Выбрать главу

Teren ów, niegdyś całkowicie zapuszczony, teraz zapełniony był posągami. Kiedy ojciec odnalazł tam Jacoba, chłopiec bawił się między rzeźbami. Parę dni później Fleischmann odwiedził mnie w latarni i wszystko opowiedział. Kazał mi przysiąc, że jeśli spotka go coś złego, ja zajmę się dzieckiem. Ale to był dopiero początek. Fleischmann ukrywał przed żoną niewytłumaczalne przypadki związane z ich synem, choć znakomicie zdawał sobie sprawę, że nie ma wyjścia, bo i tak wcześniej czy później Kain przyjdzie po to, co mu się należało.

– Co się stało tej nocy, kiedy Jacob utonął? – przerwał Max, domyślając się odpowiedzi, ale w głębi ducha życząc sobie, by słowa latarnika rozwiały jego obawy.

Victor Kray opuścił głowę i przez jakiś czas zwlekał z odpowiedzią.

– Takiego dnia jak dziś, 23 czerwca, a więc w dniu, w którym również zatonął „Orfeusz”, na morzu rozszalał się niebywały sztorm. Rybacy zabezpieczali łodzie, a ludzie w całym miasteczku zamykali okna i drzwi, tak jak w dniu morskiej katastrofy. Gdy nadeszła nawałnica, miasteczko wyglądało jak fatamorgana. Byłem w latarni i naraz tknęło mnie okropne przeczucie: chłopiec jest w niebezpieczeństwie. Przebiegłem puste ulice i przybyłem tutaj, jak mogłem najszybciej. Jacob wyszedł z domu i szedł plażą w stronę brzegu wściekle atakowanego przez fale. W strugach ulewnego deszczu prawie nic nie było widać, mimo wszystko dostrzegłem jednak świetlistą postać, która wynurzała się z oceanu i wyciągała do chłopca swoje podobne do macek ramiona. Jacob szedł jak zahipnotyzowany w kierunku tego wodnego stwora, któremu z powodu ciemności nie mogłem się dobrze przyjrzeć. Był to Kain, co do tego nie miałem wątpliwości, ale miałem wrażenie, że wszystkie jego tożsamości zlały się w jedną, nieustannie zmieniającą się postać… Trudno mi znaleźć słowa, by opisać to, co zobaczyłem…

– Widziałem tę postać – przerwał Max, chcąc oszczędzić latarnikowi opisywania stwora, z którym starł się zaledwie kilka godzin wcześniej. – Proszę mówić dalej.

– Zastanawiałem się, gdzie podziewają się Fleischmann i jego żona, dlaczego nie próbują ratować syna. Spojrzałem na dom. Cyrkowa trupa złożona z kamiennych rzeźb, które nagle ożyły, więziła ich na ganku.

– Posągi z ogrodu – bez trudu domyślił się Max.

Latarnik przytaknął.

– W tamtej chwili liczyło się dla mnie tylko jedno: uratować chłopca. To coś trzymało go w swoich ramionach i wlokło w głąb morza. Rzuciłem się na stwora i ugodziłem jego bezcielesność. Ogromne wodne monstrum rozpłynęło się w ciemnościach. Jacob zniknął pod wodą. Zanurkowałem raz i drugi, aż w końcu natrafiłem na ciało dziecka i wyciągnąłem je na powierzchnię. Ułożyłem chłopca na piasku, poza zasięgiem fal, i zacząłem go reanimować. Posągi zniknęły razem z Kainem. Fleischmann i Eva rzucili się ratować swoje dziecko, ale kiedy przybiegli, nie dawało się wyczuć pulsu. Zanieśliśmy Jacoba do domu. Próbowaliśmy wszystkiego, nadaremnie. Chłopiec nie żył. Fleischmann szalał z rozpaczy. Wybiegł na dwór, krzycząc w niebo i ofiarując Kainowi swoje życie w zamian za życie dziecka. Parę chwil później stała się rzecz niewytłumaczalna: Jacob otworzył oczy. Był w szoku. Nie rozpoznawał nas, nie wiedział, jak ma na imię. Eva owinęła go w koc, zaniosła na górę i położyła do łóżka. Po jakimś czasie zeszła do mnie i z niezwykłym opanowaniem w głosie powiedziała, że dziecku zagraża ogromne niebezpieczeństwo, jeśli z nimi zostanie. Poprosiła mnie, bym się nim zaopiekował tak, jakby to było moje własne dziecko, dziecko, które moglibyśmy mieć razem, gdyby życie ułożyło się inaczej. Fleischmann nie miał odwagi wejść do domu. Zgodziłem się spełnić prośbę Evy Gray i w tej samej chwili zobaczyłem w jej oczach, ile ją kosztuje rozstanie z dzieckiem, którego narodziny nadały jej życiu sens. Nazajutrz zabrałem chłopca do siebie. Wtedy widziałem Fleischmannów po raz ostatni.

Victor Kray zamilkł. Ukrył twarz w białych, pomarszczonych dłoniach i Max miał wrażenie, że stara się powstrzymać łzy.

– Dowiedziałem się po roku, że on umarł na jakąś dziwną chorobę, której nabawił się od ugryzienia bezpańskiego psa. Za to do tej pory nie wiem, czy Eva Gray zmarła, czy żyje do dziś.

Max spojrzał na przygnębioną twarz starego latarnika i pomyślał, że zbyt surowo go ocenił. Chociaż pewnie wolałby nadal widzieć w nim nikczemnika niż zaakceptować straszliwą prawdę wynikającą z jego słów.

– Wymyślił pan historię o rodzicach Rolanda, wymyślił pan nawet jego imię – stwierdził wreszcie.

Kray przytaknął. Właśnie wyznał największy sekret swego życia trzynastolatkowi, którego widział zaledwie parę razy.

– Czy to znaczy, że Roland nie wie, kim naprawdę jest? – zapytał Max.

Latarnik zaprzeczył, kręcąc kilkakrotnie głową. Max zauważył, że w jego oczach, zmęczonych wieloletnim trzymaniem straży w latarni, pojawiły się jednak łzy wściekłości.

– Kto w takim razie pochowany jest w grobie Jacoba Fleischmanna? – zapytał Max.

– Nikt – odparł stary latarnik. – Tego grobu nigdy nie wykopano i nigdy nie odbył się żaden pogrzeb. Grobowiec, który odwiedziłeś, pojawił się na cmentarzu tydzień po sztormie. Mieszkańcy miasteczka myślą, że to Fleischmann kazał go zbudować dla swojego syna.

– Nie rozumiem – stwierdził Max. – Jeśli nie Fleischmann, to kto go wybudował?

Victor Kray uśmiechnął się do chłopca gorzko.

– Kain – odrzekł wreszcie. – Kain go postawił i od tamtego czasu grobowiec czeka na Jacoba.

– Mój Boże – szepnął Max, do którego dotarło w tej chwili, że zmuszając latarnika do wyznania mu całej prawdy, być może zmarnował zbyt wiele cennego czasu. – Trzeba natychmiast wyciągnąć Rolanda z chatki…

***

Huk fal rozbijających się o brzeg obudził Alicję. Zapadł już zmierzch i sądząc z dudnienia kropel o dach chatki, nad zatoką rozszalała się burza. Alicja wstała skołowana. Roland spał dalej, wyciągnięty na łóżku, mamrocząc przez sen niezrozumiałe słowa. Nie widząc Maxa, Alicja uznała, że brat pewnie wyszedł na dwór pooglądać burzę; Maxa fascynował deszcz. Podeszła do drzwi i wyjrzała na zewnątrz.

Gęsta niebieskawa mgła pełzła znad wody w stronę chatki niczym groźne widmo. Z wnętrza bladosinej kurzawy zdawały się dochodzić dziesiątki rozmaitych głosów. Alicja zamknęła gwałtownie drzwi i oparła się o nie plecami, starając się nie ulec panice. Roland przebudził się, usłyszawszy trzaśnięcie drzwi, i z trudem usiadł na łóżku, nie bardzo wiedząc, gdzie jest i jak się tu znalazł.

– Co się dzieje? – wykrztusił.

Alicja otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale nie zdążyła. Roland patrzył osłupiały, jak gęsta mgła przeciska się przez wszystkie szpary chatki i spowija Alicję. Dziewczyna zaczęła krzyczeć. Drzwi, o które się zapierała, poleciały do tyłu, wyrwane z zawiasów przez niewidzialną siłę. Roland wyskoczył z łóżka i rzucił się na ratunek Alicji, oddalającej się ku morzu w szponach z mgły. Ktoś stanął mu na drodze i Roland rozpoznał stwora wodnego, który go wciągnął w głębinę. Wilcza twarz klowna się rozjaśniła.