Выбрать главу

Od „Orfeusza” dzieliło go kilkanaście metrów, ale patrząc na ścianę stali, błyszczącą rozjarzonym do białości światłem, zrozumiał, że nie zdoła się dostać na pokład. Mógł to zrobić, jeśliby dotarł do wyrwy w kadłubie, wyszarpanej przez skały dwadzieścia pięć lat wcześniej. Widoczna na linii zanurzenia wyrwa w bujającym się na falach statku to pojawiała się przed Rolandem, to znikała mu z oczu. Roztrzaskany szkielet kadłuba, wystający z czarnej wyrwy, przywodził na myśl szczęki morskiego potwora. Na samą myśl, że musi wejść do tej paszczy, ogarnęło go przerażenie, ale była to jedyna szansa, by odnaleźć Alicję. Raz jeszcze zanurzył się przed atakującą go falą, a poczuwszy nad sobą jej grzbiet, ruszył ku mrocznemu otworowi w kadłubie, znikając w nim niby torpeda ludzka.

***

Zdyszany Victor Kray przedarł się przez łany wysokich traw między zatoką a ścieżką z latarni. Zacinający deszcz i smagający wiatr utrudniały mu marsz, jakby czyjeś niewidzialne ręce usiłowały odciągnąć go od morza. Kiedy wreszcie zdołał dotrzeć na plażę, „Orfeusz” w kokonie nadnaturalnego światła unosił się na środku zatoki, dryfując prosto na skały. Z każdym atakiem oceanu dziób statku przełamywał zalewające pokład fale i wznosił chmurę białej piany. Rozpacz ścisnęła Victorowi serce: sprawdziły się jego najgorsze przeczucia. Przegrał. Upływ lat uśpił jego czujność, a starość przytępiła umysł. Książę Mgły znów go oszukał. Mógł jedynie błagać niebiosa, by pozwolił mu uratować Rolanda przed losem, jaki miał mu przypaść w udziale z woli Kaina. Victor Kray oddałby teraz wszystko, nawet własne życie, gdyby tylko wiedział, że dzięki temu Roland zyska szansę ucieczki. Złowieszcze przeczucie mówiło mu jednak, że nie zdoła wypełnić złożonej matce chłopca obietnicy.

Skierował się ku chatce Rolanda, chociaż niespecjalnie liczył na to, że odnajdzie chłopca. Nie było tam śladu obecności Maxa czy dziewczyny. Na widok wyrwanych z zawiasów drzwi, które leżały na plaży, ogarnęły go najgorsze przeczucia. W ich miejsce szybko jednak pojawiła się nikła iskierka nadziei, gdy dojrzał odblask światła wewnątrz chatki. Szybko ruszył ku wejściu, nawołując Rolanda. Blada i ruchliwa postać cyrkowego miotacza kamiennych noży wyszła mu naprzeciw.

– Już za późno na płacze i lamenty, dziadku – odezwał się cyrkowiec głosem, w którym latarnik rozpoznał głos Kaina.

Victor Kray cofnął się, ale za jego plecami ktoś stał. Nie zdążył zareagować. Poczuł uderzenie w kark. Zapadła ciemność.

***

Max dostrzegł, że Roland przedostaje się do „Orfeusza” przez wyrwę w kadłubie i poczuł, jak z każdą atakującą falą ubywa mu sił. Pływał znacznie gorzej od Rolanda i uświadamiał sobie coraz wyraźniej, że jeśli szybko nie znajdzie sposobu, by dostać się na pokład statku, nieuchronnie pójdzie na dno. Z drugiej strony z każdą upływającą minutą docierało do niego coraz jaśniej, że przecież wewnątrz statku czyha na nich niebezpieczeństwo. Oto bezwolnie podążali za magiem jak lgnące do miodu muchy.

Usłyszawszy ogłuszający huk gromu, Max zobaczył, jak ogromna ściana wody unosi się za rufą „Orfeusza” i zbliża do statku z ogromną szybkością. W mgnieniu oka uderzenie zniosło statek w stronę klifu i wbiło dziób w skały. Cały kadłub zadrżał. Maszt z oznakowaniem świetlnym runął, złamany, w stronę burty. Jego top wpadł do wody tuż przed Maxem.

Max z całych sił zaczął płynąć w tę stronę i kurczowo chwycił się masztu. Odczekał chwilę, by złapać oddech. Kiedy spojrzał w górę, spostrzegł, że złamany maszt wisi nad wodą niczym trap prowadzący na pokład. Spiesząc się, by kolejna fala nie zmiotła go stąd na zawsze, zaczął wciągać się po złamanym maszcie na „Orfeusza”, nie zdając sobie sprawy, że jego wysiłkom przygląda się oparta o poręcz na prawej burcie nieruchoma postać.

***

Silny prąd porwał Rolanda w głąb najniższej części statku. Chłopak schronił twarz w ramionach, osłaniając się przed uderzeniami wirujących wokół niego najróżniejszych części wraku. Poddawał się falującej wodzie, dopóki wstrząs kadłuba nie rzucił nim o ścianę. Natychmiast to wykorzystał, łapiąc się metalowych schodków prowadzących na wyższy pokład.

Wspiął się po wąskich stopniach i przecisnął przez właz. Widząc zniszczone silniki okrętowe, domyślił się, iż trafił do maszynowni „Orfeusza”. Minął maszynownię i znalazł się w korytarzu prowadzącym na pokład. Przebiegł, jak mógł najszybciej, obok kajut, by skierować się na mostek kapitański. Dziwnie się czuł, rozpoznając każdy kąt tego pomieszczenia, wszystkie przedmioty, które tylokrotnie widział, nurkując w wodach zatoki. Z mostku miał widok na cały pokład przedni „Orfeusza”: fale przetaczały się po nim i rozbijały o platformę mostka. Nagle poczuł, że statek płynie, pchany jakąś gwałtowną siłą. Z przerażeniem zobaczył, jak spośród cieni spowijających dziób wyłaniają się skały klifu. Zrozumiał, że katastrofa jest nieuchronna.

Rzucił się do koła sterowego, ale poślizgnął się na warstwie wodorostów pokrywającej deski pokładu. Przetoczył się kilkanaście metrów i uderzył w starą krótkofalówkę. Poczuł w całym ciele wstrząs wywołany uderzeniem statku o skały. Gdy najgorszy moment minął, podniósł się. Usłyszał dochodzący z bliska dźwięk – ludzki głos przebijający się przez huk burzy. Głos rozległ się ponownie i wtedy Roland nie miał już wątpliwości: była to Alicja, uwięziona gdzieś na statku i wzywająca rozpaczliwie pomocy.

***

Dziesięć metrów wciągania się po maszcie na pokład „Orfeusza” zdało się Maxowi wiecznością. Z przegniłego drewna wystawało tyle drzazg, że kiedy chłopiec dotarł wreszcie do statku, jego ręce i nogi pokryte były drobnymi, piekącymi ranami. Uznał, że nie ma co zatrzymywać się i oglądać za każdym razem kolejną ranę. Było to zbyt ryzykowne. W końcu dotarł do burty. Wyciągnął rękę, by chwycić się poręczy.

Zebrawszy siły, przełożył nogi i spadł na pokład. Zobaczył powiększający się nad sobą cień, więc szybko uniósł głowę w nadziei, że to Roland. Ale nad nim stał Kain. Wyjął spod peleryny obracający się na dewizce złoty przedmiot. Max natychmiast rozpoznał swój zegarek.

– Tego szukasz? – spytał mag, klękając przy chłopcu i kołysząc mu przed nosem zegarkiem, zgubionym przez niego w grobowcu Jacoba Fleischmanna.

– Gdzie jest Jacob? – zapytał Max, niespeszony drwiącym grymasem przyklejonym do twarzy Kaina niczym woskowa maska.

– Oto jest pytanie! – odparł mag. – Zgadnij, kto mi na nie pomoże odpowiedzieć?

Kain ścisnął dłoń i Max usłyszał chrzęst metalu. Kiedy mag rozwarł palce, z ojcowskiego prezentu została tylko miazga kółek zębatych i trybików.

– Czas, mój drogi Maksie, nie istnieje; jest czystą iluzją. Nawet twój przyjaciel Kopernik odkryłby to, gdyby nie zabrakło mu właśnie czasu. Cóż za ironia losu, nieprawdaż?

Max zaczął gorączkowo rozważać, jakie ma szanse, by wyskoczyć ze statku i uciec przed magiem. Ledwie to pomyślał, biała rękawiczka Kaina zacisnęła się na jego szyi.

– Co chce pan ze mną zrobić? – jęknął Max.

– A co byś ze sobą zrobił, gdybyś był na moim miejscu? – spytał mag.