Выбрать главу

– Ciemno i chłodno – poinformował. – Chodź.

Errki nadal stał w trawie przed domem. Próbował sobie coś przypomnieć, ale wyśliznęło mu się to jak gumka recepturka. Od lat doskwierała mu elastyczność myśli.

– W środku jest całkiem fajnie. No, chodź wreszcie.

Morgan wepchnął Errkiego do środka, do izby, która pełniła funkcję pokoju dziennego, gdy chatę zamieszkiwali pasterze, i podszedł do okna.

– Mamy też stawek. Świetnie. Za chwilę sobie popływamy.

Wyjrzał przez zniszczone okno i pokiwał głową. Errki czuł się wyczerpany. Zrobił kilka niepewnych kroków ku sypialni.

– Gdzie idziesz? – spytał Morgan.

Errki otworzył drzwi i patrzył przez chwilę na pasiasty materac, a potem zerwał z siebie kurtkę i koszulkę, i rzucił się na łóżko.

– Jezu, łóżko! – uśmiechnął się Morgan. – No dobra, spoko. Idź się przespać. Przynajmniej będę wiedział, gdzie jesteś.

Errki nie odpowiedział. Pomyślał, że najlepiej byłoby zasnąć, bo dotąd towarzyszyły mu tylko śmierć i nieszczęście, a człowiek nie grzeszy, kiedy śpi. Oddychał równo i głęboko.

– Byłeś pierwszorzędnym przewodnikiem. Pogadamy później.

Na wszelki wypadek skontrolował w sypialni okno, żeby się przekonać, czy Errki mógłby uciec. Szyby były powybijane, ale nienaruszone skrzydło zacięło się na amen. Gdyby chłopak próbował je otworzyć, usłyszałby go.

Morgan wyszedł z pokoju. Kiedy odgłosy jego kroków ucichły, Errki otworzył oczy. Przesunął się trochę na bok, bo leżał na czymś ostrym i twardym. To była broń.

Rozdział 9

Szpital wynurzył się spomiędzy drzew. Widok jego majestatycznej bryły na moment zaparł Sejerowi dech w piersiach. Zjechał na pobocze, zatrzymał samochód i wysiadł. Stał tam przez chwilę, spoglądając na budynek, podziwiając go i jakby słysząc jego krzyk: To poważna sprawa!

Wybudowano go w najwyższym punkcie okolicy. Wyglądał tak, jak powinien wyglądać szpital psychiatryczny, jakby pragnął zademonstrować każdemu, że droga do zdrowia psychicznego nie jest łatwa. Jeżeli ci, którzy przybyli tutaj pogrążeni w najgłębszej rozpaczy, nie wiedzieli tego wcześniej, dowiedzą się, gdy znajdą się w środku tej instytucji-monstrum.

Od jego ostatniej wizyty w tym miejscu minęło wiele lat. Droga prowadząca do niego nadal była kiepska, wąska i dziurawa. Spodziewał się, że ją poszerzono albo przynajmniej wyremontowano, ale nic z tego. Przypomniał sobie, kiedy jako początkujący policjant przywiózł tutaj pewną dziewczynę. Znaleźli ją nagą, zamkniętą w damskiej toalecie na dworcu autobusowym. Wyważyli drzwi. Twarz dziewczyny wykrzywiał strach. W ręce trzymała rolkę papieru toaletowego. Zaczęła go sobie wpychać do ust, jakby zawierał coś bardzo ważnego, jakieś tajne informacje, które musiała chronić. Dziewczyna patrzyła na jego rękę, która jak szpon zawisła w powietrzu. Trzymał koc, którym chciał ją okryć. Mówił do niej kojącym głosem i chociaż go słuchała, sprawiała wrażenie, jakby jego słowa docierały do niej przez straszliwy zgiełk i musiała wytężać siły, by cokolwiek zrozumieć. Jej twarz opowiadała własną wersję wydarzeń. Policjant przyszedł wymierzyć jej okrutną karę. Jego słowa, zapewnienia i łagodny głos nie miały żadnego znaczenia. Musiał więc zrobić to, przed czym się wzdragał: użyć siły, żeby ją wyprowadzić. Nadal pamiętał jej krzyk i chude, kościste ramiona.

Wzgórze imponowało, ale z bliska z jego dostojeństwem kontrastował opłakany stan budynku. Czerwone cegły wyblakły i stopniowo nabierały szarawej barwy przypominającej asfalt. Budynek powoli tonął w wieczności. Mimo to robił wrażenie, choćby dlatego że cały skąpany był w słońcu. Sejer wyobraził sobie, że w zimie, gdy drzewa ukażą nagie gałęzie, a wiatr i deszcz zaczną walić w okna, będzie wyglądał jak zamek Drakuli. Nad dachem górowała wieżyczka kryta spatynowaną miedzią. Do ozdobnej fasady nie pasowały wąskie i wysokie okna. Wejście główne z własną klatką schodową zwieńczał stylowy łuk. Obok znajdowało się zwyczajne wejście do szpitala z dużymi szklanymi drzwiami, mogła tam podjechać karetka i można było wtoczyć do środka nosze.

Sejer wszedł do budynku. Minął recepcję, nie zauważając nikogo.

– Proszę pana! Dokąd pan idzie? – zawołała za nim młoda kobieta.

– Przepraszam. Jestem z policji. Chciałbym porozmawiać z doktor Struel. – Sejer wylegitymował się.

– Musi pan pójść na drugie piętro i tam zapytać.

Podziękował i poszedł na górę. Na pierwszym piętrze zapytał znowu. Tam skierowano go do poczekalni, której okno wychodziło na ogród i lasy. Zakaz podlewania trawy zdawał się nie obowiązywać w tym miejscu, bo trawniki były ciemne i zielone jak aksamit. Może jednak powinni przeznaczać swoje fundusze na coś innego? Przypuszczał, że wygląd trawników nie miał aż tak dużego znaczenia dla ludzi, którzy tu mieszkali. Gdy o tym pomyślał, odwrócił się nagle, ponieważ doznał niepokojącego wrażenia, że ktoś go obserwuje.

W otwartych drzwiach stała kobieta.

– Jestem doktor Struel – przedstawiła się.

Podali sobie ręce.

– Zapraszam do gabinetu.

Poszedł za nią korytarzem do przestronnego pokoju. Zaproponowała mu miejsce na kanapie. Usiadł w powodzi słonecznego światła i natychmiast zaczął się obficie pocić. Lekarka podeszła do okna i stała tam przez chwilę odwrócona do niego plecami. Patrząc na trawnik, dotykała liści oklapniętej rośliny doniczkowej, której najwyraźniej to miejsce nie służyło.

– A więc – powiedziała, zwracając się w jego stronę – to pan szuka mojego Errkiego?

Mój Errki. Było coś bardzo wzruszającego w jej słowach. Ani śladu ironii.

– Czy tak go pani postrzega?

– Nikt inny go nie chce – odpowiedziała z prostotą. – On jest mój. To mój obowiązek, moja praca. Bez względu na to, czy zabił tę kobietę, czy nie, i tak jest mój.

– Z kim pani rozmawiała w tej sprawie?

– Z posterunkowym Gumnem. Telefonował do mnie. Ale trudno mi w to uwierzyć – wyjaśniła. – Mówię to panu od razu, żeby pan wiedział, jakie jest moje zdanie. Niech jakiś czas powałęsa się po okolicy, to sam wróci.

– Nie sądzę, żeby po tym, co zaszło, mógł sam wrócić.

Poważny ton jego głosu sprawił, że zaczęła podejrzewać, iż coś jest nie tak.

– Nie rozumiem. Czy coś mu się stało?

– Co pani powiedział posterunkowy Gurvin?

– Opowiedział mi o morderstwie w Finnemarce, o tym że Errkiego widziano w pobliżu domu w krytycznej chwili, jak się wyraził.

– Nie tylko w pobliżu. Był też w środku. Dlatego sama pani rozumie, że musimy go znaleźć. To bardzo odludne miejsce.

– Errki lubi się włóczyć po lesie. Stara się unikać ludzi i ma ku temu dobre powody.

Wypowiadała się bardzo lakonicznie. Sejer poczuł, jak coś wzbiera w jego wnętrzu. Irytacja.

– Proszę mi wybaczyć arogancję – powiedział powoli – ale ja naprawdę muszę brać pod uwagę możliwość, że chłopak jest winny. To okrutna i bezsensowna zbrodnia, bo na razie wygląda na to, że z jej domu zginęła tylko portmonetka i kilkaset koron. Ktokolwiek to zrobił, jest nadal na wolności. Ludzie mieszkający w okolicy boją się.

– I zawsze winien jest Errki – powiedziała cicho.

– Powtarzam, że widziano go w pobliżu domu Halldis, a przecież ona mieszkała na uboczu. Tam naprawdę nie roi się od ludzi. Ponieważ jednak jest chory umysłowo, nie możemy wykluczyć, że miał coś wspólnego z jej śmiercią.

– To znaczy, że jest bardziej podejrzany ze względu na swoją chorobę?

– Ja tego nie…

– Myli się pan. Kradnie tylko drobiazgi po sklepach. Czekoladę i tym podobne rzeczy.