Выбрать главу

Przestraszyłem się. Wpatrywała się we mnie tak intensywnie, że przez kilka sekund byłem przekonany, że przejrzała mnie i zna mój sekret. Ale zaraz potem jej oczy zaszły mgłą, odpłynęła w niebyt i już nigdy więcej nie odzyskała przytomności. Zmarła w niespełna godzinę potem.

Od dziesiątek lat zastanawiałem się nad stworzeniem dla siebie towarzysza – tej jednej jedynej istoty, która miałaby znać mnie takiego, jakim byłem, a nie takiego, na jakiego starałem się wyglądać. Zastanawiałem się tylko, bo nie potrafiłem dostatecznie uzasadnić przed sobą takiego czynu. Czy mogłem zrobić komuś to, co zrobiono mnie? Zadałem sobie to pytanie po raz kolejny, spoglądając na umierającego Edwarda. Było jasne, że ma przed sobą najwyżej parę godzin. A na łóżku obok leżała jego nieżywa matka, na której twarzy nawet po śmierci malował się niepokój.

Chociaż od tego wydarzenia upłynęło prawie sto lat, Carlisle pamiętał wszystko w najdrobniejszych szczegółach. I mnie przed oczami stanęła owa scena: przepełniony szpital, wisząca w powietrzu rozpacz, Edward rozpalony gorączką… Z każdym tyknięciem zegara jego życie było bliższe końca. Zadrżałam i odgoniłam od siebie tę przerażającą wizję.

Słowa Elizabeth powracały echem w moich myślach. Skąd wiedziała, do czego byłem zdolny? Czy ktoś rzeczywiście mógł pragnąć, aby jego dziecko przestało być człowiekiem? Przyjrzałem się Edwardowi. Choroba nie przyćmiła urody. W jego twarzy kryło się coś szlachetnego. Taką właśnie twarz mógłby mieć mój wymarzony syn.

Po tylu latach niezdecydowania zadziałałem pod wpływem impulsu. Wpierw odwiozłem do kostnicy jego matkę, a następnie wróciłem po niego. Nikt nie zauważył, że chłopak jeszcze oddycha – z powodu epidemii hiszpanki pacjentów było tylu, że nie miał, kto doglądać ich, jak należy. W kostnicy nie zastałem nikogo, a przynajmniej nikogo żywego. Wyniosłem Edwarda tylnimi drzwiami i przemknąłem się chyłkiem do domu.

Rzecz jasna, nie miałem pojęcia, jak się do tego wszystkiego zabrać. Postanowiłem, że najlepiej będzie, jeśli odtworzę po prostu rany, jakie sam otrzymałem. To był błąd. Później gnębiły mnie wyrzuty sumienia. Zadałem Edwardowi więcej bólu, niż to było konieczne. Oprócz tego nie żałowałem jednak niczego. Nie, nigdy nie żałowałem, że uratowałem Edwarda. – Pokręcił głową. Wrócił już do teraźniejszości. Uśmiechnął się do mnie. – Odwiozę cię do domu.

– Ja ją odwiozę – zadeklarował Edward. Wyszedł z cienia jadalni. Poruszał się wolniej, niż to miał w zwyczaju. Nie byłam w stanie odczytać z jego twarzy żadnych emocji, ale z jego oczami było coś nie tak – bardzo starał się coś ukryć. Poczułam się nieswojo.

– Ten jeden raz Carlisle może cię zastąpić – powiedziałam.

– Nic mi nie jest. – Edward mówił z intonacją robota. – Tylko przebierz się przed wyjściem. Alice coś ci pożyczy. Charlie dostałby zawału, gdyby zobaczył cię w tej bluzce.

Miał rację. Błękitną bawełnę szpeciły plamy zakrzepłej krwi, a do ramienia przykleiły mi się kawałki różowego lukru. Edward wyszedł, zapewne znaleźć swoją siostrę. Spojrzałam zatroskana na Carlisle'a.

– Jest bardzo przybity – stwierdziłam.

– Niewątpliwie. Od początku waszej znajomości czegoś takie go się obawiał. Ze przez to, jacy jesteśmy, otrzesz się o śmierć.

– To nie jego wina.

– Twoja także nie.

Odwróciłam wzrok od jego pięknych, mądrych oczu. Tu się akurat z nim nie zgadzałam. Carlisle pomógł mi wstać. Wyszłam za nim do salonu. Esme już wróciła – wycierała mopem podłogę w miejscu, w którym upadłam. Sądząc po zapachu, stosowała jakiś silny środek dezynfekujący.

– Daj, pomogę ci – zaofiarowałam się, czując, że się czerwienię.

– Jeszcze tylko kawałeczek. – Uśmiechnęła się na mój widok. – I jak tam?

– Wszystko w porządku – zapewniłam ją. – Carlisle zakłada szwy o wiele sprawniej niż którykolwiek ze znanych mi chirurgów.

Oboje się zaśmiali.

Tylnymi drzwiami weszli Alice i Edward. Dziewczyna podeszła do mnie szybkim krokiem, ale Edward stanął kilka metrów ode mnie. Jego twarz nadal przypominała maskę.

– Chodź – powiedziała Alice. – Dam ci coś na zmianę. Tę bluzkę możesz co najwyżej zachować na Halloween.

Wybrała dla mnie bluzkę Esme w podobnym kolorze. Byłam pewna, że Charlie nie zauważy różnicy. Co do opatrunku, na tle nie zakrwawionej bawełny nie wyglądał tak źle. Poza tym Charlie był przyzwyczajony do tego, że jakąś część ciała miałam obandażowaną.

– Alice – szepnęłam, kiedy ruszyła już w kierunku garderoby.

– Tak? – odpowiedziała cicho, przekrzywiając z ciekawości głowę.

– Co o tym wszystkim myślisz? – Nie byłam pewna, czy moje szeptanie na coś się zda. Byłyśmy wprawdzie w zamkniętym pomieszczeniu na piętrze, ale mogłam nie doceniać słuchu Edwarda.

Dziewczyna spoważniała.

– Trudno powiedzieć.

– Jasper doszedł już do siebie?

– Jest na siebie wściekły, chociaż wie, że jest mu przecież trudniej niż nam. Nikt nie lubi tracić nad sobą kontroli.

– To nie jego wina. Przekaż mu, że nie mam do niego żalu, dobrze?

– Jasne.

Edward czekał na mnie przy frontowych drzwiach. Kiedy zeszłam po schodach, otworzył je bez słowa.

– Zapomniałaś o prezentach! – zawołała za mną Alice. Wzięła ze stołu dwie paczuszki, w tym jedną w połowie odpakowaną, i podniosła mój aparat fotograficzny, który leżał pod fortepianem.

– Podziękujesz mi jutro, jak już zobaczysz, co to – powiedziała.

Esme i Carlisle życzyli mi cicho dobrej nocy. Nie uszło mojej uwagi, że kilkakrotnie zerknęli niespokojnie na swojego zobojętnianego syna. Ich także martwiło jego zachowanie.

Z ulgą znalazłam się na, zewnątrz, choć na werandzie natknęłam się na lampiony i róże, które przypominały mi o niedoszłym przyjęciu. Minęłam je pospiesznie. Edward milczał. Kiedy otworzył przede mną drzwiczki od strony pasażera, bez protestów wślizgnęłam się do furgonetki.

Na cześć nowego radia do deski rozdzielczej przymocowano ogromną czerwoną kokardę. Oderwałam ją i rzuciłam na podłogę, a gdy Edward zasiadał za kierownicą, wkopałam ją pod swoje siedzenie.

Nie spojrzał ani na mnie, ani na radio. Żadne z nas nawet go nie włączyło. Ciszę przerwał dopiero głośnym warknięciem budzący się do życia silnik, co poniekąd podkreśliło, że istniała.

Mimo panujących ciemności i licznych zakrętów, Edward prowadził bardzo szybko. Jego milczenie było nie do zniesienia.

– No, powiedz coś – zażądałam, kiedy w końcu wyjechaliśmy na szosę.

– A co mam niby powiedzieć? – spytał zdystansowanym tonem.

Niemalże bałam się tego jego odrętwienia.

– Powiedz, że mi wybaczasz.

Coś w jego twarzy nareszcie drgnęło. Chyba go rozzłościłam.

– Że wybaczam? Co?

– Gdybym tylko było ostrożniejsza, bawilibyśmy się teraz świetnie na moim przyjęciu urodzinowym.

– Bello, zacięłaś się papierem! To nie to samo, co zabójstwo z premedytacją.

– Co nie zmienia faktu, że wina była po mojej stronie.

– Po twojej stronie? – W Edwardzie coś pękło. – Gdybyś zacięła się w palec u Mike'a Newtona, przy Jessice, Angeli i innych swoich normalnych znajomych, to co by się stało, jak myślisz? W najgorszym razie okazałoby się może, że nie mają w domu plastrów! A gdybyś potknęła się i sama wpadła na stos szklanych talerzy – podkreślam, sama, a niepopchnięta przez swojego chłopaka – co najwyżej poplamiłabyś siedzenia w aucie, gdy wieźliby cię, do szpitala! Mike Newton mógłby w dodatku trzymać cię za rękę, kiedy zakładaliby ci szwy, i nie musiałby przy tym powstrzymywać się z całych sił, żeby cię nie zabić! Więc błagam, o nic się nie obwiniaj, Bello. Gdy to robisz, czuję do siebie tylko jeszcze większy wstręt.