Выбрать главу

Kiedy Sadownik odstąpił, obaj byli zlani potem. Chyba są pewne granice mojego zdrzewienia, pomyślał Ender. A może braterskie i ojcowskie drzewa oddają wilgoć braciom, którzy się przy nich chronią?

— To doprawdy niezwykłe — szepnął Sadownik. Słowa były tak absurdalnie łagodne wobec sceny, jaka rozegrała się przed chwilą, że Ender nie zdołał pohamować śmiechu.

— Tak — wykrztusił. — Rzeczywiście.

— Dla nich to wcale nie jest śmieszne — oświadczyła Ela.

— On o tym wie — zapewniła ją Valentine.

— Więc nie wolno mu się śmiać. Nie może się śmiać, kiedy Sadownik tak cierpi.

Wybuchnęła płaczem.

Valentine położyła jej dłoń na ramieniu.

— On się śmieje, ty płaczesz — powiedziała. — Sadownik biega w kółko i wspina się na drzewa. Jesteśmy niezwykłymi zwierzętami.

— Wszystko pochodzi od descolady — stwierdził Sadownik. — Trzecie życie, matczyne drzewo, ojcowskie drzewa. Może nawet nasze umysły. Może byliśmy tylko drzewnymi szczurami, zanim descolada zrobiła z nas fałszywych ramenów.

— Prawdziwych ramenów — poprawiła go Valentine.

— Nie wiemy, czy to prawda — zauważyła Ela. — Na razie tylko hipoteza.

— Jest bardzo, bardzo, bardzo, bardzo prawdziwa — odparł Sadownik. — Prawdziwsza od prawdy.

— Skąd wiesz?

— Wszystko się zgadza… Regulacja planety… Wiem o tym. Studiowałem gaialogię i cały czas myślałem: jak ten nauczyciel może opowiadać takie rzeczy? Pequenino wystarczy się rozejrzeć, a zobaczy, że są fałszywe. Ale jeżeli wiemy, że descolada nas zmienia, wymusza zachowania regulujące system planetarny…

— Do czego descolada może was zmusić, co pozwala na regulację planety? — zdziwiła się Ela.

— Za krótko nas znacie. Nie mówiliśmy wszystkiego. Baliśmy się, że uznacie nas za głupich. Teraz już wiecie, że nie jesteśmy głupi, tylko robimy to, co nam każe wirus. Jesteśmy niewolnikami, nie głupcami.

Ender ze zdumieniem uświadomił sobie, co właśnie wyznał Sadownik: pequeninos nadal starali się wywrzeć na ludziach wrażenie.

— Jakie wasze zachowanie ma związek z regulacją planetarną?

— Drzewa — odparł Sadownik. — Ile jest lasów na całym świecie? Bez przerwy oddychają. Zmieniają dwutlenek węgla w tlen. Dwutlenek węgla to gaz cieplarniany. Kiedy w atmosferze jest go więcej, planeta się rozgrzewa. A co robimy, żeby się ochłodziła?

— Sadzicie więcej lasów — domyśliła się Ela. — Zużywają więcej CO2 i więcej ciepła ucieka w przestrzeń.

— Tak — zgodził się Sadownik. — Ale przypomnijcie sobie, w jaki sposób sadzimy drzewa.

Drzewa wyrastają z ciał martwych, pomyślał Ender.

— Wojna — powiedział.

— Zdarzają się zatargi między szczepami, czasem jakiś niewielki konflikt. Bez znaczenia w skali planety. Ale wielkie wojny, które ogarniają cały świat… giną w nich miliony, miliony braci, a wszyscy stają się drzewami. W ciągu miesięcy lasy podwajają swoją liczbę i wielkość. A to już jest różnica, prawda?

— Tak — szepnęła Ela.

— O wiele skuteczniejsze niż wszystko, co powstaje drogą ewolucji — dodał Ender.

— I nagle wojny ustają — mówił dalej Sadownik. — Zawsze wierzyliśmy, że te wojny mają ważne przyczyny, że są walką między dobrem a złem. A przez cały czas służyły tylko regulacji klimatu.

— Nie — zaprotestowała Valentine. — Żądza walki, złość… mogą pochodzić od descolady, ale to nie znaczy, że sprawy, o które walczycie…

— Sprawa, o którą walczymy, to regulacja klimatu. Wszystko pasuje. Jak myślicie, w jaki sposób ogrzewamy planetę?

— Nie wiem — odpowiedziała Ela. — Nawet drzewa w końcu umierają ze starości.

— Nie wiesz, bo przybyliście tu w ciepłym, nie w zimnym okresie. Ale kiedy nadchodzą surowe zimy, budujemy domy. Braterskie drzewa oddają nam siebie, żebyśmy mogli budować domy. Wszyscy. Nie tylko ci, co mieszkają na zimnych terenach. Wszyscy budujemy domy i liczba lasów spada o połowę, o trzy czwarte. Wierzyliśmy, że braterskie drzewa składają wielką ofiarę, poświęcają się dla szczepu. Ale teraz rozumiem, że to descolada chce więcej dwutlenku węgla w atmosferze, żeby ogrzać planetę.

— To nadal jest wielkie poświęcenie — oświadczył Ender.

— Wszystkie nasze epopeje… nasi wielcy bohaterowie… Zwykli bracia, wypełniający wolę descolady.

— Co z tego? — przerwała mu Valentine.

— Jak możesz tak mówić? Dowiedziałem się, że nasze życie jest niczym, że jesteśmy tylko narzędziami, które wirus wykorzystuje do regulacji globalnego ekosystemu. A ty uważasz, że to głupstwo?

— Tak właśnie uważam — rzekła stanowczo Valentine. — My, ludzie, niczym się nie różnimy. Może nie z powodu wirusa, ale całe życie poświęcamy na realizację genetycznych rozkazów. Weź różnice między kobietami a mężczyznami. Mężczyźni wykazują naturalną skłonność do ekstensywnego systemu reprodukcji. Ponieważ mogą produkować praktycznie dowolną ilość spermy i złożenie jej nic ich nie kosztuje…

— Wcale nie nic — zaprotestował Ender.

— Nic — powtórzyła Valentine. — Tyle, żeby ją złożyć. Ich najbardziej sensowną strategią reprodukcji jest zapładnianie każdej dostępnej samicy… i szczególne starania, by zapłodnić te najzdrowsze, które mają największe szansę, żeby ich potomstwo dochować do wieku dojrzałego. Samiec postępuje najrozsądniej, w sensie reprodukcji, jeśli wędruje i kopuluje w możliwie szerokiej skali.

— O wędrówki zadbałem — wtrącił Ender. — Ale jakoś przeoczyłem kopulację.

— Mówię o tendencjach ogólnych. Zawsze zdarzają się dziwaczne osobniki, które nie przestrzegają norm. Strategia samicy, Sadowniku, jest dokładnie odwrotna. Zamiast milionów plemników, dysponują tylko jednym jajeczkiem miesięcznie, a każde dziecko wymaga zainwestowania gigantycznego wysiłku. Dlatego kobietom potrzebna jest stabilizacja. Muszą mieć pewność, że nie zabraknie im pożywienia. Przez długie okresy jesteśmy praktycznie bezbronne, niezdolne do szukania i zbierania żywności. Nie wędrujemy; raczej osiedlamy się i zostajemy na miejscu. Jeśli to niemożliwe, rozsądną strategią jest stosunek z najsilniejszym i najzdrowszym z dostępnych samców. Ale najlepiej jest znaleźć silnego, zdrowego samca, który zostanie z nami i zaopiekuje się, zamiast wędrować i kopulować do woli. W związku z tym na mężczyzn działa nacisk z dwóch stron. Z jednej, aby rozprzestrzeniać swoje nasienie, przemocą, jeśli to konieczne. I z drugiej, by stać się atrakcyjnym dla samic jako stabilny żywiciel, poprzez opanowanie potrzeby wędrówek i tendencji do używania siły. Podobnie jest z kobietami, Z jednej strony powinny uzyskać nasienie najsilniejszego, najzdrowszego samca, aby ich dzieci odziedziczyły najlepsze geny; to sprawia, że atrakcyjni są dla nich gwałtowni, agresywni mężczyźni. Z drugiej strony potrzebują opieki spokojnych, stabilnych mężczyzn, aby ich dzieci zyskały gwarancję obrony i pożywienia, i jak najwięcej z nich osiągnęło dojrzałość.

Nabrała tchu.

— Cała nasza historia, wszystko, co odkryłam jako wędrowny badacz, zanim odczepiłam się wreszcie od mojego reprodukcyjnie bezwartościowego brata i założyłam rodzinę… wszystko to można interpretować jako ślepe dążenie za genetycznym przeznaczeniem, które ciągnie ludzi w dwie strony. Nasze wielkie cywilizacje to jedynie społeczne maszyny tworzące idealne środowisko samic. Kobieta może tam liczyć na stabilizację. Kodeksy prawne i moralne eliminują przemoc, gwarantują własność, wymuszają realizację umów. To razem reprezentuje zasadniczą strategię samic: poskromienie samca. Natomiast plemiona barbarzyńców poza zasięgiem cywilizacji realizują głównie samczą strategię. Rozprzestrzeniać nasienie. W obrębie plemienia najsilniejsi, dominujący mężczyźni biorą najlepsze samice, albo dzięki formalnej poligamii, albo przez przypadkowe kopulacje, którym inni mężczyźni nie mogą zapobiec. Ale ci o niższym statusie nie buntują się, gdyż przywódcy prowadzą ich na wojny i jeśli zwyciężą, mogą rabować i gwałcić do woli. Atrakcyjność płciową zdobywają sprawdzając się w walce, kiedy zabijają wszystkich rywali i kopulują z owdowiałymi samicami. Ohydne, potworne wzorce zachowania, ale też sensowna realizacja genetycznej strategii.