Grego podszedł do Mira, chwycił go za ramiona i pchnął do drzwi.
— Nie należysz do nas — oświadczył. — Nie masz prawa niczego nam mówić.
Quara wcisnęła się między nich, spojrzała w twarz Grega.
— Jeśli Miro nie zasłużył na prawo głosu w tej rodzinie, to nie jesteśmy rodziną!
— Ty to powiedziałaś — mruknął Olhado.
— Zejdź mi z drogi — zagroził Grego.
Quara znała ten groźny ton — słyszała go tysiące razy. Ale teraz, stojąc tak blisko, czując na twarzy jego oddech, zrozumiała, że Grego nie panuje nad sobą. Że wiadomość o śmierci Quima wstrząsnęła nim do głębi i w tej chwili nie jest chyba do końca normalny.
— Nie stoję ci na drodze — odparła. — No, dalej. Uderz kobietę. Przewróć kalekę. To leży w twojej naturze. Jesteś z natury niszczycielem. Wstyd mi, że należę do tego samego gatunku co ty, nie mówiąc już o tej samej rodzinie.
Dopiero kiedy umilkła, zdała sobie sprawę, że może posunęła się za daleko. Przez lata utarczek z bratem, po raz pierwszy naprawdę dotknęła go do żywego. To, co malowało się na twarzy Grega, budziło przerażenie.
Nie uderzył jej jednak. Wyminął ją, wyminął Mira i stanął w drzwiach, opierając dłonie o framugę. Napiął mięśnie, jakby chciał rozepchnąć ściany. A może chwytał się ścian w nadziei, że zdołają go zatrzymać.
— Nie dam ci się wyprowadzić z równowagi — powiedział. — Wiem, kto jest moim wrogiem.
A potem wybiegł przez drzwi w ciemność.
Po chwili Miro poszedł jego śladem. Nie powiedział ani słowa.
Ela odezwała się, także zmierzając do drzwi.
— Nie wiem, mamo, jakie kłamstwa sobie powtarzasz. Ale ani Ender, ani nikt inny nie zniszczył dzisiaj naszej rodziny. Ty to zrobiłaś.
Zniknęła.
Olhado wstał i wyszedł bez słowa. Quara miała ochotę dać mu w twarz. Musiałby się odezwać. Zarejestrowałeś wszystko swoimi komputerowymi oczami, Olhado? Czy wyryłeś w pamięci obraz po obrazie? Nie masz się czym chwalić. Ja mam tylko tkankę mózgową, by zapisać tę cudowną noc w historii rodziny Ribeira, ale założę się, że moje wspomnienia są równie wyraźne jak twoje.
Mama spojrzała na Quarę. Twarz miała mokrą od łez. Quara próbowała, ale nie mogła sobie przypomnieć… Czy widziała kiedyś płaczącą mamę?
— Więc tylko ty zostałaś.
— Ja? — zdziwiła się Quara. — To przecież mnie zabroniłaś wstępu do laboratorium. Pamiętasz? To mnie odcięłaś od pracy mojego życia. Nie spodziewaj się teraz, że będę ci przyjaciółką.
Po czym wyszła, jak pozostali. Szła przez noc ożywiona. Usprawiedliwiona. Niech ta stara wiedźma pomyśli o tym, niech się przekona, jak przyjemnie jest czuć to, co ja przez nią czułam.
Jakieś pięć minut później, kiedy Quara dotarła już prawie do bramy, kiedy ostygł żar słusznej zemsty, zaczęła sobie uświadamiać, co właściwie zrobiła. Co zrobili wszyscy. Zostawili mamę samą. Pozwolili uwierzyć, że straciła nie tylko Quima, ale całą rodzinę. To straszne. Mama nie zasłużyła na coś takiego.
Quara zawróciła natychmiast i pobiegła w stronę domu. Była już w drzwiach, kiedy z głębi domu do salonu weszła Ela.
— Nie ma jej — oznajmiła.
— Nossa Senhora — jęknęła Quara. — Powiedziałam jej takie straszne rzeczy…
— Jak my wszyscy.
— Potrzebowała nas. Quim zginął, a my potrafiliśmy tylko…
— Kiedy uderzyła Mira, to…
Zdumiona, Quara z płaczem wtuliła się w ramiona siostry. Czy ciągle jestem dzieckiem? Tak, jestem, wszyscy jesteśmy, i tylko Ela umie nas pocieszyć.
— Elu, czy tylko Quim trzymał nas razem? Czy kiedy odszedł, przestaliśmy być rodziną?
— Nie wiem.
— Co teraz?
W odpowiedzi Ela chwyciła ją za rękę i wyprowadziła z domu. Quara spytała, dokąd idą, lecz Ela milczała. Ściskała tylko jej dłoń i ciągnęła za sobą. Quara szła bez oporu. Nie wiedziała co robić i podążając za siostrą czuła się jakoś bezpieczniej. Z początku sądziła, że szukają mamy… ale nie, Ela nie kierowała się do laboratorium ani żadnego prawdopodobnego miejsca. Cel ich drogi zaskoczył Quarę jeszcze bardziej.
Stały przed kaplicą wzniesioną pośrodku miasteczka przez mieszkańców Milagre. Kaplicą Gusta i Cidy, dziadków, ludzi, którzy pierwsi odkryli sposób powstrzymania descolady i ocalili ludzką kolonię na Lusitanii. I chociaż znaleźli środki ratujące życie zarażonych, sami umarli. Choroba była zbyt zaawansowana, by ocaliły ich nowe lekarstwa.
Ludzie czcili ich, wybudowali tę kaplicę, nazywali Os Venerados, jeszcze przed oficjalną beatyfikacją. A teraz, kiedy tylko krok dzielił oboje od kanonizacji, wolno już było się do nich modlić.
Quara ze zdziwieniem stwierdziła, że po to właśnie przyszła tu Ela. Uklękła przed kaplicą, a choć Quara nie była głęboko wierząca, poszła za przykładem siostry.
— Dziadku, babciu, módlcie się za nas. Módlcie się za duszę naszego brata Estevao. Za dusze nas wszystkich. Niech Chrystus nam wybaczy.
Do tej modlitwy Quara przyłączyła się całym sercem.
— Chrońcie waszą córkę a naszą matkę, brońcie ją od… od jej rozpaczy i gniewu. Sprawcie, by zrozumiała, że ją kochamy, że wyją kochacie, że… że Bóg ją kocha, jeśli tak jest. Błagam, poproście Boga, by ją pokochał i nie pozwolił, żeby popełniła jakieś szaleństwo.
Quara nie słyszała jeszcze, by ktoś modlił się w ten sposób. Zawsze były to modlitwy wyuczone na pamięć albo spisane. Nie taki potop słów. Ale przecież Os Venerados to nie zwyczajni święci czy błogosławieni. Byli naszymi dziadkami, chociaż nigdy ich nie znaliśmy.
— Powiedzcie Bogu, że dość już tego — mówiła Ela. — Musimy znaleźć jakieś wyjście. Prosiaczki zabijają ludzi. Flota zbliża się, by nas zniszczyć. Descolada próbuje nas zgładzić. Wskażcie nam wyjście, dziadku i babciu, a jeśli nie istnieje, niech Bóg otworzy je dla nas. Bo to nie może trwać dłużej.
Cisza. Ela i Quara oddychały z wysiłkiem.
— Em nome do Pai e do Rlho e do Espirito Santo — zakończyła Ela. — Amen.
— Amem — szepnęła Quara.
Wtedy Ela objęła siostrę i razem zapłakały wśród nocy.
Valentine zdziwiła się, że na spotkaniu obecni są tylko burmistrz i biskup. Co ona tu robi? Nie ma przecież władzy, nie sprawuje żadnej funkcji.
Burmistrz Kovano Zeljezo przysunął jej krzesło. Wszystkie meble w prywatnym pokoju biskupa były eleganckie, ale krzesła miały chyba być niewygodne. Siedzenie tak krótkie, że aby w ogóle usiąść, człowiek musiał przyciskać pośladki do oparcia. A samo oparcie, proste jak kij, w ogóle nie uwzględniało kształtu ludzkiego grzbietu, i sięgało tak wysoko, że zmuszało do pochylenia głowy. Ktokolwiek usiadł na takim krześle, musiał po chwili schylić się i oprzeć ręce na kolanach.
Może o to właśnie chodzi, pomyślała Valentine. Krzesła, które każą się pokłonić w obecności Boga.
A może przesłanie jest nawet bardziej subtelne. Te krzesła sprawiały taką niewygodę, że człowiek tęsknił do mniej fizycznej egzystencji. Karały ciało, by człowiek zapragnął życia duchowego.
— Sprawiasz wrażenie zdziwionej — zauważył biskup Peregrino.
— Domyślam się, dlaczego panowie zwołali taką naradę — odparła Valentine. — Czy mam robić notatki?
— Słodka pokora — westchnął biskup. — Ale znamy twoje pisma, córko. Zgrzeszylibyśmy głupotą, nie szukając twej rady w trudnej sytuacji.
— Podzielę się radą — zapewniła Valentine. — Jednak nie żywię zbyt wielkich nadziei.
Burmistrz Kovano natychmiast przeszedł do sprawy.
— Mamy wiele problemów długoterminowych — oświadczył. — Ale niewielkie szansę na ich rozwiązanie, jeśli nie poradzimy sobie z najpilniejszym. Ostatniej nocy w domu Ribeirów miało miejsce coś, co można określić mianem kłótni…