Выбрать главу

Uderzyło ją ponownie, że nie powinna niedoceniać teściowej. Żyły w stanie swego rodzaju zawieszenia broni, od kiedy umarł Johan i Havard przybył na gospodarstwo. Powinna jednak wiedzieć, że ona wykorzysta każdą okazję do skrytykowania Mali. Od tej pory nie będzie miała do niej zaufania, zwłaszcza jeśli chodzi o mężczyzn. To nie było dobre, bo jeśli Beret zwątpi w moralność Mali, w najgorszym wypadku może zacząć patrzeć, badawczym wzrokiem na Siverta…

Co za chaos, pomyślała Mali, odgarniając włosy z czoła spoconymi dłońmi. Czas pomoże, musi mieć taką nadzieję. Przez moment pożałowała, że już nigdy nie będzie mogła przytulić się do Havarda. Już nigdy nie pozwoli sobie na ciepło, bliskość i rozkosz. Ale to musi się skończyć, pomyślała i wróciła do salonu.

Przy obiedzie Ane z szerokim uśmiechem wspomniała, że dzwonił sam dyrektor banku.

– No, wreszcie ktoś zauważył twoje prace – powiedział Havard. – Jesteś bardzo zdolna, mówiłem ci.

Mali poróżowiała z radości i zerknęła na niego. Havard uśmiechnął się do niej, sięgnął po jej dłoń i uścisnął.

– Gratuluję – powiedział. – To wspaniałe.

Mali poczuła ciepło płynące z ręki, którą tak dobrze znała, i zarumieniła się. Cofnęła dłoń. Wspomnienie słów Beret sprawiło, że bała się dotyku Havarda.

– Dziękuję, ale jeszcze nie wiadomo, czy coś z tego będzie – broniła się. – Możliwe, że nawet nie zadzwonią.

– Na pewno będzie – zapewnił ją Havard. – Rostad nie zawraca ludziom głowy bez powodu, na pewno zadzwoni.

Gdy następnego wieczora Mali położyła Siverta spać i szła korytarzem poddasza, drzwi do pokoju Havarda uchyliły się. Mężczyzna wyszedł, odświeżony, w białej koszuli i odświętnych spodniach. Był tak przystojny, że Mali aż zakłuło w sercu.

– Ależ ładnie wyglądasz w sobotę – powiedziała. Przecież mogła z nim chyba rozmawiać, nawet na korytarzu poddasza. Beret tego nie powinna jej mieć za złe.

– Człowiek powinien się stroić, gdy wychodzi – odparł z uśmiechem Havard, zamykając drzwi.

Mali poczuła jakby uderzenie w żołądek. Sądziła, że przebrał się na wieczór tutaj. Wcale się nie spodziewała, że on mógłby gdzieś wyjść.

Po wieczorze świętojańskim, który spędził z Laurą z Oppstad, nie wyglądało na to, by z kimś wychodził. Zajeżdżał czasem do Innstad, jak mówiła Margrethe. Dobrze dogadywał się z Bengtem. Zdarzało się, że nie było go wieczorem, ale przecież się nad tym nie zastanawiała.

Sądziła, że… Tak, co właściwie sądziła? Że Havarda zadowolą chwile, które czasem mu poświęcała? Że tak go fascynowała, że wystarczały mu te rzadkie razy, gdy oddawała mu się, za każdym razem zaznaczając, że to ostatni raz? Po tym miał prawo robić to, co chce, zwłaszcza teraz, gdy nie mogła sobie pozwolić nawet na jego uścisk. -Idziesz na zabawę? – spytała, usiłując zachować spokój, choć serce biło jej w gardle.

– Zabawę? Nie, idę na spotkanie z kimś – odpowiedział, przeciągając dłonią przez włosy. – Ale może będzie wesoło, kto wie?

Uśmiechnął się, aż błysnęły białe zęby.

Mali zebrała spódnicę i zaczęła schodzić po schodach.

– Nie, właściwie to nie moja sprawa – rzuciła, choć wszystko w niej się burzyło.

Myśl o Havardzie z jakąś inną sprawiła, że czuła niechęć i coś, co przypominało… zazdrość, pomyślała zdziwiona.

– Tak, to prawda. To nie twoja sprawa.

Gdy doszli do drzwi na dole, złapał ją mocno za łokieć i odwrócił ku sobie. Usiłowała się wyrwać, ale trzymał ją mocno.

– Jesteś na mnie zła? – spytał z dobroduszną ironią w głosie.

Zdenerwowało ją, że najwyraźniej ją przejrzał.

– Zła? – spytała. – Nie mam przecież powodu. Dlaczego tak uważasz?

– Wydajesz się zdenerwowana – powiedział, odgarniając luźne kosmyki włosów z jej twarzy. – No, to idę.

– Pozdrów, jeśli to ktoś znajomy – rzuciła, czując, że chętnie odgryzłaby sobie za to język.

– Dobrze, pozdrowię – odparł z uśmiechem. – Doprawdy pozdrowię.

Mali leżała bezsennie. Myślała o słowach Beret. Gdyby teściowa niczego nie zauważyła, pewnie znów wylądowałaby w łóżku Havarda. Musiała to przyznać, mimo że stale się zastrzegała, że to ostatni raz. Ale on rozbudził w niej instynkty, które nią targały, pomyślała, czerwieniejąc. Teraz musiała się pilnować.

Za każdym razem, gdy usłyszała jakiś odgłos, sztywniała. Czy to drzwi? Czy Havard wrócił? Ale to był tylko wiatr. Nie opuszczała jej myśl o tym, gdzie i z kim on był. Czy może nadal spotykał się z Laurą? Jeżeli nawet tak, miał do tego prawo. Do kochania, kogo chce. Ona nie miała mu nic do zaoferowania, ciągle mu to powtarzała. Oddawała mu się z pożądania. Nie chciała za niego wychodzić, ale kochać się z nim chciała. Nie można mieć wszystkiego!

A może była puszczalska, jak twierdziła Beret? Prześladowało ją to. Powinna przecież zrozumieć, że Hazardowi na dłuższą metę to nie wystarczy. Więc może i dobrze, że znalazł sobie kogoś. Uciszy to wszystkie plotki na ich temat.

Zerwała się, gdy usłyszała wołanie Siverta.

– Co się dzieje? – spytała, pochylając się nad jego łóżkiem.

Zarzucił jej ręce na szyję i przytulił się mocno.

– Wielki niedźwiedź chciał mnie zjeść – zaszlochał. -Stał tam przy oknie! Błyszczały mu oczy…

– Śniło ci się – szepnęła Mali. – Nie ma tu żadnego niedźwiedzia, wiesz przecież. Śniło ci się, mój mały.

Uwolniła się delikatnie z jego objęć i podeszła do okna.

– Już sobie poszedł – mruknął chłopiec.

– Nigdy go tu nie było – uśmiechnęła się matka. -Śniło ci się tylko. Śpij już, posiedzę przy tobie.

– Zaśpiewaj mi – poprosił cienkim głosikiem. – Zaśpiewaj jedną piosenkę.

Mali okryła go kołdrą i pocałowała. Zaczęła śpiewać piosenkę, którą najbardziej lubił. Zanim skończyła, on zasnął. Pogłaskała go po policzku i wyszła cicho.

Wyrwał jej się zdławiony krzyk, bo za drzwiami stał człowiek. W ciemności nie wiedziała, kto to.

– Cicho – powiedział Havard, kładąc dłoń na jej ustach. – Obudzisz cały dom.

– To dlaczego mnie straszysz? – wyszeptała zła. – Nie wiedziałam, że tu będziesz w środku nocy.

– Słyszałem, że woła cię Sivert, więc czekam, by powiedzieć ci dobranoc – wyszeptał.

Mali zadrżała. W korytarzu było zimno, a ona stała w samej koszuli. Ale drżała nie tylko z zimna. Myśl, że Beret mogła wszystko słyszeć, wzbudzała w niej strach.

– Marzniesz – stwierdził Havard, przyciągając ją do siebie. – Chodź do mnie, to cię ogrzeję.

– Nie dostałeś wszystkiego, czego chciałeś, w ten jeden wieczór? – spytała przez zaciśnięte zęby. – Nie myśl sobie, że ja chcę…

Ale chciała. Gdy jego dłonie zaczęły sunąć po jej ciele, zarzuciła mu ręce na szyję i pozwoliła się podnieść. Zapomniała o Beret i jej groźbach. Havard zaniósł ją na swoje łóżko, zrzucił ubranie i położył się obok niej.

– Masz pozdrowienia – szepnął jej do ucha.

Mali zesztywniała i usiłowała się odsunąć, ale przytrzymał ją.

– Od twojej siostry i Bengta – dodał, drażniąc się z nią. – Żałowali, że nie przyjechałaś.

Mali wpatrzyła się wielkimi oczami w pochyloną nad nią twarz.

– Byłeś w Innstad? – spytała bez tchu. – Nie byłeś razem z…

Nie odpowiedział. Jego usta przykryły jej usta. Mali zamknęła oczy z westchnieniem. Zdjął z niej koszulę i poczuła chłodne, wrześniowe powietrze. Sutki jej zesztywniały.