– Później – kontynuowała – zrobiłam w dzienniku notatkę. Jeden do zera dla Errkiego.
– Jak, pani zdaniem, zareagowałby Errki, gdyby poczuł, że coś mu grozi?
Spojrzała na niego i wyraz jej twarzy zmienił się. Zaniepokoiła się losem swojego podopiecznego.
– Wycofałby się, jak można najgłębiej. Przyjąłby pozycję obronną.
– Ale gdyby nie mógł się cofnąć ani o krok dalej? Gdyby czuł się wystarczająco zagrożony albo sprowokowany? Co by wtedy zrobił?
– Próbowałam panu powiedzieć wcześniej, ale nie wziął pan tego na serio. Ukąsi, żeby się obronić.
– Ukąsi? Gdzie?
– Tam, gdzie będzie mógł.
Errki spał. Morgan stanął w wejściu i przyglądał mu się. Nierówna czerwona blizna ciągnęła się od gardła Errkiego aż po pępek. Nieładnie się zagoiła. Mężczyzna zastanawiał się nad tym przez chwilę, ale nie potrafił wymyślić żadnego sensownego wyjaśnienia, co mogło spowodować tak nieestetyczną szramę. Wpatrywał się w niego, chociaż przyszedł po to, żeby go obudzić. Wcześniej dość długo siedział samotnie na starej kanapie w pokoju gościnnym i słuchając radia, gapił się bezmyślnie w przestrzeń. W wiadomościach nie podano żadnych nowych szczegółów. Powiedzieli, że ukradł sto tysięcy koron. Przeliczył pieniądze i okazało się, że mają rację.
Nie ruszał się. Patrzenie na śpiącego mężczyznę miało w sobie coś intymnego. Patrzenie na śpiącą dziewczynę byłoby zupełnie inne. Przynajmniej tak uważał. Errki oddychał lekko, powieki mu drżały, jakby coś mu się śniło. Czarna kurtka i T-shirt leżały bezładnie na podłodze. Po co miałbym go budzić? myślał Morgan. Dlaczego stoję w miejscu jak samotny szczeniak, jakbym potrzebował towarzystwa? Równie dobrze mógłby zostać tutaj. Nie odzywa się i jest tak zajęty swoim własnym pokręconym wnętrzem, że nie słyszy, co mówię. Ale kiedy śpi, wygląda jak wszyscy inni.
Zastanawiał się, czy szaleństwo towarzyszy mu też w takich chwilach i czy jego sny są tak samo zwariowane. Może jednak miał gdzieś puste miejsce, w którym wszystko było normalne. Miejsce, którego nie akceptował.
Nagle wzdrygnął się. Errki bez żadnego uprzedzenia otworzył oczy. W ułamku sekundy zupełnie się rozbudził. Nie poruszył się wcześniej jak zwykli ludzie, nie przewrócił się, nie chrząknął i nie stęknął. Po prostu otworzył oczy. Były zaskakująco duże, dopóki nie skupiły się na Morganie. Wtedy zwęziły się w szparki.
– Co sobie zrobiłeś w brzuch? – słowa wyśliznęły się z ust Morgana. – Mnie to wygląda na spartaczone harakiri.
Errki nie odpowiedział. Dwóch mieszkańców piwnicy przepychało się, żeby zająć swoje miejsca. Czasami byli niemożliwie niemrawi.
– Potrzebuję towarzystwa – stwierdził Morgan. Pomyślał, że lepiej być szczerym. – Robi się późno. Napijmy się whisky.
Errki powoli zwlókł się z łóżka. Nic się nie wydarzyło. Naciągnął przez głowę koszulkę, spojrzał na broń Morgana i poszedł za nim do pokoju dziennego. Mężczyzna ustawił radio na parapecie i wysunął antenę przez rozbite okno. Mimo ciepłego wieczora, we wnętrzu starej chaty panował przyjemny chłód. Nad lasami unosiła się mgiełka. Woda w jeziorze migotała.
– Jestem głodny – powiedział Morgan. – Dlatego napiję się whisky.
Wydobył z torby butelkę i odkręcił ją. Errki czekał i patrzył spod spuszczonych powiek, jakby nad czymś rozmyślał.
– Whisky jest dobra na wszystko – stwierdził Morgan, dziwiąc się skupionemu spojrzeniu Errkiego. Zupełnie jakby wiedział coś szczególnego, coś bardzo ważnego o życiu i śmierci, czego nikt inny nie mógł zobaczyć. – Jest dobra na głód i pragnienie. Na kłopoty w miłości i na nudę. Na rozpacz i na niepokój.
Upił spory łyk. W reakcji na mocny trunek mocno skrzywił twarz.
– Nic nie przebije umiarkowanego alkoholizmu – oświadczył. – Wiesz, o co mi chodzi, kiedy mówię „umiarkowanego"?
Errki wiedział. Morgan otarł usta.
– Piję regularnie i równo. Ale nigdy rano, nigdy za dużo i nigdy, jeżeli wiem, że będę prowadził. Panuję nad sytuacją.
Upił kolejny łyk.
– I jeżeli myślisz, że schleję się w sztok, żebyś mógł uciec, to bardzo się mylisz.
Wyciągnął rękę z butelką, częstując Errkiego. Ten spojrzał z zaskoczeniem. Nie przepadał za alkoholem, ale czuł mdłą pustkę w środku i jeżeli nie mieli nic więcej, nie musiał wybierać. Tak, mieli tylko butelkę whisky. I wcale się o nią nie prosił. Została mu narzucona. Przez chwilę studiował etykietkę, potem obrócił butelkę. Powąchał otwartą szyjkę.
– No dalej, przecież to nie trucizna.
Errki przyłożył butelkę do ust i przełknął trochę płynu. Whisky płynęła mu do gardła, nie powodując łzawienia oczu. Nieznane uczucie ciepła rozeszło się po brzuchu. Najpierw zapiekło go w ustach, a potem ciecz spłynęła w dół i wypełniła mu całą pierś. Po chwili poczuł słodycz przypominającą aromatem karmel.
– Dobre, co? – Morgan uśmiechnął się. – Gdzie mieszkasz? Masz swoje mieszkanie?
Nad jeziorem, pomyślał Errki. Przy parku. Piękna lokalizacja, opłacane przez gminę. Jeden pokój plus kuchnia i łazienka. Na górze mieszka starszy gość, który nocami spaceruje tam i z powrotem. Czasami płacze. Słyszę go, ale nie zwracam uwagi. Gdybym podał mu dłoń i wysłuchał go, dałbym mu nadzieję, ale nie ma żadnej nadziei. Dla nikogo.
– Dlaczego robisz z tego taki sekret? – spytał Morgan, sięgając po butelkę.
– Bo tam cuchnie – odpowiedział cicho Errki.
Mężczyzna aż podskoczył na dźwięk jego głosu.
– Co cuchnie? Twoje mieszkanie? W to akurat jestem skłonny uwierzyć. Ty też cuchniesz. Może czas wyjść na świeże powietrze?
– Surowe mięso cuchnie. Zwłaszcza na takim upale.
– Co ty pleciesz?
– To na stole. Które jem rano na śniadanie.
Twarz Errkiego była śmiertelnie poważna, gdy wypowiadał te słowa. Morgan patrzył na niego podejrzliwie.
– Żarty sobie ze mnie stroisz czy masz halucynacje? Żartujesz, prawda? Zgoda, jesteś szurnięty, ale nie wierzę, że jesz surowe mięso na śniadanie. – Poczuł, jak mimo upału ciarki powoli przebiegają mu po grzbiecie. Kim był człowiek, siedzący tu przed nim? – Łyknij jeszcze whisky. Może jesteś nie w sosie, bo nie zażyłeś tych swoich prochów? Jakby mnie kto pytał, powiedziałbym, że whisky lepiej ci zrobi.
Usiadł na podłodze i położył broń obok siebie.
– Powiedz mi, kiedy się zorientowałeś, że zaczynasz odlatywać. – Errki spojrzał na niego bacznie i z ukosa. – W książkach piszą, że człowiek wstaje rano, czuje się okropnie, więc podchodzi do lustra i z przerażeniem widzi, że z oczodołów wypełzają mu dżdżownice. Z tobą też tak było?
Zachichotał, zakręcając butelkę.
Errki zamknął oczy. Słaby monotonny głos dochodził z piwnicy jak ostrzeżenie.
– To nie były dżdżownice – powiedział swoim spokojnym, jasnym głosem. – Tylko chrząszcze. Z błyszczącymi odwłokami. Połyskiwały w słońcu, czarne jak ropa.
Morgan zamrugał oczami z niedowierzaniem.
– Zmyślasz, prawda? Moim zdaniem wszystko dzieje się inaczej. Myślę – mówił w zadumie – że trzeba się dowiedzieć, dlaczego człowiek zaczyna chorować. Tylko dlatego cię o to zapytałem. Może to jest dziedziczne? Czy twoja matka była niezrównoważona psychicznie?
Errki milczał i słuchał. Słuchał słów, które wysypywały się z ust mężczyzny jak śmieci. Jak mokry papier, jak obierki ziemniaka, fusy po kawie i ogryzki jabłek.