Выбрать главу

Edward obnażył zęby.

– Tak myślałem – oznajmił Kajusz, nie bez zadowolenia. Także Feliks, gdyby mógł, zatarłby ręce z uciechy.

– Chyba że… – odezwał się Aro. Nie ukrywał, że martwi go to, w jakim kierunku potoczyła się rozmowa. – Chyba że jednak podarujesz jej w prezencie nieśmiertelność.

Edward zamyślił się.

– Co wtedy? – spytał.

Aro natychmiast się rozchmurzył.

– Wtedy pozwolimy wam wrócić bez przeszkód do domu przekazać Carlisle'owi moje serdeczne pozdrowienia. Tyle że obawiam się, że nie będzie to mogła być obietnica bez pokrycia.

Aro wyciągnął rękę ku chłopakowi, żeby przekonać się na własnej skórze, że ten go nie oszuka. Kajusz, który wyglądał na coraz bardziej poirytowanego, nareszcie się rozluźnił.

Edward zacisnął usta w cienką linię. Nasze oczy się spotkały.

– Błagam, zdecyduj się – wyszeptałam.

Dlaczego tak go to odrzucało? Dlaczego wolał zginąć, niż mnie przemienić? Poczułam się tak, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch.

Mój ukochany cierpiał katusze.

I wtedy do Ara podeszła z wyciągniętą ręką Alice. Zastąpiło jej drogę kilku członków jego świty, ale Volturi nakazał im się rozsunąć i zachłannie ujął dłoń dziewczyny. Żeby skutecznie się skupić, przymknął powieki. Alice zastygła w bezruchu. Jej twarz przypominała maskę. Usłyszałam, jak Edward zgrzyta zębami. Wszyscy obecni wstrzymali oddech. Stresowałam się okropnie. Ile jeszcze? Czy Alice nie poddawano aby praniu mózgu? Czy to musiało aż tyle trwać?

Mijały kolejne sekundy. W końcu Aro otworzył oczy i szeroko się uśmiechnął.

– A niech mnie! – Powoli się wyprostował. – Fascynujące!

– Cieszę się, że ci się podobało – mruknęła dziewczyna.

– Twoje wspomnienia – bajka – i te wizje! Po raz pierwszy w życiu miałem wgląd w przyszłość!

– Jak widziałeś, zmienię Bellę w wampira.

– Tak, tak, to już postanowione. Nie ma sprawy.

Kajusz stęknął, rozgoryczony. Jego opinię podzielali Jane i Feliks.

– Ależ, Aro… – zaczął Kajusz.

– Mój drogi, o nic się nie martw. Przecież to cudowna nowina!

Młodzi nie dołączą może do nas dziś, ale kto wie, czy im się nie odmieni, a wtedy… Sama Alice mogłaby się stać ozdobą naszej kolekcji. Umieram już z ciekawości, co też wyjdzie z naszej Belli.

Czy Aro nie zdawał sobie sprawy, jak subiektywne są wizje mojej przyjaciółki? Czy nie wiedział, że wszystko zależy od tego czy nie zmieni zdania? Że mogą na nią wpłynąć bądź przeszkodzić jej inni, choćby jej brat?

Zresztą co z tego, że Alice była chętna mnie zmienić, co z tego że nawet miała mnie zmienić, jeśli ten pomysł wzbudzał w Edwardzie takie obrzydzenie? Jeśli śmierć była w jego mniemaniu lepsza od życia z nieśmiertelną eks na karku? Na samą myśl o tym, jak bardzo mnie nie chciał, pogrążałam się w depresji.

– Czyli możemy już sobie pójść? – upewnił się Edward.

– Tak, oczywiście – potwierdził Aro – ale, proszę, wpadnijcie jeszcze kiedyś. Dawno tak dobrze się nie bawiłem.

– My także was odwiedzimy – obiecał Kajusz, przymykając oczy niczym jaszczurka. – Żeby sprawdzić, czy zastosowaliście się do naszych zaleceń. Na waszym miejscu, nie zwlekałbym z przeprowadzeniem operacji. Drugiej szansy nie dostaniecie.

Edward zacisnął szczęki, ale skinął głową. Kajusz uśmiechnął się zjadliwie, po czym wrócił na swój tron, obok którego siedział wciąż apatyczny Marek.

Feliks jękną! głośno.

– Feliksie, cierpliwości – doradził mu Aro. – Heidi będzie tu lada chwila.

– Właśnie – powiedział mój luby, jakby coś sobie przypomniał. – Lepiej już się zbierajmy.

– Tak, tak – zgodził się Aro. – Wypadki chodzą po ludziach. Zaczekajcie tylko na dole, aż się ściemni, dobrze?

– Zaczekamy – przyrzekł Edward.

Wzdrygnęłam się. Nie uśmiechało mi się przedłużanie naszego pobytu w Volterze.

– I jeszcze to. – Aro nakazał Feliksowi zbliżyć się do siebie.

zdjął z niego szarą pelerynę i rzucił Edwardowi. – Weź ją. Żebyś nie wyróżniał się z tłumu.

Chłopak posłusznie włożył ją na siebie. Aro znowu westchnął.

– Do twarzy ci w niej – zauważył.

Edward parsknął śmiechem, ale nagle przerwał i zerknął sobie przez ramię.

– Dziękuję, Aro. Zaczekamy na dole.

– Żegnajcie, młodzi przyjaciele. – Volturi również spoglądał w tym samym kierunku.

– Chodźcie – popędził nas obie Edward.

– Odprowadzić miał nas Demetri. Ruszyliśmy za nim ku ciemnemu przedsionkowi – najwyraźniej było to jednak jedyne wyjście.

Edward przyciągnął mnie opiekuńczo do siebie. Alice szła tuż przy mnie z drugiej strony.

– Spóźniliśmy się – mruknęła, gdy przekroczyliśmy pierwszy próg.

Spojrzałam na nią z przerażeniem, ale wyglądała jedynie na rozgoryczoną. Moich uszu dobiegł z korytarza gwar podekscytowanych głosów. A więc to wszystkich zaalarmowało! Drzwiczki się schyliły i przedsionek zaczął się wypełniać rozgadanymi ludźmi.

– Hm, co za nietypowy układ – powiedział basem mężczyzna w szortach. Mówił po angielsku, z szorstkim amerykańskim akcentem.

– To takie średniowieczne – zawtórowała mu jego towarzyszka.

Demetri poprosił gestem naszą trójkę, żebyśmy odsunęli się na bok. Przywarliśmy plecami do chłodnej, kamiennej ściany.

Nowo przybyli rozglądali się zaintrygowani, przechodząc do okrągłej sali.

– Witajcie, moi mili! Witajcie w Volterze! – zawołał niewidoczny już dla nas Aro.

Gości było czterdziestu albo i więcej. Część zachowywała się jak turyści – niektórzy z nich nawet robili zdjęcia. Inni sprawiali wrażenie zdezorientowanych, jakby pretekst, pod którym ich tu ściągnięto, przestał pasować do tego, co się działo. Moją uwagę przykuła drobna pani z różańcem na szyi. Ściskając kurczowo krzyżyk, zadawała wszystkim po kolei dręczące ją pytanie, ale jako że żaden z uczestników „wycieczki” nie władał jej rodzimym językiem, wpadała w coraz większą panikę.

Edward przycisnął sobie moją głowę do piersi, ale zrobił zbyt późno. Zdążyłam już się napatrzeć i domyśleć, co jest grane.

Gdy tylko w tłumie pojawiła się luka, mój ukochany pchnął mnie ku drzwiczkom. Czułam, że twarz mam wykrzywioną strachem i że w oczach zbierają mi się łzy.

W bogato zdobionym korytarzu nie zastaliśmy nikogo poza oszałamiająco piękną kobietą o posągowych kształtach. Na widok nieznanych sobie osób, zwłaszcza mnie, uniosła wysoko brwi.

– Witaj w domu, Heidi – odezwał się zza naszych pleców Demetri.

Heidi uśmiechnęła się zdawkowo. Przypominała mi Rozalie chociaż nie były do siebie podobne – moje skojarzenie brało się raczej stąd, że urody ich obu nie dawało się zapomnieć. Nie mogłam oderwać od niej wzroku.

Swoje wdzięki podkreślała odpowiednio dobranym strojem. Zgrabnych nóg kobiety, przyciemnionych dla lepszego efektu rajstopami, nie osłaniało nic prócz niezwykle krótkiej spódniczki, a biust opinała śmiała czerwona bluzka – cóż z tego, że z golfem i rękawami, skoro zrobiona z obcisłego lateksu! Długie włosy w mahoniowym odcieniu brązu lśniły w promieniach słońca, oczy Heidi szokowały zaś dziwnym odcieniem fioletu – tę niecodzienną barwę zawdzięczały najprawdopodobniej niebieskim szkłom kontaktowym nałożonym na szkarłatne, wampirze tęczówki.

– Witaj, Demetri.

Zerkała to na mnie, to na szarą pelerynę Edwarda.

– Niezły połów – pochwalił ją Demetri i nagle uzmysłowiłam sobie, dlaczego Heidi jest ubrana tak, a nie inaczej. Była nie tylko łowcą, ale i przynętą.

– Dzięki. – Szczerze się ucieszyła. – A ty dokąd?