Выбрать главу

Minęli się. W tej chwili Errki usłyszał ostry brzęk szkła. Dziewczyna zacisnęła dłonie na rączce wózka. Na krótką chwilę podniosła wzrok. Ku swojemu przerażeniu dostrzegła dziwny blask w jego oczach, a między polami rozpiętej kurtki przeczytała napis na jego T-shircie: ZABIJAJ INNYCH.

Ten napis wrył się jej w pamięć. Tak stalą się jedną z wielu osób, które później zeznały na policji, że widziały poszukiwanego mężczyznę tamtego dnia dokładnie w tamtym miejscu.

Inni zawsze czegoś od niego chcieli. Nie tylko jego spustoszonego, wyniszczonego ciała z wszystkimi organami w bezładzie albo twardego jak kamień serca, które trzepotało w klatce z kości. Chcieli wkraść się do jego wnętrza. Do sekretnego miejsca z błyszczącymi lampami. Ubierali złe zamiary w gładkie słówka, robili mu na złość, błogosławiąc otaczającą rzeczywistość i rzucając śmiałe wyzwania społeczności. Nie mógł tego znieść.

A jeżeli nie chciał?

Myśli wymknęły mu się spod kontroli, zaburzając poczucie czasu. Chwiejnym krokiem wrócił do pokoju i ciężko usiadł na brudnym materacu. Cieszył się, że uciekł z dusznego zakładu, zadowolony, że znalazł porzuconą chatę. Położył się na boku, zwinął się w kłębek, zgiął kolana, dłonie ukrył pomiędzy nogami, a policzek przycisnął do cuchnącego stęchlizną materaca. Zaglądał w głąb siebie, do ciemnej, zakurzonej piwnicy, gdzie właśnie otworzyła się wąska dziura w suficie, wpuszczając promień bladego światła, rozlewający się okrągłą plamą na kamiennej podłodze. Siedział na niej Nestor, a obok – obszarpany Płaszcz. Ten ostatni wyglądał zupełnie niewinnie, jak wyrzucony na śmietnik łach, lecz Errki wiedział lepiej. Długo leżał bez ruchu, czekając, a potem znów zapadł w sen. Potrzeba było czasu, żeby rana się zabliźniła. Ona się zrastała, a on śnił. Po karze zawsze dostawał coś na pocieszenie. Taka była umowa. Była godzina 6.03 rano, 4 lipca, i z nieba zaczął się już sączyć żar.

Chata pojawiła się niespodziewanie, ukryta w gęstej kępie drzew. Była stara, niezamieszkana od kilkudziesięciu lat, lecz jeszcze w dobrym stanie, chociaż większą część wyposażenia dawno temu zniszczyli włóczędzy. Przez lata sporo ludzi tego pokroju zatrzymywało się w niej na krótko, pozostawiając po sobie puste butelki i ślady w zniszczonych pokojach.

Stał w zagajniku przez jakiś czas i gapił się. Drewniana chata, a przed nią małe podwórko z bujnym trawnikiem. Z wahaniem przyłożył dłoń do drzwi i pchnął, a potem zatrzymał się na chwilę, wąchając uwięzione wewnątrz powietrze. W środku znalazł kuchnię, pokój dzienny i dwie sypialnie. Na jednym z łóżek leżał stary materac w prążki. Przechodził na palcach z pokoju do pokoju, rozglądając się, wdychając woń starego drewna. Tutaj Errki znajdował się bliżej swoich przodków, niż mogło mu się wydawać. Trafił do starego domku letniskowego zbudowanego na zmurszałych fundamentach jednej z wielu fińskich zagród z siedemnastego wieku. Przechadzając się po wnętrzu, słuchał niemych ścian. Miał wrażenie, że coś tu się wydarzyło. W ścianach osadziła się wściekłość. Z głębokich nacięć na grubych balach sterczały drzazgi, zupełnie jakby ktoś poharatał je siekierą. Ani jedna szyba nie pozostała nietknięta. W pogruchotanych ramach dojrzał tylko kilka kawałków szkła. Pomyślał o trzech albo czterech rzeczach naraz. Nie można było tu dojechać samochodem i chyba nikt go nie widział, kiedy zaczął przedzierać się przez gęste zarośla. Nie miał zegarka, ale wiedział, że po zejściu z drogi szedł dokładnie trzydzieści minut. Nie przejmował się tym, że nie ma nic do jedzenia ani ubrania na zmianę, chciało mu się tylko pić. Zacisnął zęby, chcąc zebrać trochę śliny, i zaczął poruszać językiem w ustach.

Wszedł do pomieszczenia, które kiedyś było kuchnią, i zaczął po kolei otwierać szuflady. Gałek nie było, musiał je więc podważać długimi paznokciami. Znalazł widelec, któremu brakowało zębów i pudełko świec. Okruchy i pajęczyny. Kapsle od butelek. Pudełko po zapałkach. Pod rozbitym kuchennym oknem leżały resztki firanki, ale kiedy ją podniósł, zetłały materiał rozpadł mu się w palcach. Wrócił do salonu. Jedno okno wychodziło na podwórze przed domem, a przez drugie, w przeciwległej ścianie, widać było staw. Pod ścianą zobaczył stary tapczan obity szorstkim, zielonym materiałem. Naprzeciw niego stalą wielka szafa. Otworzył ją i zajrzał do środka. Była pusta. Drewnianą, chropowatą podłogę pokrywały plamy. Przysiadł na tapczanie. Sprężyny jęknęły, a z wytartej tkaniny uniosła się chmura pyłu. Zmienił zdanie i poszedł do sypialni z łóżkiem i materacem. Zdjął kurtkę, T-shirt i położył się. Zniknął na całą wieczność. Kiedy się zbudził, nie pamiętał, gdzie jest. Poza tym, coś mu się przyśniło. Dlatego popełnił poważny błąd, gdy wyszedł bez zastanowienia na światło słoneczne. Co za upokorzenie, zbierać własne flaki ze schodów, słuchając złośliwego śmiechu Nestora, gdy jelita prześlizgiwały się między palcami, jak małe węże.

Obudził się po raz drugi, bardzo powoli usiadł i rozglądał się po pokoju, gładząc dłonią klatkę piersiową, by upewnić się, czy jest cała. Została tylko czerwona blizna o nieregularnych brzegach. Biegła od środka klatki piersiowej na sam dół, aż do pępka. Wstał z łóżka. Słońce stało teraz wyżej. Pokój był pusty, nie było w nim nic oprócz prostej szafki nocnej, która w rzeczywistości była tylko skrzynką. Niespiesznie wyprostował się, podszedł do stolika i wysunął szufladę. Wpatrując się w nią, z roztargnieniem rozmasowywał obolałe biodro. Leżał na czymś twardym. Wrócił do łóżka, spojrzał na materac i zaczął go naciskać palcami centymetr po centymetrze. Wyczul coś wąskiego i twardego. Z trudem podniósł go i przewrócił na drugą stronę. W miejscu, z którego usunięto trochę pianki, znalazł sporych rozmiarów dziurę w pasiastym obiciu. Wetknął dłoń do środka i szukał, aż natrafił na coś zimnego. Wyciągnął przedmiot i gapił się w zdumieniu, nie wierząc własnym oczom. W zaniedbanej, opuszczonej chacie, w spleśniałym starym materacu znalazł rewolwer. Ujął go ostrożnie obiema dłońmi i zajrzał do lufy. Początkowo sprawiał wrażenie obcego ciała, ale kiedy chwycił go prawą ręką i położył palce na spuście, poczuł, że leży jak ulał. Emanował mocą. Całą potęgą nieba i ziemi. Bryzą, wichrem i burzą. Wiedziony ciekawością przesunął rygiel i otworzył bębenek. W komorze był jeden nabój. Z przejęciem wyciągnął go i przyjrzał mu się uważnie. Był długi, błyszczący, miał dziwnie zaokrąglony czubek. Wcisnął go z powrotem do komory, zadowolony, że tak dobrze pasuje. To kazało mu się rozejrzeć dookoła. Ktoś spędził tutaj noc i zostawił broń. Dziwne. Może nie miał czasu jej zabrać, bo ktoś go zaskoczył? A może czekał gdzieś w pobliżu, aż będzie mógł wrócić i ją odzyskać? Musiała być bardzo droga. Errki niewiele wiedział o broni palnej, ale miał wrażenie, że to wysokiej jakości rewolwer dużego kalibru. Odczytał drobne litery na kolbie: Colt.