Przez moment Mali przypomniały się wszystkie nocniki opróżniane do kadzi, w której uzyskiwała niebieski barwnik, i poczerwieniała.
– Wolałabym o tym nie mówić – odparta. – Nie chcę być nieuprzejma, ale…
– Nie, nie, oczywiście – zaśmiał się dyrektor. – Rozumiemy przecież, że chce pani zachować swoje tajemnice. Ale muszę przyznać, Mali Stornes, że jest pani o wiele zdolniejsza, niż przypuszczałem, mimo że słyszałem dużo dobrego o pani pracach. Ale to wszystko zaimponowało mi. Co wy na to?
Pozostali byli z nim zgodni, i po półgodzinie ustalono zamówienie.
– Pani zdecyduje o motywie – powiedział Rostad. – Pani jest artystką, więc jestem całkowicie przekonany, że będzie dobrze. Doprawdy, nie przypuszczałem, że jest pani aż tak zdolna – dodał, posyłając jej spojrzenie, w którym poza podziwem dla jej prac było coś jeszcze.
Gdy pili kawę w salonie, weszła Beret. Rostad wstał, z galanterią ujął starszą panią za rękę i ukłonił się lekko.
– Tak, słyszałem, że ostatnio mieliście tu dużo zmartwień. Ale widzę, że jakoś się ułożyło. No i jestem pod wrażeniem prac pani Mali.
Beret zacisnęła usta, ale nie zaprotestowała. Przyjęła propozycję wypicia kawy z gośćmi. Pewnie po to przyszła, pomyślała Mali, by się mogła pochwalić, że piła kawę z dyrektorem banku, a nie po to, by wysłuchiwać pochwał pod adresem synowej.
W dniu, kiedy całe zboże znalazło się pod dachem, Mali przyniosła ze spiżarni kiełbaski na obiad, mimo że to był środek tygodnia. Uważała, że wszyscy zasłużyli na nagrodę. Pracowali ciężko i nie narzekali na późne godziny, ani parobcy, ani służące. Wszyscy bali się, że pogoda może się zmienić i zniszczyć plony. Mali uważała, że dobrą pracę należy nagradzać. Mało kto słyszał o takim daniu w czasie tygodnia, lecz Mali była przekonana, że to się opłaci.
– Aż na korytarzu pachnie niedzielnym obiadem – powiedział Havard, który pierwszy zjawił się na obiad. – Wielkie nieba, kiełbaski i tłuczone ziemniaki w środę?
Mali zarumieniła się i biegała tylko między kuchnią a stołem z półmiskami. Ane odpowiedziała za nią.
– To Mali postanowiła – rzekła, z coraz większym trudem manewrując swoim rosnącym brzuchem. – Mówi, że zasłużyliśmy na lepszy obiad, nawet we środę, bo dobrze pracowaliśmy.
– Nie, zawsze dobrze pracujecie – rzuciła Mali, nie podnosząc wzroku. – Dziś po prostu zwieźliście zboże, więc…
– Nie, ja nie mam nic przeciwko takiemu obiadowi -powiedział Gudmund, patrząc łakomie na półmiski z kiełbaskami i parującymi ziemniakami. – Wspaniałe rzeczy!
Havard podszedł do zlewu, by umyć ręce, i otarł się w przelocie o biodro Mali. Ona aż podskoczyła.
– Co się tak boisz? – spytał cicho, by tylko ona słyszała. – Ostatnio się nie bałaś, o ile pamiętam?
– Cicho – szepnęła, zerkając do tyłu. – Nie chcę, by się domyślili…
– Chyba za późno, Mali – powiedział, nie zakręcając kranu. Ona zbyt głośno przestawiała garnki. – Nikt tu nie jest głupi, nie sądzisz chyba? Wszyscy mają oczy i uszy.
Niemal upuściła półmisek z wrażenia
– Co masz na myśli? Słyszałeś, by ktoś…
Havard nie odpowiedział, tylko spokojnie wytarł ręce. Gdy mijał Mali, położył na chwilę dłoń na jej piersi i zaraz podszedł do stołu. Mali stała w miejscu z bijącym sercem i na miękkich nogach.
– Czułam zapach kiełbasek, ale nie mogłam w to uwierzyć – rzekła Beret, zanim jeszcze zamknęła za sobą drzwi. – Co też się tu dzieje? Przecież dziś mamy środę, o ile wiem?
– Jest okazja do świętowania – odpowiedziała Ane, zerkając na Mali.
– Co takiego świętujesz? – spytała Beret, świdrują Mali zaciekawionym spojrzeniem. – Jakieś nowiny?
– Tak, przecież dziś zwieźliśmy całe zboże – odparł Mali. – Dzięki temu, że wszyscy ciężko pracowali prze ostatnie tygodnie. W ogóle mamy szczęście do pracowników w Stornes, więc pomyślałam, że…
Beret zacisnęła usta.
– Tutaj zawsze mieliśmy dobrych pracowników -rzuciła. – Ale z tego powodu nie marnotrawimy ni dzielnego jedzenia. To jeden z powodów dobrobytu tym gospodarstwie.
– Na pewno nie zbiedniejemy, jeśli zjemy dziś na obiad kiełbaski – powiedziała Mali. – Sądziłam, że zjesz dziś z nami – dodała, udając, że nie zauważa niechętnego spojrzenia teściowej. Pewnie zawiodła się, że nie ogłosili ślubu. – Przecież ty też się do tego przyczyniłaś, Beret. Co bym zrobiła, gdybyś nie zajmowała się Oja?
– No tak. Opieka nad Olą Johanem to czysta przyjemność – odparła Beret udobruchana i podeszła do kołyski, gdzie Oja leżał wsparty o dwie poduszki, by mógł obserwować, co się dzieje.
Mali wspomniała, że Siverta w tym wieku nie można już było utrzymać w kołysce. Kręcił się tak, że bała się, że wypadnie. Oja był spokojniejszy. Siedział sobie, byle miał w łapce coś do gryzienia. Gdy Beret do niego podeszła, rozjaśnił się w uśmiechu i wyciągnął do niej rączki. Beret bez wahania wzięła go na ręce.
– Ależ on jest podobny do ojca, ten Ola Johan -uśmiechnęła się, przykładając twarz do jego buzi. – Jesteś moim wnusiem. Moją pociechą – dodała, zerkając z ukosa na Mali.
– A ja, babciu? – spytał Sivert, pociągając ją za spódnicę. – Ja nie jestem twoim wnusiem?
Beret poczerwieniała i pogłaskała go szybko po głowie.
– Oczywiście, że jesteś – powiedziała. – Ale już jesteś duży. No i nie jesteś tak podobny do ojca – dodała, odwracając się.
W Mali się zagotowało. Dlaczego ona zawsze musi to powtarzać? Sivert zawsze potem smutniał i pytał, dlaczego babcia tak mówi. Mali nigdy nie umiała podać dobrego wytłumaczenia. Poza tym wszyscy zaczynali się wtedy wpatrywać w obu chłopców z nowym zainteresowaniem i wynajdywać różnice pomiędzy nimi. Musi w końcu o tym porozmawiać z Beret, postanowiła zirytowana.
Wreszcie zasiedli do stołu. Jedzenie bez wątpienia wszystkim smakowało. Sivert pałaszował, aż wreszcie stęknął i położył się na ławie.
– Siedź grzecznie, Sivercie – upomniała go Mali. -Nie kładziemy się przy stole.
– Ale ja tak się najadłem, że nie mogę siedzieć – poskarżył się chłopiec.
– To nie powinieneś tyle jeść – odparła Mali spokojnie. – Usiądź.
– To nic takiego – rzuciła Beret, patrząc na nią dziwnie. – Są gorsze rzeczy niż kładzenie się przy stole…
Znowu zaczyna, pomyślała Mali, czując, jak palą ją policzki. Tak, Beret łatwiej zniesie, że Sivert kładzie się przy stole, niż że ona kładzie się do łóżka z Havardem! Udała jednak, że nie słyszy.
– Usiądź – syknęła do Siverta, który wreszcie usłuchał.
Gdy Mali sprzątała ze stołu, chowając resztki do misek, które miała zanieść do piwnicy, nagle ogarnęła ją fala mdłości, a zimny pot wystąpił na czoło. Zmieszana, przetarła dłonią czoło i napiła się wody. Ale nudności nie ustępowały, a dodatkowo poczuła taki zawrót głowy, że aż oparła się o ścianę. Wzięła szybko kilka misek i wyszła na dwór. Może to jakaś zaraza, pomyślała, odstawiając naczynia, choć nie słyszała, by w okolicy ktoś chorował, a takie wieści rozprzestrzeniały się szybko. Zapach jedzenia uderzył ją nagle i rzuciła się do wyjścia. Nie dobiegła nawet do pralni, gdy zaczęła wymiotować.
Zgięta wpół oparła się o ścianę pralni. Gdy wreszcie była w stanie się wyprostować, przed oczami pojawiły jej się mroczki i wydało jej się, że trawa faluje. Ponownie ogarnęła ją fala mdłości. Zdążyła schować się za pralnię, gdzie ostatnie resztki obiadu wylądowały między gałęziami. Na koniec pluła tylko żółcią. Zeszła na płaski kamień przy strumieniu i przetarła twarz zimną wodą, przepłukała usta i umyła ręce.