społeczeństw, walcząca o przetrwanie w warunkach nieodpartego nacisku kultury dominującej, tworzy mity, które pozwalają im wierzyć, że są narodem szczególnym. Wybranym. Ulubionym przez bogów. Cyganie, Żydzi… jest mnóstwo historycznych precedensów.
— A co powiesz na to, Senhor Zenador: ponieważ pequeninos zostali wybrani przez Ducha Świętego, ich misją jest ponieść drugi chrzest do wszystkich ludów mówiących wszystkimi językami.
— Roznieść descoladę?
— Na wszystkie planety. Rodzaj przenośnego sądu ostatecznego. Przybywają, descolada rozprzestrzenia się, adaptuje, zabija… i wszyscy wyruszają na spotkanie ze swoim Stwórcą.