Выбрать главу

– Będę cichutki jak myszka – przyrzekł Edward. Zniknął za drzwiami… i wrócił, zanim zdążyły się za nim zamknąć. Trzymał szklankę wypełnioną wodą i fiolkę z tabletkami w jednej ręce.

Nie zamierzałam się kłócić – i tak zabrakłoby mi argumentów. Poza tym szwy piekły już na całego.

Z głośników nadal płynęły urocze, łagodne tony mojej kołysanki.

– Już późno – zauważył Edward. Podniósł mnie jedną ręką jak niemowlę, a drugą odsłonił prześcieradło. Ułożywszy mi głowę na poduszce, otulił mnie czule, po czym położył się za mną i otoczył mnie ramieniem. Żebym nie zmarzła, między nami była kołdra.

Rozluźniłam się w jego objęciach.

– Jeszcze raz dziękuję – szepnęłam.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Leżeliśmy zasłuchani. Wreszcie kołysanka dobiegła końca. Następna na płycie była ulubiona melodia Esme.

– O czym myślisz? – spytałam cicho. Zawahał się.

– O tym, co jest dobre, a co złe. Przeszył mnie dreszcz.

– Pamiętasz, postanowiłam, że jednak nie udajemy, że nie mam dziś urodzin? – Chciałam zmienić temat i miałam nadzieję, że Edward się nie zorientuje.

– Pamiętam – potwierdził podejrzliwie.

– Tak sobie myślałam, że może z tej okazji pozwolisz mi się jeszcze raz pocałować…

– Masz dzisiaj dużo zachcianek.

– Owszem – przyznałam. – Ale, proszę, nie rób nic wbrew sobie – dodałam z lekka urażona.

Zaśmiał się, a potem westchnął.

– Tak… Módlmy się, żebym nigdy nie zrobił czegoś wbrew sobie… – W jego głosie pobrzmiewała nuta rozpaczy.

Mimo wszystko, wziął mnie pod brodę i przyciągnął do siebie.

Z początku całowaliśmy się jak zwykle – Edward zachowywał ostrożność, a serce waliło mi jak młotem – ale po kilku sekundach coś się zmieniło. Nagle wargi chłopaka zrobiły się bardziej zachłanne, a palce wolnej ręki wplótł mi we włosy, aby móc silniej przycisnąć moją twarz do swojej. Nie pozostawałam mu dłużna – głaskałam go po głowie i plecach, i napierałam na jego tors, nie zważając na bijący od niego chłód. Chociaż bez wątpienia przekraczałam ustanowione przez Edwarda granice, wcale mnie nie powstrzymywał.

Przerwał pieszczoty raptownie i delikatnie odsunął mnie od siebie.

Opadłam na poduszkę. Miałam przyspieszony oddech, a świat wirował mi przed oczami. Coś mi ta sytuacja przypominała, o dziwo nieprzyjemnego, ale skojarzenie to szybko się ulotniło.

– Przepraszam. – Edwardowi także brakowało tchu. – Przeholowałem.

– Nie mam nic przeciwko.

Rzucił mi karcące spojrzenie.

– Spróbuj już zasnąć.

– Nie, chcę jeszcze.

– Przeceniasz moją samokontrolę.

– Co jest dla ciebie bardziej kuszące – spytałam odważnie – moja krew czy moje ciało?

– Pół na pół. – Uśmiechnął się wbrew sobie, ale zaraz na powrót spoważniał. – Spij, już śpij. Dosyć miałaś igrania z ogniem jak na jeden dzień.

– Niech ci będzie.

Przytuliłam się do niego i zamknęłam oczy. Nie dato się ukryć, rzeczywiście byłam zmęczona. Od rana tyle się wydarzyło. Jednak, mimo że wszystko skończyło się dobrze, nie czułam ulgi. Odnosiłam wręcz wrażenie, że to dopiero początek – że następnego dnia czekało mnie coś znacznie gorszego. Idiotko, zbeształam się w myślach, co, jeszcze ci mało? Mój niepokój musiał być efektem spóźnionego szoku pourazowego.

Ranną rękę przycisnęłam dyskretnie do ramienia Edwarda. Podziałało natychmiast – z racji swojej specyficznej temperatury jego ciało było lepsze od jakiegokolwiek okładu.

Byłam w połowie drogi do krainy snów, a może nawet dalej, kiedy uświadomiłam sobie, z czym skojarzyła mi się ta nietypowa seria pocałunków. Tuż przed tym, jak Edward wyruszył wiosną zmylić trop, pocałował mnie na pożegnanie, nie wiedząc, czy jeszcze kiedyś się zobaczymy. Nie wiedzieć, czemu i dziś wyczułam u niego podobną mieszankę emocji. Pogrążyłam się we śnie zdjęta strachem, jakby dręczyły mnie już koszmary.

3 Koniec

Obudziłam się w strasznym stanie: nie wyspałam się, szwy piekły, a głowa pękała z bólu. Na domiar złego, Edward znów popadł w dziwne otępienie, i kiedy całował mnie w czoło na pożegnanie, trudno było odgadnąć, co mu chodzi po głowie. Martwiłam się, że spędził całą noc na ponurych rozmyślaniach, co jest dobre, a co złe, a im bardziej się tym gryzłam, tym dotkliwiej pulsowały mi skronie.

Edward czekał na mnie, jak co dzień na szkolnym parkingu, ale wyraz jego twarzy wciąż pozostawiał wiele do życzenia. W jego oczach kryło się coś, czego nie potrafiłam określić – i to mnie przerażało. Nie chciałam powracać w rozmowie do zeszłego wieczoru, ale obawiałam się, że unikanie tego tematu to jeszcze gorsze rozwiązanie.

Otworzył przede mną drzwiczki, żeby ułatwić mi wysiadanie.

– Jak samopoczucie?

– Świetnie – skłamałam.

Odgłos zatrzaskiwanych drzwiczek rozszedł się echem po mojej obolałej czaszce.

Szliśmy do klasy w milczeniu – Edward skupiał się na tym, że – w dopasować swoje tempo do mojego. Na usta cisnęła mi się masa pytań, ale większość musiała poczekać, bo wolałam je zadać Alice. Co z Jasperem? O czym rozmawiano, kiedy wyszłam? Jak skomentowała całe zajście Rosalie? Najbardziej interesowało mnie to czy moją przyjaciółkę nawiedziła od wczoraj wizja jakichś przyszłych wydarzeń będących konsekwencją naszego niedoszłego przyjęcia i czy potrafiła wytłumaczyć mi, czemu Edward jest taki przybity. Czy mój ciągły niepokój miał racjonalne podstawy?

Poranne lekcje wlokły się w nieskończoność. Nie mogłam się doczekać spotkania z Alice, chociaż wiedziałam, że przy Edwardzie i tak będziemy obie musiały trzymać język za zębami. Mój ukochany siedział w ławce zasępiony i zabrał głos tylko po to, żeby spytać, czy nie boli mnie ręka.

Zazwyczaj Alice docierała do stołówki przed nami i kiedy się zjawialiśmy, siedziała już z tacą jedzenia, którego nie miała zamiaru skonsumować. Tym razem nie było jej ani przy stoliku, ani w kolejce. Edward nie skomentował jej nieobecności. W pierwszej chwili pomyślałam, że może nauczyciel przedłużył francuski, ale dostrzegłam Connera i Bena z jej grupy.

– Gdzie jest Alice? – zwróciłam się zdenerwowana do Edwarda.

– Z Jasperem – odpowiedział, nie podnosząc wzroku znad batonika zbożowego, który właśnie mełł w palcach.

– Co z nim?

Wyjechał na jakiś czas.

– Co takiego? Dokąd? Edward wzruszył ramionami.

– W żadne konkretne miejsce.

– A Alice z nim? – spytałam retorycznie. No tak, skoro jej potrzebował, na pewno nie odmówiła.

– Chciała mieć na niego oko. Będzie go próbować nakłonić do zatrzymania się w Denali.

W Parku Narodowym Denali na Alasce, w wysokich górach, mieszkała zaprzyjaźniona z Cullenami rodzina wampirów, której członkowie również nie polowali na ludzi. Ich przywódczyni miała na imię Tanya. Wiedziałam o tym, bo nazwa Denali, co jakiś czas przewijała się w ich rozmowach. To tam wyjechał Edward, kiedy przeprowadziłam się do Forks i mój zapach doprowadzał go do szaleństwa. Tam też udał się Laurent, dawny towarzysz Jamesa, nie chcąc walczyć po jego stronie przeciwko Cullenom. Zgadzałam się z Alice, że pobyt na Alasce może wyjść Jasperowi na dobre.

Tylko, dlaczego w ogóle musiał wyjeżdżać?! Przełknęłam ślinę, żeby przestało cisnąć mnie w gardle, i zwiesiłam głowę. Czułam się fatalnie. Wygoniłam tych dwoje z domu, tak samo jak Rosalie i Emmetta. To była jakaś epidemia.