Выбрать главу

Upiła łyk coli i otarła usta grzbietem dłoni.

Skinął głową.

– Czy chce się spod niej wyrwać?

– Chyba nie i na tym polega problem. Musi pan wiedzieć, że wszystkie odmiany tej choroby mają swoje plusy. Są jak osoby, które nas rozpieszczają, kiedy leżymy w łóżku z gorączką. To bywa nawet dość miłe.

Łatwo powiedzieć, pomyślał.

– Jak bardzo chory jest Errki? – zapytał głośno.

– Ma sporo problemów, ale przynajmniej nie leży w łóżku. Je posiłki i zażywa lekarstwa. Innymi słowy, współpracuje.

– A… schizofrenia? Co to jest?

– Tak ją nazywamy, bo jesteśmy bezradni. Bardzo wygodnie mieć nazwy na różne zjawiska. Mamy z nią do czynienia, kiedy psychoza trwa już przez jakiś czas. Powiedzmy, przez kilka miesięcy.

– Czy Errki od dawna choruje?

– Należy do tych, których wszyscy spisali na straty. Wędruje z miejsca na miejsce jak uszkodzony towar. – Westchnęła ciężko. – Jeżeli rzeczywiście zabił tamtą kobietę, obawiam się, że nie ma dla niego nadziei. Nikt więcej mu nie pomoże. W każdym razie nie tak, jak ja chciałabym mu pomóc.

– Co pani wie o przyczynach jego choroby? – Spojrzał na nią, podnosząc szklankę do ust.

– Niewiele. Chociaż mam swoje teorie.

– Czy może mi pani o nich opowiedzieć?

– Często się zastanawiam, czy jego choroba ma jakiś związek ze śmiercią matki.

– Krążą plotki, że to on ją zabił – wtrącił szybko Sejer. Trochę zbyt szybko.

– Słyszałam o nich. On sam je rozpuszcza.

– Dlaczego?

– Bo uważa, że to prawda.

– A pani nie?

– Wolę nie mieć uprzedzeń. Każdemu trzeba dać szansę – stwierdziła ze zdecydowaniem.

Tak, pomyślał. Mnie też trzeba dać szansę. Ale pewnie z niej nie skorzystam, nawet gdyby mi wpadła prosto w ręce. Nie nosi pierścionka, ale to nic nie znaczy. Dawniej, kiedy kobiety wysyłały bardziej jednoznaczne sygnały, łatwo mogłem odróżnić te, które chciały się umówić. Tak było z Elise. Długie, smukłe palce, bez obrączki… Co się ze mną dzieje? – zdumiał się nagle Sejer.

– Jak zginęła? – zapytał.

– Spadła ze schodów.

– Nie zepchnął jej?

– Miał tylko osiem lat.

– Ośmiolatki bez przerwy się popychają i potrącają. Przypadkiem albo podczas zabawy. Errki był wtedy w domu, prawda?

– Widział, jak to się stało.

– Byli jacyś inni świadkowie?

– Nie.

– Co właściwie pani wie o tym wypadku?

– Prawie nic. Siedział na schodach, kiedy przybyła pomoc. Chyba siedział tam dość długo, bo nie mógł się ruszyć. – Z kieszeni bluzki wyciągnęła paczkę papierosów Prince Lights. – To zdarzyło się dość dawno temu.

– Jeszcze jedna rzecz. Posterunkowy Gurvin wspominał, że Errki wyjechał na jakiś czas do Ameryki.

– Przez siedem lat mieszkał w Nowym Jorku z ojcem i siostrą. Regularnie przyjeżdżali do Norwegii, na Boże Narodzenie i tak dalej.

– A… czy to prawda, że miał tam kontakt z dość niezwykłą osobą?

Uśmiechnęła się nagle.

– Tego nie zdołałam sprawdzić. Rozmawiałam z jego ojcem, ale przyznał, że niezbyt interesował się tym, co Errki robił w wolnym czasie. Miał lepszy kontakt z córką. W odróżnieniu od Errkiego, doskonale sobie radziła i nie sprawiała kłopotów. Ale myśli pan pewnie o tym magiku, prawda?

– Może to on nakładł mu do głowy jakichś dziwnych pomysłów.

– Myślę, że Errki sam miał ich aż nadto. Chociaż takie spotkanie raczej mu nie pomogło. Najgorsze że…

Zamilkła i wbiła wzrok w swoją colę. Sejer wiedział, że zastanawia się, czy powinna mówić dalej, czy przypadkiem nie przekracza jakiejś granicy.

– Najgorsze jest to, że czasami zastanawiam się, czy ten chłopak naprawdę nie ma takich zdolności – powtórzyła. – Mam wrażenie, że on widzi więcej niż my. Koncentruje się, a po chwili dzieją się wokół niego dziwne rzeczy. Widocznie wprawia przedmioty w ruch siłą woli, bo nie mogę tego wyjaśnić inaczej.

No właśnie. Nie przypuszczał, że doktor Struel powie coś takiego.

Zmarszczył brwi. Zaczęła mu się podobać, a tu się okazuje, że jest trochę stuknięta. Wcale nie jest rozsądną i inteligentną kobietą, za jaką ją dotąd uważał. A było tak blisko!

– Proszę mówić dalej – powiedział.

Wbiła wzrok w posąg stojący na zewnątrz – w nagą dziewczynę na klęczkach, spoglądającą gdzieś poza teren szpitala.

– Opowiem panu o pierwszej sesji, jaką odbyłam z Errkim. Wszystkich naszych pacjentów przydzielamy zarówno do konkretnego terapeuty, jak i do grup terapii zbiorowej. Zbliżała się pora naszej pierwszej sesji. Pokazałam mu, gdzie się spotkamy, i siedziałam w gabinecie, żeby zobaczyć, czy przyjdzie na czas. Pojawił się punktualnie. Pokazałam mu miejsce na kanapie pod oknem, on usiadł, a właściwie to rozsiadł się i nic nie mówił. Nie widziałam jego oczu. W pokoju było cicho. Taka chwila ma w sobie coś magicznego. Pierwsza sesja, pierwsze słowa.

Mówiła cicho i bardzo powoli. Sejer poczuł, jak wciąga go tok jej rozumowania, zupełnie jakby znalazł się razem z nimi w gabinecie.

– „Mamy dokładnie jedną godzinę, zaczęłam. Dzisiaj ty decydujesz, jak ją spędzimy". Nie odpowiedział. Nie próbowałam przerywać ciszy, bo nie boję się milczenia. Chorzy na schizofrenię mają pewną wspólną cechę: podczas pierwszej sesji mówią niewiele albo wcale się nie odzywają. Czasem też podczas drugiej. Wydawał się odprężony, zupełnie jakby odpoczywał. Ani śladu zdenerwowania czy zaniepokojenia. Po pewnym czasie postanowiłam opowiedzieć mu o sobie.

– Co pani mówiła? To wolno pani mówić o sobie?

– Oczywiście, ale w pewnych granicach. – Jej głos zmienił się, jakby recytowała litanię. – Muszę być dociekliwa, ale bez wycieczek osobistych. Zaangażowana, ale nie mogę naruszać prywatności. Zdecydowana, ale nie ostra czy apodyktyczna. Współczująca, ale nie sentymentalna. I tak dalej. Powiedziałam Errkiemu, że celem naszych spotkań, jego i moich, będzie odkrycie języka zrozumiałego tylko i wyłącznie dla niego i dla mnie. Nikt inny nie będzie mógł go rozszyfrować. Mówiąc „nikt inny", miałam na myśli głosy w jego wnętrzu, które nim kierują i unieszczęśliwiają go. Powiedziałam, że możemy znaleźć sposób porozumiewania się i że to będzie nasz sekret. Nasz szyfr. Tak więc, jeżeli chciałby mi coś powiedzieć, będzie mógł to wyrazić szyfrem. I ja zrozumiem, pod warunkiem że da mi trochę czasu. Moim zadaniem będzie złamanie tego szyfru. – Przerwała, żeby zaczerpnąć tchu. – Nie ruszał się. Mijały minuty, a ja czekałam na jakiś znak od niego. Przypuszczam, że zapadłam w jakiś rodzaj odrętwienia. Jego obecność była w pewien sposób kojąca. Siedział tam, jakby cały pokój stał się jego własnością. Kiedy wreszcie wstał, aż podskoczyłam. Nie patrząc na mnie, podszedł do drzwi. To niezgodne z zasadami, więc zatrzymałam go. Ale on tylko się odwrócił i wskazał na lewy nadgarstek, chociaż nie nosił zegarka. Godzina minęła. Nie mam w gabinecie zegara ściennego, ale miał rację. Minęło dokładnie sześćdziesiąt minut.

– Co pani zrobiła? – spytał Sejer.

Roześmiała się cicho.

– Spróbowałam niewinnej sztuczki. Powiedziałam mu z uśmiechem, że zostało jeszcze pięć minut. Wtedy z jego ust padło pierwsze słowo. Pierwsze słowo, jakie kiedykolwiek do mnie wypowiedział: „kłamca".

Sejer wyjrzał przez okno bufetu na zielony trawnik. Stwierdził, że zrobiło się późno, że powinien zaraz wracać do komisariatu. Odkąd tu przyjechał, nie odebrał ani jednego telefonu. Może Errkiego i bandytę już znaleziono, podczas gdy on siedział tutaj, zatracając się w psychiatrii i jej sekretach. Albo w doktor Struel i we wszystkim, co mogło się wydarzyć w przyszłości odmiennej od tej, którą dotąd dla siebie planował.