Выбрать главу

Qing-jao spróbowała sobie przypomnieć wszystko, co wiedziała na temat zespołu psychozy natręctw. Choroba sprawiała, że ludzie mimowolnie zachowywali się podobnie do bogosłyszących. Pamiętała, że między odkryciem konieczności ciągłego szorowania rąk a próbą, jakiej została poddana, podawano jej leki, by sprawdzić, czy nie minie przymus mycia.

— Oni badali bogosłyszących — odgadła. — Próbowali odkryć biologiczną przyczynę dla naszych rytuałów oczyszczenia.

Sama myśl była tak ohydna, że Qing-jao z trudem potrafiła wymówić słowa.

— Tak — przyznał ojciec. — I zostali odesłani.

— Uważam, że mieli szczęście uchodząc z życiem. Gdyby ludzie usłyszeli o tym świętokradztwie…

— To był wczesny okres naszej historii, Qing-jao. Nie wiedziano jeszcze powszechnie, że bogosłyszący obcują z bogami. A co z ojcem Keikoi? On nie badał ZPN. Szukał zmian genetycznych. I znalazł je. Bardzo szczególną, dziedziczną cechę. Musiała występować w genach jednego z rodziców i nie zostać wytłumiona przez dominujący gen drugiego. Kiedy pochodziła od obojga, była bardzo silna. Teraz ten badacz uważa, że został wygnany, ponieważ każdy z ludzi, u których ta cecha pochodziła od obojga rodziców, stawał się bogosłyszącym. A każdy z badanych bogosłyszących miał przynajmniej jeden egzemplarz tego genu.

Qing-jao natychmiast pojęła jedyne możliwe znaczenie tego faktu. Odrzuciła je jednak.

— To kłamstwo — oświadczyła. — Chce, żebyśmy zwątpili w bogów.

— Qing-jao, wiem, co czujesz. Krzyknąłem z głębi duszy, kiedy zdałem sobie sprawę, o czym mówi Keikoa. Myślałem, że to krzyk rozpaczy. Ale potem uświadomiłem sobie, że to również krzyk wolności.

— Nie rozumiem cię.

— Owszem, rozumiesz. Inaczej nie lękałabyś się. Qing-jao, tych ludzi wypędzono, ponieważ ktoś nie chciał, by odkryli to, co mieli odkryć. Zatem ten, kto ich wypędził, wiedział już, co znajdą. Jedynie Kongres, ktoś związany z Kongresem, ma dość władzy, by skazać na wygnanie naukowców i ich rodziny. Co takiego musiało pozostać w ukryciu? To nie bogowie przemawiają do bogosłyszących. Przekształcono nas genetycznie. Zostaliśmy stworzeni jako inny rodzaj ludzi, a jednak ukryto przed nami tę prawdę. Qing-jao, Kongres wie, że bogowie do nas przemawiają… chociaż udaje, że nie wie. Ktoś tam jest tego wszystkiego świadomy, ale pozwala nam na te straszne, poniżające rytuały. A jedynym motywem, jaki mogę sobie wyobrazić, jest utrzymanie nas pod kontrolą, osłabienie nas. Uważam, i Keikoa również, że to nie przypadkiem bogosłyszący są jednocześnie najinteligentniejszymi z mieszkańców Drogi. Stworzono nas jako nowy podgatunek człowieka, z wyższym poziomem inteligencji. Ale żeby tak inteligentni ludzie nie zagrozili swoim władcom, zarazili nas nową formą ZPN. I albo sami zasugerowali, że to bogowie do nas przemawiają, albo pozwolili nam w to wierzyć, kiedy wymyśliliśmy coś takiego. To straszliwa zbrodnia. Gdybyśmy wiedzieli o fizycznych przyczynach, zamiast wierzyć w głos bogów, moglibyśmy skierować naszą inteligencję ku leczeniu tej szczególnej formy psychozy i odzyskaniu wolności. Jesteśmy niewolnikami! Kongres to nasi najgorsi wrogowie, nasi władcy, oszuści! Czy teraz mamy im pomagać? Nie! Jeśli Kongres ma potężnego nieprzyjaciela, który panuje nawet nad ansiblami, powinniśmy cieszyć się z tego. Niech ów nieprzyjaciel zniszczy Kongres! Dopiero wtedy będziemy wolni!

— Nie! — Qing-jao krzyknęła ile sił w płucach. — To bogowie!

— To genetyczna skaza mózgu — upierał się ojciec. — Qing-jao, nie jesteśmy bogosłyszącymi. Jesteśmy okaleczonymi geniuszami. Traktują nas jak ptaki w klatce; wyrwali nam pióra ze skrzydeł, żebyśmy śpiewali dla nich i nigdy nie mogli odlecieć. — Ojciec łkał w bezsilnej furii. — Nie możemy cofnąć tego, co nam uczynili, ale na wszystkich bogów, możemy ich za to nie nagradzać. Nie kiwnę palcem, żeby oddać im Flotę Lusitańską. Jeśli ten Demostenes potrafi złamać potęgę Gwiezdnego Kongresu, przysłuży się tylko wszystkim światom.

— Ojcze, nie! Wysłuchaj mnie! — szlochała Qing-jao. Ledwie mogła mówić z pośpiechu, przerażona słowami ojca. — Czy nie rozumiesz? Ta genetyczna skaza… to maska, jaką bogowie przesłonili swe głosy w naszym życiu. Aby ludzie, którzy nie kroczą Drogą, nadal mogli nie wierzyć. Sam mi to powiedziałeś parę miesięcy temu. Bogowie zawsze działają pod maską.

Ojciec wpatrywał się w nią. Oddychał ciężko.

— Bogowie przemawiają do nas, ojcze. I jeśli nawet pozwalają sądzić, że inni to sprawili, i tak wypełniali tylko wolę bogów, by powołać nas do istnienia.

Ojciec zaniknął oczy, wyciskając powiekami ostatnie łzy.

— Kongres włada z woli niebios, ojcze — mówiła Qing-jao. — Dlaczego zatem bogowie nie mogli sprawić, by stworzył grupę ludzi o bardziej przenikliwych umysłach… którzy słyszą także głos bogów? Jak to możliwe, ojcze, że mgła okryła twe myśli i nie dostrzegasz w tym boskiej ręki?

Ojciec potrząsnął głową.

— Sam nie wiem. Przez całe życie wierzyłem w to, co teraz mi mówisz, ale…

— Ale kobieta, którą kochałeś wiele lat temu, powiedziała coś innego. Uwierzyłeś jej, bo pamiętasz swoją miłość. Ojcze, ona nie należy do nas, nie słyszała głosu bogów, nie…

Qing-jao nie mogła dalej mówić, gdyż ojciec objął ją mocno.

— Masz rację — powiedział. — Masz rację. Niech bogowie mi wybaczą. Muszę się umyć, jestem nieczysty, muszę…

Powstał chwiejnie, odsunął się od zapłakanej córki. Ale nie zważając na zasady, z jakichś szalonych, sobie tylko znanych powodów, Wang-mu stanęła mu na drodze.

— Nie! Czekaj…

— Jak śmiesz powstrzymywać bogosłyszącego, który pragnie oczyszczenia! — ryknął ojciec.

A potem zrobił to, czego Qing-jao jeszcze nigdy nie widziała: uderzył Wang-mu, bezsilną służącą. A jego cios był tak silny, że odrzucił dziewczynę na ścianę. Osunęła się na podłogę.

Potrząsnęła głową i wskazała ekran terminala.

— Panie, spójrz proszę! Błagam! Pani, niech on popatrzy!

Qing-jao obejrzała się, jej ojciec również. Słowa zniknęły z ekranu. Ich miejsce zajął wizerunek człowieka: starca z brodą i w tradycyjnym uczesaniu. Qing-jao poznała go od razu, ale nie mogła sobie przypomnieć, kto to.

— Hań Fei-tzu! — szepnął ojciec. — Mój przodek-serca. Qing-jao uświadomiła sobie, że oblicze nad terminalem jest identyczne z twarzą z portretu Hań Fei-tzu, którego imię otrzymał ojciec.

— Dziecię mego imienia — odezwała się twarz nad komputerem. — Pozwól, że opowiem ci historię Nefrytu Mistrza Ho.

— Znam ją — rzekł ojciec.

— Gdybyś ją rozumiał, nie musiałbym ci jej opowiadać.

Qing-jao próbowała pojąć, co właściwie widzi. Uruchomienie programu graficznego, zdolnego do stworzenia obrazu tak precyzyjnego, jak ta głowa nad terminalem, wymagało pełnej mocy domowego komputera… ale takiego programu nie było w bibliotece. Istniały tylko dwa inne możliwe źródła. Jedno cudowne: bogowie znaleźli nowy sposób, by przemawiać do ludzi. To oni ukazali ojcu jego przodka-serca. Drugie budziło lęk niewiele mniejszy: tajny program Demostenesa był tak potężny, że mógł podsłuchiwać rozmowy w każdym pokoju, gdzie znajdowały się terminale. Słysząc, że zbliżają się do niebezpiecznych konkluzji, przejął sterowanie komputerem i wyświetlił ten wizerunek. W każdym razie Qing-jao wiedziała, że musi słuchać, zadając sobie jedno tylko pytanie: Co bogowie chcieli w ten sposób zakomunikować?

— Pewnego razu człowiek z Qu zwany Mistrzem Ho znalazł w Górach Qu kawałek surowego nefrytu. Zabrał go na dwór i wręczył królowi Li.