Выбрать главу

– Skąd wiedziałeś, że właśnie tego mu teraz potrzeba?

Spoważniał.

– Może to cię zdziwi, ale nie jestem zupełnie pozbawiony wrażliwości.

Obróciła misia w dłoniach. Był w sam raz. Nie za duży, nie za mały, mięciutki, z łapkami, które nie sterczały sztywno, tylko poruszały się zabawnie. Na pyszczku miał troszeczkę krzywy uśmiech uroczego zawadiaki. Idealny miś do kochania.

– Gdzie go znalazłeś? – spytała z zachwytem.

– W dwudziestym sklepie, do którego wszedłem. No, może trochę przesadzam, ale niewiele. Trudno dostać dobrego misia, większość zabawek jest do niczego.

Tammy podeszła do łóżeczka i z czułością ułożyła misia przy twarzyczce Henry'ego.

– Och, Mark… – powiedziała zdławionym głosem. On jednak nie słuchał. Rozglądał się dookoła z dezaprobatą.

– Chwileczkę, przecież dzwoniłem do recepcji i kazałem, żeby ci dano apartament z oddzielną sypialnią, a tu jest tylko jeden pokój. W takich warunkach nie da się zjeść kolacji ani porozmawiać.

– Nie chciałam apartamentu.

– Dlaczego? Ja płacę.

Chwilowe porozumienie, osiągnięte dzięki misiowi, poszło w niepamięć.

– Sama zapłacę. Nie potrzebuję twojej łaski!

Mark uśmiechnął się pobłażliwie, a ją ogarnęła furia. Proszę, książę był rozbawiony buntem ludu…

– A jak ci się tutaj nie podoba, to możesz sobie iść!

To już go nie bawiło. Lud mógł się buntować, ale w sensownych granicach.

– Bądź rozsądna. Wynajmijmy opiekunkę i zejdźmy do restauracji.

– Choćbyś zaprosił mnie nie wiem dokąd, a Henry'emu przyniósł nie wiem ile prezentów, nic ci to nie da. On zostaje ze mną.

– Interes kraju wymaga, żeby następca tronu powrócił – oznajmił twardo.

– Interes Henry'ego wymaga, żeby chłopiec został ze mną. On nie potrzebuje tronu, tylko kontaktu z drugim człowiekiem.

– Zapewnię mu wszystko, co najlepsze.

Żachnęła się.

– Nie możesz komuś zapłacić, żeby go kochał! Nie dysponuję takimi środkami jak ty, ale…

– Ale możesz – wszedł jej w słowo i zgodnie ze swoim planem podał jej czek.

Tammy odruchowo rzuciła okiem i zamarła.

De tam było tych zer? Chyba musiało jej się dwoić w oczach, a może i troić. Nie sądziła, że takie bogactwo w ogóle może istnieć.

– Jak sarna widzisz, potrafię o was zadbać. Stworzę Henry'emu najlepsze warunki do rozwoju, dam opiekę i wykształcenie, zapewnię mu pomoc najznakomitszych psychologów. A ty nie będziesz musiała już do końca życia pracować, będziesz mogła cały czas mieszkać w takich hotelach jak ten. Wszyscy będą zadowoleni.

Wciąż z niedowierzaniem wpatrywała się w czek. Przypomniała sobie treść listu. Tam też była mowa o pieniądzach. Henry nie był owocem miłości, lecz żądzy bogactwa, prestiżu i władzy. Straszne…

Podniosła wzrok i dopiero wtedy spostrzegła pełen satysfakcji uśmiech na twarzy Marka. On sądził, że ją kupił!

Wszystko się w niej zagotowało. Wyjęła mu czek z ręki, podarła go na tysiące kawałeczków, rzuciła je na dywan i gniewnie przydeptała bosą stopą.

Mark był tak pewny swego, że sens jej zachowania w ogóle do niego nie dotarł. Nadal przyglądał się jej z pełnym wyższości uśmiechem. Furia Tammy sięgnęła zenitu. Miał jeszcze czelność się uśmiechać!

Wymierzyła mu siarczysty policzek.

Nigdy w życiu nie podniosła na nikogo ręki, a tego dnia w ciągu zaledwie trzech godzin rzuciła w tego człowieka mlekiem w proszku i uderzyła go w twarz.

– Wyjdź stąd – zażądała, niemal dławiąc się ze złości.

Otworzyła drzwi na oścież. – Nie chcę cię nigdy więcej widzieć. Do diabła z tobą, twoją rodziną i waszymi przeklętymi pieniędzmi! Zabiliście ją, zabiliście moją siostrę. Wy dranie! – Jej dłoń znów sama poleciała do góry, ale tym razem Mark zdołał złapać Tammy za nadgarstek i wykręcić jej rękę do tyłu.

Korytarzem przechodziła akurat jakaś para w średnim wieku. Nieznajomi przystanęli, zaniepokojeni.

– Niech pan puści tę panią! – zainterweniował mężczyzna. Mark zaklął, wepchnął Tammy z powrotem do pokoju i zatrzasnął drzwi. Chwycił również jej drugą dłoń i obie unieruchomił za jej plecami.

– Co ty za brednie wygadujesz? Moja rodzina zabiła Larę?

– Tak! Czytałam list, który napisała do mnie przed czterema miesiącami – rzuciła mu prosto w twarz oskarżycielskim tonem. Mark trzymał ją jak w kleszczach, mocno przyciskając do swego torsu, lecz była zbyt rozgorączkowana, by zwracać na to uwagę. – Moja siostra umierała ze strachu o siebie i synka, dlatego wysłała Henry'ego do mnie. Jej mąż brał narkotyki, miał dziwnych znajomych, prawie nietrzeźwiał…

– Nic nowego.

Zatkało ją na moment.

– Jak to? Wiedziałeś o tym?

– Każdy wiedział. Mojemu kuzynowi od urodzenia pozwalano na wszystko. Wyrósł na aroganckiego cymbała, który z nikim i niczym się nie liczył. Uzależnił się od alkoholu, zanim skończył osiemnaście lat. Lara nie miała złudzeń, za kogo wychodzi.

– Czemu więc to zrobiła? – jęknęła Tammy.

Mark ponuro popatrzył na skrawki papieru zaścielające dywan.

– Dziwisz się? Przecież dzięki temu została księżną.

– I drogo za to zapłaciła.

Zamilkli oboje.

Był tak blisko… Tammy czuła jego ciepły oddech na swoim czole.

– Puść mnie – zażądała.

Spojrzał na nią, a jego oczy błysnęły dziwnie.

– A nie spróbujesz mnie znowu uderzyć?

– Nie wiem – wyznała uczciwie.

– W takim razie nie puszczę.

– A może po prostu wyjdź i zostaw mnie w spokoju?

– zaproponowała. – To by natychmiast rozwiązało wszelkie problemy.

– Nie, to by nie rozwiązało niczego… – odparł z głębokim namysłem, wpatrując się w jej twarz.

Spuściła wzrok. Bezpieczniej będzie nie patrzeć na niego. Nie z tak bliska. Wbiła spojrzenie w kołnierzyk jego koszuli. Kołnierzyk był rozpięty, widać było opaloną skórę…

Mark puścił ją i cofnął się.

– Co twoja siostra napisała w tym liście?

Tammy zaczęła masować bolące nadgarstki. Naprawdę trzymał ją bardzo mocno.

– To prywatny list, nie będę ci powtarzać jego treści – odparła z irytacją.

– Jak mam odeprzeć twoje zarzuty, jeśli nie wiem dokładnie, na jakiej podstawie oskarżasz moją rodzinę o spowodowanie śmierci Lary? – naciskał.

Nie znalazła na to odpowiedzi. Na szczęście w tym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi.

– Proszę pani, czy wszystko w porządku? – Usłyszeli tubalny głos. – Zgłoszono nam, że ma pani kłopoty.

Tammy obrzuciła zaniepokojonego Marka triumfalnym spojrzeniem i szybko otworzyła drzwi. Za nimi stało dwóch postawnych strażników. Ich spojrzenia powędrowały w stronę Marka.

– Czy ten mężczyzna panią napastuje?

Już miała odpowiedzieć, że tak i pozwolić im wyprowadzić go na zewnątrz, gdy odezwał się za jej plecami:

– Naprawdę musimy porozmawiać! To bardzo ważne.

Odwróciła ku niemu głowę, i to był błąd. W jego oczach ujrzała zdumiewająco żarliwą prośbę. Zawahała się.

– Dlaczego? – spytała nieufnie.

– Ponieważ oboje jesteśmy rodziną Henry'ego i jedynymi osobami, którym zależy na jego dobru. Mnie naprawdę obchodzi jego los. I los mojego kraju. Ciąży na mnie ogromna odpowiedzialność – przekonywał z zapałem. – Zostawimy kogoś przy Henrym, a sami…

– Nie! – zaprotestowała natychmiast.

– Mamy go wyrzucić? – Ochroniarze niemal zacierali ręce.

Tammy ponownie się zawahała. Nagle przypomniało jej się, jak na samym początku pomyślała sobie, że Mark ma twarz dobrego człowieka. Właściwie co jej szkodziło go wysłuchać? I tak nie mógł jej namówić do oddania Henry'ego, więc niczym nie ryzykowała. Nie pomoże ani siła, ani żaden podstęp.