Przeklął i popędził do kuchni. Zagrzebałam się w pościeli, nie chcąc słyszeć po raz n – ty połowy tego samego dialogu.
– Halo? – powiedział Charlie, tłumiąc ziewnięcie. – Co takie go?… Gdzie? – Raptownie oprzytomniał. – Jest pani pewna, że to już poza granicami rezerwatu? – Kobieta coś mu objaśniała. – Ale co tam może płonąć? – Nie wiedział, czy się dziwić, czy martwić. – Spokojnie, zadzwonię i wszystkiego się dowiem.
Zaciekawiona, wyjrzałam spod koca. Charlie wystukiwał nowy numer.
– Cześć, Billy, tu Charlie. Przepraszam, że dzwonię o tej porze… Tak, nic jej nie jest. Śpi… Dzięki, ale nie dlatego cię obudziłem. Przed chwilą zadzwoniła do mnie pani Stanley. Mówi, że z piętra swojego domu widzi jakieś ogniska na klifie… Ach, tak. – Ojciec wyraźnie się zirytował, albo nawet rozgniewał. – Skąd taki pomysł?… Doprawdy? – spytał z sarkazmem. – Nie musisz mnie przepraszać… Tak, tak. Pilnujcie tylko, żeby ogień się nie rozprzestrzenił. Wiem, wiem. Jestem zaskoczony, że w ogóle udało się coś podpalić w taką pogodę.
Charlie zawahał się, a potem dodał z oporami: – Dziękuję, że przysłałeś swoich chłopców. Miałeś rację znają las o niebo lepiej niż my. To Sam ją znalazł. Jakbym mógł się jakoś odwdzięczyć… No, zdzwonimy się jeszcze – zgodził się, nadal nie w humorze. Pożegnali się i odwiesił słuchawkę. Wchodząc do saloniku, mamrotał coś do siebie.
– Coś nie tak? – spytałam. Natychmiast znalazł się przy mnie.
– Przepraszam, skarbie. Obudziłem cię. Kucnął przy kanapie.
– Co się pali?
– To nic takiego – zapewnił mnie. – Palą ogniska na klifie.
– Ogniska? – Nie wydawałam się być zaciekawiona. Wydawałam się być martwa.
– To dzieciaki z rezerwatu. – Charlie skrzywił się. – Przeginają – Przeginają? – powtórzyłam.
Widać było, że nie jest skory zdradzić mi szczegóły. Wbił wzrok w podłogę.
– Świętują – wytłumaczył rozgoryczony.
Było oczywiste, że młodzi Indianie nie cieszą się bynajmniej z mojego odnalezienia.
– Świętują, bo Cullenowie wyjechali – odgadłam. – No tak.
Nie lubiano ich w La Push.
Ouileuci w dawnych wiekach wierzyli nie tylko w Potop i w to, że wywodzą się od wilków, lecz także w istnienie tak zwanych Zimnych Ludzi – żywiących się krwią istot, wrogów plemienia. Dla większości mieszkańców La Push Zimni Ludzie byli obecnie jedynie postaciami z legendy, ale niektórzy nie odrzucili wiary przodków. Należał do nich między innymi serdeczny przyjaciel Charliego, Billy Black, chociaż jego własny syn Jacob wstydził się przesądnego ojca. Billy ostrzegł mnie, żebym trzymała się od Cullenów z daleka…
Cullenowie… To nazwisko coś mi mówiło… Coś przerażającego, z czym nie byłam gotowa się zmierzyć, zaczęło wypełzać z zakamarków mojej pamięci.
– Co za głupota – mruknął Charlie.
– Siedzieliśmy w milczeniu. Niebo za oknem nie było już czarne.
Gdzieś tam, za ścianą deszczu, zza horyzontu wyłaniało się nieśmiało słońce.
– Bella?
Spojrzałam na ojca niepewnie. – Edward zostawił cię samą w lesie?
– Skąd wiedzieliście, gdzie mnie szukać? – odbiłam piłeczkę.
Chciałam uciekać przed tym, co nieuniknione, tak długo, jak to było możliwe.
– Przecież zostawiłaś liścik – zdziwił się Charlie. Z tylnej kieszonki dżinsów wyjął poplamioną, niemiłosiernie pomiętą kartkę papieru. Musiał ją składać i rozkładać wiele razy. Tusz długopisu rozmazał się od wilgoci, ale pismo było wciąż czytelne i na pierwszy rzut oka wyglądało na moje własne.
Idę na spacer z Edwardem. Będziemy trzymać się ścieżki. Niedługo wrócę. B.”
– Kiedy zrobiło się ciemno, a ciebie ciągle nie było, zadzwoniłem do Cullenów. Nikt nie odbierał, więc zadzwoniłem do szpitala i doktor Grenady powiedział mi, że Carlisle już tam nie pracuje.
– Dokąd się przeprowadzili? Charlie wytrzeszczył oczy.
– Edward ci nie powiedział?
Kuląc się, pokręciłam przecząco głową. Od trzykrotnej wzmianki o Edwardzie puściły tamy – moje serce zalała fala nieopisanego bólu. Nie spodziewałam się, że będzie wciąż tak żywy.
Charlie przyglądał mi się podejrzliwie.
– Carlisle'owi zaoferowano posadę w dużym szpitalu w Los Angeles. Sądzę, że skusiła go gigantyczna podwyżka.
– Słoneczne LA. – ostatnie miejsce, jakie w rzeczywistości by wybrał. Przypomniał mi się mój koszmar z lustrem sprzed kilku dni Edward w snopie jaskrawego światła, iskrzący się niczym diamentowy posąg…Ból wzmógł się, kiedy przed oczami stanęła mi jego twarz.
– Chcę wiedzieć, czy Edward zostawił cię samą w środku lasu. – Charlie nie dawał za wygraną.
Na dźwięk imienia ukochanego zwinęłam się w kłębek, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Nie miałam pojęcia, jak oszczędzić sobie cierpienia.
– To moja wina. Zostawił mnie na ścieżce, tylko parę metrów od domu, a ja pobiegłam za nim, jak głupia…
Charlie zaczął coś mówić, ale zatkałam sobie uszy dziecinnym gestem.
– Nie chcę o tym rozmawiać, tato. Pójdę spać do siebie.
Nim zdążył zareagować, byłam już na schodach.
Gdy tylko dowiedziałam się, że ktoś był w domu, żeby zostawić liścik dla Charliego, przyszło mi do głowy, że nie tylko coś zostawiono, ale i coś zabrano. Musiałam to sprawdzić jak najszybciej. Ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania.
W moim pokoju wszystkie sprzęty i przedmioty stały tam, gdzie rano. Zamknęłam za sobą drzwi i podbiegłam do odtwarzacza CD. Nacisnęłam przycisk blokady. Wieczko odskoczyło.
Odtwarzacz był pusty.
Album od Renee leżał na podłodze przy łóżku, tam, gdzie go położyłam, ale nie dałam się na to nabrać. Wystarczyło zajrzeć na pierwszą stronę. Malutkie metalowe narożniki nie przytrzymywały już żadnego zdjęcia. Jedynym dowodem na to, że kiedyś się tam znajdowało, był podpis: „Edward Cullen. W kuchni Charliego. Trzynasty września”.
Nie przejrzałam albumu do końca. Byłam pewna, że Edward zabrał zarówno swoje pozostałe fotografie, jak i film. Nie zapomniał o niczym.
„Będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali”. Obiecał mi i dotrzymał słowa.
Pod kolanami poczułam gładkość drewnianej podłogi – a potem pod dłońmi, a potem pod policzkiem. Miałam nadzieję, że zemdleję, ale niestety nie straciłam przytomności. Fale bólu, które dotąd smagały tylko moje serce, zalały mnie całą aż po czubek głowy, wciągały w otchłań.
Nie walczyłam o to, by powrócić na powierzchnię.
PAŹDZIERNIK
LISTOPAD
GRUDZIEŃ
STYCZEŃ
4 Wybudzanie się
Czas przemija nawet wtedy, kiedy wydaje się to niemożliwe. Nawet wtedy, kiedy rytmiczne drganie wskazówki sekundowej zegara wywołuje pulsujący ból. Czas przemija nierówno – raz rwie przed siebie, to znów niemiłosiernie się dłuży – ale mimo to przemija. Nawet mnie to dotyczy.
Charlie uderzył pięścią w stół.
– Dosyć tego, Bello! Odsyłam cię do domu.
Spojrzałam na niego zszokowana znad miski płatków, w których gmerałam od kilku minut, pozorując jedzenie. Nie zwracałam uwagi na to, co do mnie wcześniej mówił – ba, nie zdawałam sobie sprawy, że wcześniej coś do mnie mówił – i nie byłam pewna, czy dobrze go zrozumiałam.
– Jestem już w domu – wybąkałam.
– Odsyłam cię do Renee, do Jacksonville – wyjaśnił Charlie. Zirytowałam go jeszcze bardziej tym, że tak wolno kojarzę.
– Za co? – spytałam płaczliwym tonem. – Co ja takiego zrobiłam.
Pomyślałam, że to nie fair. Przez te cztery ostatnie miesiące zachowywałam się bez zarzutu. Z wyjątkiem pierwszego tygodnia, którego żadne z nas nigdy nie wspominało, nie opuściłam ani jednego dnia zarówno w szkole, jak i w pracy. Przynosiłam same dobre stopnie. Nie wracałam do domu później, niż obiecałam. Właściwie to w ogóle nie wychodziłam z domu. I bardzo rzadko serwowałam to samo danie dwa dni z rzędu. Charlie patrzył na mnie z wyrzutem.