Выбрать главу

– Ale jak zginął? – zapytał ponownie lekarza, wysiadając z samochodu.

– To chyba jasne, nie? – odparł nieuprzejmie Pasquano. – Czy wiedział pan, że biedny inżynier przeszedł operację serca, którą przeprowadził znany londyński kardiochirurg?

– Prawdę mówiąc, nie miałem o tym pojęcia. Kiedy widziałem go w środę w telewizji, wydawał się w doskonałej formie.

– Wydawał się, ale nie był. Wie pan, wszyscy politycy są jak psy. Kiedy tylko zwietrzą, że nie możesz się bronić, zagryzą cię. W Londynie założono mu chyba dwa by-passy. Podobno wcale nie poszło łatwo.

– A u kogo się leczył w Montelusie?

– U doktora Capuano. Chodził na badania co tydzień, dbał o zdrowie, zależało mu na wyglądzie.

– Może warto, żebym porozmawiał z doktorem Capuano?

– Nie ma sensu. To, co wydarzyło się tutaj, nie budzi najmniejszych wątpliwości. Biedny inżynier miał ochotę sobie popieprzyć, kto wie, może z jakąś egzotyczną kurwą. Jak postanowił, tak zrobił, i tyle.

Lekarz zorientował się, że Montalbano patrzy nieobecnym wzrokiem.

– To pana nie przekonuje?

– Nie.

– A dlaczego?

– Prawdę mówiąc, sam nie wiem. Czy jutro będę mógł zobaczyć wyniki autopsji?

– Jutro?! Oszalał pan! Przed inżynierem czeka mnie jeszcze ta zgwałcona dwudziestolatka, którą odnaleziono w chałupie za miastem po dziesięciu dniach, na pół zżartą przez psy. Potem przyjdzie kolej na Foto Greco, któremu ucięli język i jaja, zanim powiesili go na drzewie. Potem jeszcze…

Montalbano uciął tę makabryczną wyliczankę.

– Doktorze Pasquano, do rzeczy. Kiedy dostanę wyniki?

– Pojutrze, o ile nie każą mi biegać w lewo i w prawo do innych nieboszczyków.

Pożegnali się. Montalbano zawołał brygadiera i jego ludzi, powiedział, co mają robić i kiedy przenieść ciało do ambulansu, a Gallowi kazał się zawieźć do komisariatu.

– Potem wrócisz po resztę. A jeśli będziesz jechał jak wariat, nogi ci powyrywam.

Pino i Saro podpisali zeznania, w których szczegółowo został zrelacjonowany każdy ich ruch przed znalezieniem i po znalezieniu zwłok. Brakowało tam tylko dwóch ważnych informacji, których śmieciarze woleli nie przekazywać policji. Pierwsza z nich to ta, że od razu rozpoznali denata, druga – że o odkryciu natychmiast zawiadomili mecenasa Rizzo. Wrócili więc do domów – Pino, błądząc myślami gdzieś daleko, i Saro, sprawdzając co jakiś czas, czy w jego kieszeni nadal znajduje się naszyjnik.

Przez najbliższą dobę nic nowego nie miało się wydarzyć. Montalbano po południu wyciągnął się na łóżku i trzy godziny spał głęboko. Następnie wstał i poszedł wykąpać się w morzu, które w połowie września było gładkie jak stół. Kiedy wrócił do domu, ugotował sobie talerz spaghetti z małżami i włączył telewizor. Wszystkie stacje lokalne mówiły oczywiście o śmierci inżyniera i wychwalały go pod niebiosa. Co jakiś czas pojawiał się to jeden, to drugi polityk, który ze stosowną miną wymieniał zasługi nieboszczyka i konsekwencje jego zgonu, ale nawet jedyny dziennik opozycyjny nie odważył się powiedzieć, gdzie i w jakich okolicznościach świętej pamięci Luparello rozstał się z życiem.

3

Saro i Tana nie mogli zasnąć. Nie mieli wątpliwości, że znalazł skarb, zupełnie jak w opowieściach, w których ubodzy pasterze natrafiają na garnce wypełnione złotymi monetami albo na wysadzane brylantami drogocenne przedmioty. Ale różnice między rzeczywistością i legendą wydawały się znaczące: naszyjnik, współczesny wyrób, został zgubiony poprzedniego dnia – temu nie dało się zaprzeczyć – i już na pierwszy rzut oka było widać, że wart jest fortunę. Czy to możliwe, że nikt nie zgłosił zguby? Siedzieli przy kuchennym stole, włączywszy telewizor i otworzywszy szeroko okna, jak każdego wieczoru, żeby najmniejszym choćby odstępstwem od codziennych zwyczajów nie dostarczyć sąsiadom tematu do plotek i nie obudzić wzmożonej czujności. Kiedy mąż zasugerował, że sprzeda naszyjnik nazajutrz, tuż po otwarciu pracowni jubilerskiej braci Siracusa, Tana bez namysłu zaprotestowała.

– Przede wszystkim – powiedziała – oboje jesteśmy uczciwymi ludźmi, a więc nie możemy sprzedać czegoś, co do nas nie należy.

– A więc co mam zrobić? Iść do kierownika, powiedzieć, że znalazłem naszyjnik, i przekazać mu zgubę, żeby ją zwrócił, kiedy zgłosi się właściciel? Nie minęłoby dziesięć minut, a ten sukinsyn Pecorilla sam by popędził do jubilera.

– Możemy zrobić jeszcze inaczej. Pecorillę tylko zawiadomimy, a naszyjnik będziemy trzymali w domu. Jeśli ktoś się po niego zgłosi, oddamy.

– I co z tego będziemy mieli?

– Jakiś procent, znaleźne. Jak myślisz, ile to jest warte?

– Ze dwadzieścia milionów – odparł Saro i wydało mu się, że przesadził. – Załóżmy więc, że wpadną nam w ręce dwa miliony. I jak my sobie damy radę ze wszystkimi opłatami za leczenie Nene?

Przerwali rozmowę dopiero o świcie, tylko dlatego, że Saro musiał iść do pracy. Lecz przedtem doszli do wstępnego porozumienia, które częściowo pozwalało im zachować uczciwość – zatrzymają drogocenny przedmiot, nikomu o niczym nie mówiąc, odczekają tydzień, a potem, jeżeli nikt nie będzie szukał naszyjnika, pójdą go sprzedać.

Kiedy Saro, gotowy do wyjścia, poszedł pocałować synka na pożegnanie, spotkała go niespodzianka – Nene był pogrążony w głębokim śnie, spokojny, jak gdyby wiedział, że ojciec znalazł sposób, aby zapewnić mu kurację.

Również Pino tej nocy nie mógł zasnąć. Skłonny do rozmyślań, lubił teatr, a nawet, choć coraz rzadziej, grywał w kółkach amatorskich w Vigacie i okolicach. Czytywał też teksty dramatów. Kiedy tylko pozwalała mu na to marna pensja, biegł w podskokach do jedynej księgami w Montelusie, żeby zaopatrzyć się w komedie i tragedie. Mieszkał razem z matką, która dostawała jakąś tam emeryturę, więc zawsze mieli co włożyć do garnka. Tego wieczoru matka kazała mu trzy razy opowiadać o nieboszczyku, nalegając, żeby jak najdokładniej opisał zwłaszcza jeden szczegół, jeden fragment. Chciała powtórzyć to następnego dnia przyjaciółkom z kościoła i z targu, chełpiąc się, że zdołała dotrzeć do wszystkich tych wiadomości, i chwaląc się synem, który tak dzielnie dał się wplątać w całą tę historię. Około północy wreszcie się położyła, a niebawem i Pino zaszył się w pościeli. Ale w żaden sposób nic mógł zasnąć. Coś sprawiało, że przewracał się pod przykryciem z boku na bok. Jako że lubił rozmyślać, po dwóch godzinach daremnej walki z bezsennością przekonał sam siebie, że to coś wymaga zastanowienia. Wstał, odświeżył się i usiadł przy biurku, które stało w jego sypialni. Powtórzył sobie relację, którą złożył matce, i wszystko szło gładko, wszystko się z sobą wiązało, świerszcz za uchem siedział cicho. Jak w zabawie w ciepło-zimno: dopóki przypominał sobie wszystko to, co opowiedział mamie, świerszcz wydawał się cykać: „Ciepło, ciepło”. A zatem niepokoiło Pina coś, co przed matką zataił. A zataił przed nią to, co w porozumieniu z Sarem pominął również w rozmowie z Montalbanem: że od razu rozpoznali zwłoki i że zadzwonili do mecenasa Rizzo. I rzeczywiście, w tym miejscu świerszcz zaczynał hałasować, wołał: „Zimno, zimno!” Pino wziął zatem kartkę i pióro i zapisał słowo w słowo całą rozmowę z adwokatem. Przeczytał, naniósł poprawki, wytężając pamięć na tyle, by móc odnotować, jak w tekście dramatu, nawet pauzy. Kiedy skończył, przeczytał ostateczną wersję. A jednak coś w tym dialogu pozostawało nie tak. Ale było już późno, musiał iść do siedziby firmy „Splendor”.