Выбрать главу

– Więc idź do diabła i chowaj urazę do końca życia. No, jesteśmy na miejscu. Ludzie mieszkają teraz w fabrykach, nie mogę w to uwierzyć. Wal na górę, przynieś ten pieprzony rękopis, a potem, aj-waj, nie będziesz musiał oglądać mojej twarzy do końca życia. Eli, idź z nim, dopilnuj, żeby się nie potknął na schodach.

Kiedy wysiadłem z limuzyny, byłem tak wściekły, że czułem słabość w kolanach i się zataczałem. Musiałem na chwilę oprzeć się o drzwi frontowe i ręce mi drżały, gdy wkładałem klucz do dziurki. Wszedłem do budynku; pan „dwudziest-kadwójka” podążał za mną w dyskretnej odległości, na tyle jednak blisko, by móc wpakować mi parę kulek, gdybym próbował jakichś numerów. Kiedy doszedłem do drzwi swojego mieszkania, dostałem gwałtownego ataku kaszlu.

– Przepraszam – zwróciłem się do Eliego. – Cierpię na astmę, zwłaszcza kiedy jestem zdenerwowany.

Skinął obojętnie głową i wskazał zamek. Otworzyłem drzwi i wszedłem, a gangster za mną, nadal zachowując dystans i w tym momencie otrzymał potężny cios sztangą w głowę. Omar przyczaił się tuż za progiem. Symulowany atak kaszlu był jednym z naszych umówionych sygnałów.

– Co to za jeden? – zapytał Omar.

– Izraelczyk – odparłem z sadystyczną satysfakcją i musiałem go powstrzymać przed połamaniem tamtemu żeber obcasem.

Omar wiązał i kneblował faceta taśmą, a ja podszedłem do szafki na akta i wyjąłem z niej manuskrypt Szekspira, laptop, kurierską przesyłkę od Paula i swój niemiecki pistolet.

– Co robimy, szefie? – zapytał Omar.

Nie miałem pojęcia, ale rzucenie wyzwania Izzy'emu, nawet jeśli chodziło tylko o sfałszowany tekst, wydawało mi się teraz sprawą zasadniczą i po rewelacjach kilku ostatnich minut obmyśliłem błyskawicznie plan, który nie miał nic wspólnego z żadnym członkiem mojej rodziny.

– Na dach – powiedziałem.

Jedną z osobliwości tej części miasta jest to, że kiedy człowiek dostanie się na dach jakiegokolwiek domu, może przejść wzdłuż całej ulicy, przeskakując przez niskie murki, a potem zejść na chodnik po schodach ewakuacyjnych, których jest

mnóstwo przy tych pofabrycznych budynkach. Wiedzą o tym także włamywacze, więc włazy prowadzące na dach zaopatrzone są w alarmy, ale ponieważ jest to Nowy Jork, nikt nie zwraca na nic uwagi.

Pognaliśmy przez dachy i zeszliśmy na Varick Street, gdzie nie można nas było dostrzec z limuzyny ojca. Stąd łatwo dostałem się do garażu, gdzie stał lincoln. Już z samochodu zadzwoniłem do Mickeya Haasa.

– Żartujesz! – zawołał, gdy oznajmiłem mu, co mam. – Zapewniłem go, że to prawda, opowiedziałem mu też to i owo o ostatnich analizach kryptologicznych i o przygodach Carolyn i Alberta w Warwickshire.

– Chryste Panie! Mówisz, że odzyskałeś te wszystkie szpiegowskie listy?

– Tak, ale to długa historia.

– O Boże, aż mi się zakręciło w głowie! Jake, musisz natychmiast przyjechać na uczelnię. Nie mogę w to uwierzyć trzymasz autentyczny rękopis nieznanej sztuki Szekspira w swoich cholernych łapach!

– Mówiąc ściślej, na kolanach. Ale jest pewien szkopuł, Mickey. Pamiętasz tych gangsterów, o których rozmawialiśmy? Ścigają mnie, a szefem jednego z tych gangów jest mój ojciec.

– Przyjedź tu, Jake, naprawdę, wal prosto do mnie…

– Mickey, w ogóle nie słuchasz. Ci ludzie depczą mi po piętach i od razu się zorientują, że pewnie będę chciał pokazać ci manuskrypt, a wtedy zjawią się i zabiją nas obu. I zabiorą rękopis.

– Ale przecież to jest Hamilton Hall, biały dzień. Możemy po prostu wyjść i przekazać go do depozytu w…

– Człowieku, ty nic nie rozumiesz. Posłuchaj mnie! To bezwzględni ludzie, którzy dysponują prawie nieograniczonymi środkami. Bez wahania wybiją do nogi cały Hamilton Hall, żeby tylko dorwać ten rękopis.

– Chyba żartujesz…

– Wciąż to powtarzasz, ale mówię prawdę. Od teraz do chwili, w której ogłosisz istnienie tego manuskryptu i jego autentyczność, jesteśmy bezbronni wobec tych ludzi.

W każdym razie mówiłem coś w tym stylu. Pamiętam, że Mickey okropnie wrzeszczał do słuchawki, klął i darł się, bo nie mógł od razu zobaczyć tych papierów.

Był to niezły popis, o jaki bym go nigdy nie podejrzewał. Uważałem, że jeśli chodzi o nas dwóch, to raczej ja jestem aktorem. Przedstawiłem mu mój plan: skombinuję wóz z napędem na cztery koła i pojadę do jego wiejskiego domu nad jeziorem Henry. Byłem tam już nieraz, wiedziałem, jak dojechać i gdzie są schowane klucze. Po pewnym czasie, może za parę dni, on przyjedzie do mnie i rzuci okiem na cały materiał, na szpiegowskie listy w moim laptopie i na manuskrypt, i wyda opinię, a także pobierze próbkę atramentu i papieru do przetestowania w laboratorium. Kiedy już to zrobimy i rzecz okaże się autentykiem, pojedziemy do jakiegoś neutralnego miasta, może do Bostonu, i zwołamy konferencję prasową. Mickey się zgodził, jak zresztą przewidywałem. Zanim skończyliśmy rozmowę, kazałem mu przysiąc na Szekspira, że nie powie absolutnie nikomu, gdzie jestem i jakie mamy plany. Gdy tylko się rozłączyłem, zadzwoniłem do wypożyczalni samochodów na Broadwayu przy Waverly i zamówiłem cadillaca escalade, o którym już wspomniałem. Niespełna godzinę później mknąłem przez Henry Hudson swoim wygodnym podręcznym czołgiem.

No i teraz jestem tu, gdzie jestem. Pora chyba na podsumowanie, ale co mogłoby nim być? W odróżnieniu od Dicka Bracegirdle'a jestem nowoczesnym człowiekiem, a zatem dalszym niż on od prawdy moralnej. Wciąż odtwarzam sobie w pamięci rozmowę z ojcem. Czy to, co powiedział, mogło być prawdą? Kogo mógłbym o to zapytać? Nie swoje rodzeństwo. Miriam nie umiałaby mi powiedzieć prawdy, choćbym ją ugryzł w ten jej tyłek po liposukcji, a Paul… Paul, jak przypuszczam, uważa, że z racji swego zawodu ma obowiązek działania na rzecz prawdy, ale jest także w służbie Prawdy Wyższej, a tacy ludzie są często skłonni łgać jak psy, kiedy jej bronią. A jeśli myliłem się całkowicie co do swojej przeszłości? Jeśli jestem kimś w rodzaju fikcyjnej postaci, karmionej kłamstwami w interesie innych albo całkiem bezinteresownie, dla czystej, sadystycznej przyjemności? To, że byłem teraz sam, bezużyteczny w sensie społecznym, wzmagało jeszcze to poczucie nierzeczywistości, a może wręcz rodzącego się szaleństwa. Być może zaczną się halucynacje, czymkolwiek są. Choć wrażenie, że popada się w obłęd, świadczy prawdopodobnie o tym, że nic takiego nie ma miejsca. Jeśli człowiekowi naprawdę grozi szaleństwo, wszystko wydaje mu się niezwykle sensowne i logiczne.

Co jest zatem fundamentem rzeczywistości, kiedy człowiek zakłada fałszerstwo pamięci? Rozważając tę kwestię, musiałem pomyśleć o Amalie. O ile wiem, ona nigdy w życiu nie dopuściła się poważnego kłamstwa. To znaczy uważam, że potrafiłaby skłamać, gdyby chodziło o uratowanie kogoś, na przykład człowieka ukrywającego się przed gestapo, ale nie w innym wypadku. Okazuje się jednak, że jeśli konsekwentnie kogoś okłamujesz, to jest on niejako zmuszony wycofać się z funkcji tworzenia twojej rzeczywistości, jak ślimak chowający rogi, i wtedy poruszasz się po omacku w gęstej i mętnej mgle fikcji. Nie jest to z jego strony intencjonalne, to tylko pewien aspekt fizyczności moralnego kosmosu. I tak, błądząc w ten sposób, nie tworzę nic więcej, jak tylko dalszą fikcję. Jestem prawnikiem, a kimże jest prawnik, jeśli nie najemnikiem wynajętym po to, by tworzyć fikcyjne konstrukcje, które będą potem w sądzie konfrontowane przez sędziego lub ławę przysięgłych z inną fikcyjną konstrukcją, przedstawioną przez adwokata strony przeciwnej, i to oni zdecydują, który z tych fikcyjnych tworów bardziej przypomina fikcyjny obraz świata wytworzony w ich mózgach, i opowiedzą się po określonej stronie, by sprawiedliwości stało się zadość. A w życiu prywatnym nadal będę wymyślał ludzi, by mogli grać w niekończącej się powieści mojego życia. Na przykład Mirandę jako Idealną Partnerkę (a Bóg mi świadkiem, że wciąż o niej myślę, wciąż pożądam tego fantazmatu) i Mickeya Haasa jako Najlepszego Przyjaciela.