Выбрать главу

— Ale niebo tylko wydaje się odległe — odpowiadał mistrz Hań, kiedy mu o tym mówiła. — Naprawdę istnieje wokół ciebie. Wdychasz je i wydychasz, nawet kiedy pracujesz z rękami w błocie. To jest prawdziwa filozofia.

Ale ona zrozumiała tyle, że mistrz Hań jest dla niej dobry i chce, żeby poczuła się lepiej.

Za to Qing-jao nie byłaby bezużyteczna. Dlatego Wang-mu podała jej kartkę z nazwami projektów badawczych i zestawem haseł.

— Czy ojciec wie, że mi to przyniosłaś?

Wang-mu nie odpowiedziała. W rzeczywistości mistrz Hań sam to sugerował. Uznała jednak, że na tym etapie lepiej, by Qing-jao nie wiedziała, że przyszła do niej jako emisariusz ojca.

Qing-jao zrozumiała to milczenie tak, jak oczekiwała Wang-mu: że była sekretna druhna przychodzi do niej w tajemnicy, by na własną rękę szukać pomocy.

— Gdyby ojciec mnie poprosił, zgodziłabym się, gdyż jest to mój obowiązek jako córki.

Wang-mu wiedziała jednak, że Qing-jao nie słucha już ojca. Mogła mówić, że byłaby posłuszna. Nie zniosłaby tak straszliwego konfliktu. Wiedząc, że ojciec wymaga nieposłuszeństwa wobec bogów, padłaby raczej na podłogę i przez cały dzień śledziła słoje w deskach.

— Tobie nic nie jestem winna — rzekła Qing-jao. — Byłaś kłamliwą, nielojalną służącą. Nigdy jeszcze nie istniała bardziej niegodziwa i bezwartościowa sekretna druhna. Dla mnie twoja obecność w tym domu jest jak obecność żuków gnojników na jadalnym stole. I znowu Wang-mu powstrzymała swój język. Ale też nie pokłoniła się niżej. Na początku rozmowy przyjęła pozę pokornej sługi, ale nie będzie się przecież płaszczyć jak skruszona grzesznica. Nawet najniżsi z nas mają swoją godność, panienko Qing-jao. A ja dobrze wiem, że nie zrobiłam ci żadnej krzywdy, że jestem ci bardziej wierna, niż ty sama sobie.

Qing-jao odwróciła się i wpisała pierwszą nazwę projektu: ROZKLEJANIE, co było dosłownym tłumaczeniem descolady.

— To i tak nonsens — oświadczyła, gdy tylko rzuciła okiem na przesłane z Lusitanii dokumenty i wykresy. — Trudno uwierzyć, że ktoś decyduje się na zdradę, jaką są kontakty z Lusitanią, tylko po to, żeby odebrać takie bzdury. Z punktu widzenia nauki to niemożliwe. Żaden system biologiczny nie mógł wykształcić pojedynczego wirusa tak złożonego, żeby zawierał w sobie kody genetyczne wszystkich innych gatunków planety. Nie będę tracić czasu na czytanie tego.

— Dlaczego nie? — spytała Wang-mu. Teraz już mogła się odezwać. Chociaż Qing-jao twierdziła, że nie ma zamiaru dyskutować o tych materiałach, w istocie dyskutowała. — Przecież ewolucja wykształciła tylko jedną ludzką rasę.

— Ale na Ziemi żyło z dziesięć pokrewnych gatunków. Nie istnieje gatunek, który nie ma krewniaków… Gdybyś nie była głupią, buntowniczą dziewczyną, sama byś to zrozumiała. Ewolucja nie mogła stworzyć tak skąpego systemu.

— W takim razie jak wytłumaczysz te przesłane z Lusitanii dokumenty?

— Skąd wiesz, że stamtąd pochodzą? Masz na to tylko słowo tego programu. Może on myśli, że to już wszystko. A może naukowcy tam są bardzo marni, mało obowiązkowi, i nie zebrali wszystkich możliwych informacji. W całym tym raporcie nie ma nawet dwudziestu gatunków. I zobacz, są połączone w całkiem absurdalne pary. Niemożliwe, żeby istniało ich tak mało.

— A jeśli to prawda?

— Jak może to być prawda? Mieszkańcy Lusitanii od samego początku byli ograniczeni do maleńkiej enklawy. Widzieli tylko tyle, ile pokazały im te świnioludy. Skąd mogą mieć pewność, że świnioludy nie kłamią?

Nazywasz ich świnioludami… Czy tak próbujesz siebie przekonać, pani, że pomoc Kongresowi nie prowadzi do ksenocydu? Jeśli nazwiesz ich zwierzęcym imieniem, czy to znaczy, że można ich pozabijać? Jeśli oskarżysz o kłamstwo, czy zasługują na zagładę?

Ale Wang-mu nie powiedziała tego głośno. Jeszcze raz zadała tylko to samo pytanie.

— A jeśli to prawdziwy obraz form życia na Lusitanii i tego, jak działa na nie descolada?

— Gdyby był prawdziwy, musiałabym przeczytać i przemyśleć te raporty. Wtedy mogłabym o nich powiedzieć coś sensownego. Ale nie są prawdziwe. Jak daleko posunęłaś się w nauce, zanim mnie zdradziłaś? Uczyłam cię gaialogii?

— Tak, pani.

— Sama widzisz. Ewolucja to środek, dzięki któremu organizm planetarny reaguje na zmiany w swym środowisku. Jeśli słońce daje więcej ciepła, formy życia na planecie dostosowują swoją liczebność, aby zrównoważyć to i obniżyć temperaturę. Pamiętasz klasyczny eksperyment myślowy z Planetą Stokrotek?

— Przecież w tym eksperymencie na powierzchni planety występował tylko jeden gatunek. Kiedy słońce stawało się zbyt gorące, rosły białe stokrotki, by odbijać światło w kosmos. Kiedy stygło, rosły ciemne, by absorbować światło i zatrzymywać ciepło. — Wang-mu była dumna, że tak dobrze zapamiętała Planetę Stokrotek.

— Nie nie nie — odparła Qing-jao. — Oczywiście, przeoczyłaś najważniejsze. Rzecz w tym, że tam musiały istnieć ciemne stokrotki nawet wtedy, kiedy dominowały białe. I białe, kiedy świat porastały ciemne, ewolucja nie tworzy nowych gatunków na zamówienie. Tworzy nowe gatunki nieustannie, w miarę jak radiacja przekształca, rozbija i łączy geny, a wirusy przenoszą je między gatunkami. W ten sposób żaden gatunek nigdy nie zachowuje „czystej krwi”.

Wang-mu nie zrozumiała jeszcze związku i jej twarz musiała zdradzić zdziwienie.

— Czy wciąż jestem twoją nauczycielką? Czy muszę dotrzymać swojej części umowy, choć ty złamałaś swoją?

Proszę, szepnęła w myślach Wang-mu. Będę ci służyć do końca życia, jeśli tylko pomożesz ojcu w tym dziele.

— Dopóki gatunek żyje na jednym terytorium, stale się krzyżując, poszczególne osobniki nie odbiegają zbytnio od normy genetycznej. Ich geny stale rekombinują się z genami innych osobników tego samego gatunku, dlatego wszelkie odchylenia rozkładają się równomiernie w całej populacji. Dopiero kiedy środowisko wywiera nacisk tak silny, że przypadkowa cecha nabiera wartości w procesie przetrwania… wtedy w danym środowisku giną wszystkie osobniki, które nie posiadają tej cechy. A ona sama staje się wyznacznikiem nowego gatunku. To fundamentalna zasada gaialogii: dla przetrwania życia jako całości niezbędny jest ciągły dryf genetyczny. Według tych dokumentów, Lusitania jest światem z absurdalnie niską liczbą gatunków. Genetyczny dryf uniemożliwiają te nieprawdopodobne wirusy, które stale korygują wszelkie przypadkowe odchylenia. Taki system nie mógł powstać drogą ewolucji, a co więcej, w takim systemie życie nie mogłoby istnieć przez dłuższy czas… te gatunki nie przystosowują się do zmian.

— A jeśli na Lusitanii nie ma żadnych zmian?

— Nie bądź głupia, Wang-mu. Ze wstydem myślę, że w ogóle próbowałam cię czegoś nauczyć. Gwiazdy się zmieniają. Planety kołyszą się i odchylają od orbit. Od trzech tysięcy lat obserwujemy setki światów. Zrozumieliśmy to, co było niedostępne ziemskim uczonym z dawnych wieków: jakie zjawiska są typowe dla wszystkich planet i systemów, a jakie wyjątkowe dla Ziemi i Układu Sol. Mówię ci, że taka planeta jak Lusitania może przetrwać najwyżej kilka dziesięcioleci. Potem nastąpią zmiany zagrażające istnieniu życia: fluktuacje temperatury, zakłócenia orbity, cykle sejsmiczne i wulkaniczne. Jak poradziłby sobie system z ledwie garstką gatunków? Gdyby rosły wyłącznie białe stokrotki, jak by się rozgrzały, gdy stygnie słońce? Gdyby wszystkie formy życia zużywały tylko dwutlenek węgla, jak by się ratowały, gdy stężenie tlenu w atmosferze osiągnie zabójczy poziom? Ci twoi tak zwani przyjaciele z Lusitanii to głupcy, skoro wysyłają ci takie bzdury. Gdyby byli prawdziwymi uczonymi, wiedzieliby, że takie wyniki są niemożliwe. Qing-jao wcisnęła klawisz i ekran zgasł.