Выбрать главу

— Marnujesz tylko mój cenny czas. Nie przychodź tu więcej, jeśli nie masz do zaproponowania nic lepszego. Jesteś dla mnie mniej niż niczym. Jesteś muchą pływającą w mojej szklance. Zanieczyszczasz całą wodę, nie tylko miejsce, gdzie płyniesz. Budzę się w bólu wiedząc, że przebywasz w tym domu.

Więc chyba nie jestem „niczym”, pomyślała Wang-mu. Raczej jestem dla ciebie bardzo ważna. Być może masz świetny umysł, Qing-jao, ale siebie nie rozumiesz ani trochę lepiej niż ktokolwiek inny.

— Jesteś głupią, prostą dziewczyną. Dlatego nie zrozumiałaś — powiedziała Qing-jao. — Kazałam ci odejść.

— Przecież twój ojciec jest panem tego domu. A mistrz Hań prosił, żebym została.

— Mała głuptasko, świńska siostrzyczko, nie mogę usunąć cię z domu. Natomiast wyraźnie sugerowałam, iż pragnę, byś opuściła mój pokój.

Wang-mu pochyliła głowę, aż prawie… prawie… dotknęła czołem podłogi. Potem wycofała się do drzwi, by nie pokazywać swej pani pleców. Skoro tak się do mnie odnosisz, ja będę cię traktować jak wielką księżniczkę. A jeśli nie dostrzeżesz w moim zachowaniu ironii, to która z nas jest głupia?

Kiedy Wang-mu wróciła do pokoju, mistrza Hana tam nie było. Może wyszedł do toalety i wróci za chwilę. A może wypełnia jakiś rytuał bogosłyszących… Wtedy zajmie mu to długie godziny. Wang-mu zbyt wiele miała pytań, by czekać. Wywołała na terminalu dokumentację projektu. Wiedziała, że Jane obserwuje ją, i z pewnością widziała, co zaszło w pokoju Qing-jao.

Mimo to Jane czekała z odpowiedzią, aż Wang-mu zada pytanie. Potem wyjaśniła kwestię wiarygodności.

— Dokumenty z Lusitanii są prawdziwe — oświadczyła. — Ela, Novinha, Quanda i inni, którzy z nimi prowadzili badania, są — owszem — dość wąsko wyspecjalizowani, ale w swojej specjalności bardzo dobrzy. Gdyby Qing-jao uważniej przeczytała Życie Człowieka, wiedziałaby, jak funkcjonują te pary gatunków.

— Ale wciąż trudno mi zrozumieć to, co powiedziała — wyznała Wang-mu. — Zastanawiałam się, jak to możliwe… Istnieje za mało gatunków, by powstała normalna gaialogia, a jednak planeta Lusitania jest dostatecznie uregulowana, by podtrzymywać życie. Czyżby środowisko nie ulegało tam żadnym zmianom?

— Nie — odparła Jane. — Mam dostęp do danych satelitów astronomicznych. W okresie obecności ludzi w systemie Lusitanii, planeta i jej słońce wykazywały wszystkie typowe fluktuacje. W tej chwili występuje globalna tendencja ocieplenia.

— I jak zareagują lusitańskie formy życia? Wirus descolady nie pozwala na ewolucję. Niszczy wszystko, co jest odmienne. Dlatego próbuje zabić ludzi i królową kopca.

Jane, której maleńki wizerunek siedział w pozycji kwiatu lotosu nad terminalem mistrza Hana, uniosła rękę.

— Chwileczkę — rzuciła.

Po kilku sekundach opuściła dłoń.

— Przekazałam twoje pytania moim przyjaciołom. Ela jest bardzo podniecona.

Nowa twarz pojawiła się na ekranie, trochę z tyłu i powyżej obrazu Jane. Należała do smagłej kobiety typu negroidalnego; pewnie rasy mieszanej, bo nie miała aż tak ciemnej skóry, a nos był wąski. To jest Elanora, pomyślała Wang-mu. Jane pokazuje mi kobietę ze świata odległego o wiele lat świetlnych. Czy jej także pokazuje moją twarz? Co ta Ela o mnie sądzi? Czy uważa mnie za beznadziejnie głupią?

Jednak Ela wyraźnie wcale nie myślała o Wang-mu. Za to mówiła o jej pytaniach.

— Dlaczego wirus descolady nie pozwala na zmienność? To powinna być cecha o wartości ujemnej, a mimo to descolada żyje. Wang-mu uważa mnie pewnie za idiotkę, że wcześniej o tym nie pomyślałam. Ale nie jestem gaialogiem. Urodziłam się na Lusitanii, więc nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Uznałam po prostu, że tutejsza gaialogia, jaka by nie była, po prostu funkcjonuje… i badałam descoladę. Co o tym sądzi Wang-mu?

Wang-mu ze zdumieniem słuchała obcej kobiety. Co Jane opowiedziała o niej Eli? Jak Ela mogła przypuścić, że Wang-mu uzna ją za idiotkę, skoro jest uczoną, a Wang-mu tylko służącą?

— Jakie to ma znaczenie, co ja sądzę? — spytała Wang-mu.

— Co ty sądzisz? — powtórzyła Jane. — Choćbyś nie miała pojęcia, jakie to może mieć znaczenie, Ela chce wiedzieć.

Wang-mu opowiedziała o swoich przemyśleniach.

— To głupi pomysł, bo chodzi o mikroskopijny wirus, ale descolada musi tego wszystkiego pilnować. Zawiera w sobie geny wszystkich gatunków. Dlatego kontroluje samą ewolucję. To descolada kieruje zmianami, nie dryf genetyczny. Potrafi to. Może zmienić geny całego gatunku, chociaż ten gatunek ciągle żyje. Nie musi czekać na ewolucję.

Jane uniosła rękę. Na pewno pokazuje Eli twarz Wang-mu, pozwala jej wysłuchać słów Wang-mu z jej własnych warg.

— Nossa Senhora — szepnęła Ela. — Na tej planecie Gaią jest descolada. To wszystko tłumaczy. Tak mało gatunków, ponieważ descolada toleruje wyłącznie te, które opanowała. Zmieniła światową gaialogię w coś tak prymitywnego jak Planeta Stokrotek.

Wang-mu uznała, że to zabawne: poważny naukowiec odwołuje się do Planety Stokrotek. Jakby Ela wciąż jeszcze była uczennicą, niewykształconym dzieciakiem. Jak Wang-mu.

Kolejna twarz pojawiła się obok Eli: starszy, biały mężczyzna koło sześćdziesiątki, pełen spokoju.

— Ale na część pytania Wang-mu wciąż nie ma odpowiedzi — zauważył. — Jak ewoluowała descolada? Jak mogły istnieć protodescoladowe wirusy? Dlaczego tak ograniczona gaialogia zyskała przewagę nad powolnym, ewolucyjnym modelem, funkcjonującym na wszystkich innych planetach?

— Nie stawiałam takiego pytania — zdziwiła się Wang-mu. — Qing-jao zadała jego pierwszą część, ale całą resztę on sam wymyślił.

— Ciszej — rzuciła Jane. — Qing-jao nie stawiała pytań. Użyła ich tylko jako pretekstu, żeby nie czytać dokumentów z Lusitanii. Tylko ty je zadawałaś, a jeśli nawet Andrew Wiggin rozumie twoje pytanie lepiej od ciebie, to przecież ono dalej jest twoje.

Więc to jest Andrew Wiggin, Mówca Umarłych. Wcale nie wyglądał na starego i mądrego, nie tak jak mistrz Hań. Za to wydawał się zabawnie zaskoczony, jak wszyscy krągłoocy, a jego twarz zmieniała się z każdą zmianą nastroju, jakby zupełnie nad nią nie panował. A jednak roztaczał atmosferę pokoju. Miał w sobie coś z Buddy. Przecież Budda odnalazł własny szlak ku Drodze. Może ten Andrew także podążał ścieżką, która prowadzi do Drogi, chociaż nie był Chińczykiem.

Wiggin nadal zadawał pytania, o których myślał, że pochodzą od Wang-mu.

— Szansa naturalnego powstania takiego wirusa jest niewyobrażalnie mała. Zanim jeszcze powstałby szczep, który potrafi łączyć gatunki i kontrolować całą gaialogię, protodescolady zniszczyłyby wszelkie formy życia. Nie było czasu na ewolucję. Wirus jest nazbyt zabójczy. W najwcześniejszej postaci wybiłby wszystko, a potem sam zginął, pozbawiony organizmów do atakowania.

— Może atakowanie przyszło później — zauważyła Ela. — Mógł przecież ewoluować w symbiozie z jakimś innym gatunkiem, który korzystał z jego zdolności do genetycznej przemiany osobników. Szybkiej przemiany, w ciągu dni lub tygodni. Dopiero potem przeniósł się na inne gatunki.