Выбрать главу

Potem jazda królewska zaatakowała nas z prawej i zobaczyliśmy dym i powiewające chorągwie i oto nasze prawe skrzydło zostało wyparte, lewe też się przesunęło w tamtą stronę, rzecz najczęstsza w bitwie i najmądrzejsza dla obrony. Ale ci ludzie byli słabi w sztuce wojennej, więc przesunęli się i nasza lewa flanka odsunęła się od żywopłotu i została nieosłonięta. Trzeba Ci wiedzieć, Nan, że nigdy nie było dobre cofać flankę przed Rupertem Reńskim. Wiesz, bom Ci mówił, że ci wszyscy na służbie u Króla przeważnie są kawalerzystami i tym, co potrafią najlepiej, jest szarżować z mieczem i pistoletem, co też z wielkim krzykiem uczynili. Uderzyli na nas z całą mocą i zwinęli naszych piechurów jak postaw sukna i dopadli harmat. Schwyciłem za berdysz, aby bronić mojej harmaty (bo choć działa nie mają chorągwi ani insygniów królewskich, hańbą by było, jak powiadają, gdybym patrzył, jak moje działa poddają się bez walki), ale jakiś konny wstrzymał wierzchowca i wystrzelił do mnie ze swej rusznicy i upadłem i leżałem tam cały dzień, nie czując nóg i nie mogąc nimi poruszyć, aż nalazł mnie młody Tom, kiedy zmierzch zapadł, i zaniósł mnie tu, gdzie teraz mam zemrzeć. Nie wiem do tej pory, kto wygrał bitwę tego dnia.

A zatem piszę do Ciebie, co jest ostatnią rzeczą, jaką robię na tym świecie, i myślę, że choć Bóg nie powołał mnie w szeregi wielkich, to jednak jestem mężczyzną, nie zaś chłystkiem, i moja historia będzie miała wielkie znaczenie choćby dla mojego syna, który musi wyrosnąć na mężczyznę, nie mając wzoru choć tak marnego, za jaki ja mógłbym mu stanąć.

2

Tego wieczoru, kiedy wybuchł ów brzemienny w skutki mały pożar, który zmienił jego życie, Albert Crosetti pracował jak zwykle w piwnicy i pierwszy wyczuł dym. Siedział w piwnicy, bo w antykwariacie Simona Glasera tam właśnie trzymano komputer. Pan Glaser nie lubił tych urządzeń i mierziło go, że odgrywają one zasadniczą rolę w funkcjonowaniu branży księgarskiej. Wolał osobiście podawać klientom swe skarby w dobrze oświetlonym, wyłożonym boazerią i dywanem pomieszczeniu, które spełniało funkcję salonu wystawowego. Ale parę lat temu pogodził się z rzeczywistością i poszukując sprzedawców, pytał każdego z kandydatów, czy zna się na komputerach na tyle, aby założyć i prowadzić katalog w sieci. Zaangażował pierwszego niepalącego, który odpowiedział twierdząco. Był to Albert Crosetti, młodzieniec wówczas dwudziestoczteroletni, pochodzący z Queens, gdzie nadal mieszkał w parterowym domku z cegły w pobliżu Ozone Park wraz z owdowiałą matką, emerytowaną bibliotekarką. Ich wzajemne relacje były z lekka naznaczone czymś w rodzaju freudowskiego kaca. Crosetti marzył o robieniu filmów i zbierał pieniądze na studia w słynnej szkole filmowej na Uniwersytecie Nowojorskim. Był absolwentem Queens College i zaczął pracować u Glasera w

miesiąc po otrzymaniu dyplomu. Lubił swoją pracę, godziny były stałe, płaca przyzwoita i choć Glaser miał głowę zaprzątniętą wyłącznie starymi książkami, zdawał sobie sprawę, że znalazł w młodym człowieku cennego pracownika, i pozwalał mu prowadzić służbową korespondencję e-mailową oraz zajmować się, niemal bez nadzoru, wszystkim, co wymagało zastosowania elektroniki.

Jego stanowisko pracy mieściło się w maleńkiej wnęce, której ściany tworzyły półki, oszklone gabloty i skrzynki pełne książek. Tu uaktualniał katalog na podstawie list wypisywanych przez pana Glasera wiecznym piórem, piękną kaligrafią minionej epoki. Uzupełniał też na bieżąco inwentarz i docierał do różnych systemów, które ułatwiały składanie zamówień u bibliofilów z całego świata, a potem drukował wykazy, aby mógł je przejrzeć właściciel księgarni. Poza tym do jego obowiązków należało rozpakowywanie i wysyłanie pojedynczych tomów oraz wszelkie inne prace pomocnicze związane z księgarskim fachem. Rzadko zapuszczał się na górę, do salonu sprzedaży, gdzie kulturalni, elegancko ubrani ludzie brali do rąk stare foliały z taką czułością i troską, jakby to były niemowlęta.

Jedyną nieprzyjemną stroną tej pracy był zapach, na który składała się woń starych książek, myszy, wykładanej systematycznie trutki na gryzonie, kanalizacji, rozgrzanej farby i przede wszystkim swoistej basowej nuty olfaktorycznej, czyli swądu przypalonej frytury. Ten ostatni zapach pochodził z sąsiedztwa, z typowego dla tej części miasta baru o nazwie „Egejski”, w którym serwowano drożdżówki, tosty, jajka i cienką kawę rano oraz sandwicze, wszelkie smażeniny i gazowane napoje przez parę godzin przed południem i po południu. Minęła właśnie dwunasta, był piękny lipcowy dzień i Crosetti zastanawiał się, czy dać sobie spokój z udoskonalaniem strony antykwariatu w Internecie i zrobić przerwę na lunch, czy tylko zadzwonić, żeby posłaniec przyniósł mu kanapkę.

Mógł sobie darować lunch. Często myślał o tym, że prawdopodobnie płucami wchłania wystarczającą ilość kalorii, pochodzących głównie z tłuszczu. Nie lubił się gimnastykować i odpowiadała mu kuchnia matki, o czym zaświadczał wałek w talii. Crosetti wolałby też, aby twarz, którą ogląda w lustrze przy goleniu, była mniej pulchna. Nieraz rozważał, czy nie poprosić sprzedawczyni z góry, żeby z nim

wyszła, zakładał bowiem, że Carolyn Rolly odżywia się substancjami bardziej treściwymi niż zapachy wydzielane przez stare książki. Wiedział, że od czasu do czasu jadała z Glaserem; zamykali wtedy księgarnię i wychodzili, zostawiając ślęczącego nad klawiaturą Crosettiego na dole. Ulegał przelotnie tej fantazji, potem się z niej otrząsnął. Rolly była bez reszty oddana książkom, a on w gruncie rzeczy nie, choć dowiedział się sporo o księgarskim biznesie (o cenach, stanie woluminów i tak dalej), ograniczając się do swojej komputerowej działki. Rolly, wysoka, ale troszkę solidniej zbudowana, niż nakazywały aktualne trendy w modzie, nie była pięknością według standardów wyznaczanych przez magazyny i filmy erotyczne. Crosetti czytał gdzieś o kobietach, które wyglądają lepiej bez ubrania niż w ubraniu, i pomyślał, że Rolly do nich należy. Ubrana, z pewnością niczym się nie wyróżniała, a ubierała się na czarno, jak wszyscy w księgarni.

Było w niej jednak coś, co przyciągało oko: lśniące, gładko zaczesane czarne włosy do ramion, odsłaniające twarz i spięte srebrną klamrą. Ostry nos wydawał się zawierać więcej elementów kostnych niż przeciętny, co sprawiało, że był jakby leciutko pokarbowany. Usta miała niemodnie cienkie i blade, a kiedy mówiła, można było dostrzec, że jej zęby, a zwłaszcza wyjątkowo długie siekacze, są dość niezwykłe i nawet odrobinę groźne. Oczy miała aż groteskowo niebieskie, niczym (co za banał!) letnie niebo, z nienaturalnie, jak mu się wydawało, maleńkimi źrenicami. Crosetti nie był molem książkowym, ale jednak czytał, gustując szczególnie w powieściach z gatunku fantasy i science fiction, i czasem lubił sobie wyobrażać, że panna Rolly jest wampirzycą co wyjaśniałoby jej czarny strój, wygląd zewnętrzny, no i te zęby choć działającą w blasku dnia.

Przypuśćmy, że zaprosiłby ją na lunch i o to zagadnął. Byłby to nawet dobry pretekst do rozmowy; Crosetti nie wyobrażał sobie, o czym innym mogliby rozmawiać. Pracowała już w księgarni, kiedy on zaczynał, i w ciągu kilku lat zamienili jedynie parę zdawkowych uwag. Przyjeżdżała do pracy na rowerze, co sugerowało, że mieszka gdzieś blisko. Czyli na Murray Hill. A to oznaczało, że ma pieniądze, bo człowiek nie mógłby sobie pozwolić na mieszkanie w tej dzielnicy, żyjąc z pensji wypłacanej przez Glasera. Z doświadczeń Crosettiego wynikało, że młode, atrakcyjne i zamożne kobiety z Manhattanu nie wzdychały bynajmniej do tęgawych