Czekając, wyjął z torby kapciuch z tytoniem. Errki nie odpowiadał. Nestor miał właśnie zmienić pozycję – teraz kucał z podbródkiem przyciśniętym do kolan i rękami obejmował nogi. Kiedy siedział w ten sposób, Errkiemu wolno było się odzywać.
– Pytałem, czy uciekłeś ze szpitala psychiatrycznego, czy może z jakiejś innej instytucji. Czy ktoś cię szuka?
Usłyszawszy pytanie, Errki zaczął kiwać głową w tył i w przód.
– Umówmy się – zaproponował Morgan. – Zapytam cię o coś. Jeśli odpowiesz, masz prawo zadać mi pytanie, na które z kolei ja będę musiał odpowiedzieć, jeżeli będę chciał cię zapytać o coś innego. Co ty na to?
Patrząc na zakładnika, Morgan poczuł dumę ze swojej sugestii. Mimo czarnej skórzanej kurtki i ciemnych spodni, chłopak wcale się nie zgrzał. Dziwne, bo z Morgana lal się pot, a na jego T-shircie widać było duże, ciemne plamy.
– Chciałbym się tylko dowiedzieć, kim jesteś – dodał. – I mam z tym spore kłopoty.
– Człowiek niewiele widzi, kiedy diabeł trzyma świecę – odpowiedział cicho Errki. Mówił zmęczonym głosem, jakby zbyt wiele energii kosztowała go niepotrzebna strata słów na kogoś tak mało rozgarniętego jak Morgan.
Mężczyzna poderwał się na dźwięk jasnego, przyjemnego dla ucha głosu Errkiego. Chłopak mówił z powagą. Errki pochylił głowę i uważnie nasłuchiwał szeptu Nestora. Propozycja bandyty brzmiała znajomo. W podobną grę bawili się w ośrodku podczas terapii grupowej.
– Ja zacznę – powiedział.
Morgan uśmiechnął się z ulgą, słysząc tak normalną uwagę.
– Ale ty masz przestrzegać takich samych zasad, słyszysz? Jeśli odpowiem uczciwie, wtedy mam prawo zadać ci pytanie i dostać prawdziwą odpowiedź.
Errki spojrzał mu w oczy i wyraził zgodę.
– Co teraz zrobisz? – zapytał i w tej samej chwili usłyszał, jak w piwnicznych czeluściach Nestor zanosi się przeraźliwym rechotem.
Morgan zmarszczył brwi. Gniewnie spojrzał na ubraną na czarno postać i oblizał wargi.
„Co teraz zrobisz?" Nie spodziewał się tego pytania. No cóż, mógł przecież coś wymyślić, skoro ten wariat i tak nie zrozumie żadnej odpowiedzi. Ale umówili się, że nie będą kłamać. Poza tym miał wrażenie, że patrząc w tak błyszczące oczy, nie może oszukiwać. Zdał sobie sprawę, że czuje się strasznie samotny. Zaczął się jeszcze bardziej pocić. „Co teraz zrobisz?" Nie miał pojęcia. Siedział tutaj z torbą pełną pieniędzy i z idiotą, którego nie mógł zrozumieć. Zawahał się, a potem wzruszył ramionami.
– Czekam, aż zrobi się ciemno.
Czeka, aż zrobi się ciemno. Nestor ułożył usta w grymas przypominający uśmiech. Powiedz mu, Errki! Niech ten człowiek wreszcie przejrzy na oczy.
– Przecież nie zrobi się ciemno – stwierdził Errki. – Jest środek lata.
– Nie jestem głupi – odburknął Morgan.
Ależ tak, jest głupi, zachichotał Nestor, kołysząc się tam i z powrotem jak beztroska starucha.
– Między północą a drugą rano zrobi się ciemniej. Wtedy zobaczymy, co się stanie – mruknął bandyta.
Głos znów zabrzmiał groźnie i znów werble zagrały w niewłaściwym tempie.
– Teraz moja kolej. Co ci jest?
Errki rozcapierzył palce. Gest ten wywołał u Morgana obrzydzenie. Gdyby nie wykonywał tych dziwnych gestów palcami i tak okropnie nie kołysał głową, jego towarzystwo byłoby zupełnie znośne.
Uczciwa odpowiedź, pomyślał Errki. Co mi jest? Wstrząsnął nim nagły dreszcz, który wzbił w górę tuman szarego, piwnicznego kurzu. Nestor warknął opryskliwie. Co mi jest? Spojrzał w dół. Na trawie tuż obok jego stóp pojawiła się krwistoczerwona plama. Jej poziom zaczął się podnosić i powoli rozlewała się wszerz. Gdyby przesunął stopę choć o centymetr, dotknąłby butem krwi.
– I co? Odpowiesz mi? – Morgan rzucił mu ponure spojrzenie. – Mieliśmy umowę. Co ci jest? Uczciwa odpowiedź za odpowiedź. No, mów.
Errki siedział, zastygły jak skała, wpatrzony w ziemię wokół swoich stóp.
– Więc dobrze, będę dla ciebie miły. Nie tak jak ty dla mnie, bo jesteś trochę dziwny. Zadam ci inne pytanie. Ale jeżeli teraz mi nie odpowiesz, to się zdenerwuję. – Wbił wzrok w Errkiego, żeby podkreślić, że mówi poważnie. – Cholernie szybko szedłeś pod tę górę. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Znasz tę okolicę?
– Tak – Errki odparł, podnosząc głowę. Starał się nie poruszyć stopami.
Morgan ucieszył się.
– Dobrze ją znasz? Więc może wiesz o jakimś miejscu, gdzie moglibyśmy usiąść i poczekać, aż zrobi się ciemno? A może zbudujemy sobie szałas z gałęzi? Co ty na to?
Teraz Errki usłyszał zbyt wiele pytań na raz. Zmagał się z nimi, zły na niejasny tok myślenia Morgana. Czy dobrze znam okolicę? Szałas z gałęzi?
– Tak – odpowiedział, znów spoglądając na plamę krwi. Przyciągnęła kilka owadów, które pełzały dookoła, ucztując.
– Tak, znasz dobrze okolicę, i tak, zbudujemy sobie szałas z gałęzi – powiedział bandyta z entuzjazmem. – W porządku. Ty zbudujesz szałas, a ja będę trzymał broń. Nie znoszę tych okropnych kłujących gałęzi.
Od niechcenia odsunął na bok najniższą gałąź świerka. Errki gapił się na broń, która leżała w trawie kilkadziesiąt centymetrów od jego stóp.
– Powiedz mi – znów odezwał się Morgan – czy dobrze zapamiętujesz szczegóły? Na przykład, gdybyś musiał zidentyfikować mnie na policji. Nie sądzę, żeby do tego doszło, ale chciałbym wiedzieć. Jak byś mnie opisał?
Errki wyszeptał:
– Teraz moja kolej.
– Przepraszam, masz rację. Strzelaj.
Polizał bibułkę i wetknął skręta w usta, rozglądając się za zapalniczką.
– Co ci jest? – zapytał Errki.
Morgan spojrzał na niego zdumiony, a jego oczy zwęziły się z niezadowolenia. Nestor prychnął. Gdzieś w kącie Płaszcz lekko zatrzepotał rękawami. Był zawsze pusty w środku. W pewnym sensie bezsilny. Co jakiś czas Errki miał wrażenie, że cały był zmyłką. Niczym więcej, jak tylko przeklętym blagierem.
– Nic mi nie jest, do jasnej cholery – rzucił szorstko Morgan. – Na razie, nawet cię nie drasnąłem. Czy tak dalej będzie, zależy od tego, czy będziesz chciał ze mną współpracować.
Poczuł niepokój. Trudno było zrozumieć czubków – byli nieprzewidywalni. Mimo to, o ile wiedział, kierowali się pewną logiką. Trzeba tylko znaleźć do niej klucz.
– Powiem ci coś – mówił dalej. – Trochę się orientuję w twoich problemach. Odrabiałem wojsko w szpitalu psychiatrycznym. Nie domyśliłbyś się, prawda? Odmówiłem służby wojskowej, bo jestem pacyfistą.
Spojrzał na broń leżącą w trawie i wybuchnął śmiechem.
– Pamiętam takiego jednego dziwaka, który bez przerwy wąchał swoje slipy. Poza tym nie skrzywdziłby nawet muchy. A ty? Też wąchasz swoje slipy?
Errki z przygnębieniem odkrył, jak bardzo dziecinny jest Morgan. Spojrzał pod nogi. Plama krwi wciąż tam była.
– Zanim zapomnę – mówił dalej bandyta – wróćmy do mojego pytania. Co powiesz policjantom, jeżeli będziesz im musiał mnie opisać? No, wykrztuś wreszcie.
Co za głupiec, pomyślał Errki. Wymięty klaun w głupich szortach. Przez cały czas czegoś się boi. Jeżeli straci broń, będzie bezradny. W szpitalu na pewno by powiedzieli, że rodzice go zaniedbywali, kiedy był dzieckiem.
Errki wpatrywał się w niego tak intensywnie, że Morgan zaniepokoił się.
Wzrost: około metr siedemdziesiąt, zdecydowanie nie więcej.
Morgan milczał i czekał.
Waga: dwadzieścia kilogramów cięższy ode mnie. Wiek: jakieś dwadzieścia dwa lata. Grube włosy w kolorze piaskowym. Proste, ciemne brwi. Oczy szaroniebieskie. Małe usta z pełnymi wargami.