Выбрать главу

„A teraz wracamy do zabójstwa w Finnemarce. Policja prowadzi zakrojone na szeroką skalę śledztwo w sprawie brutalnego zabójstwa siedemdziesięciosześcioletniej Halldis Horn. Wydział zabójstw znalazł trop, który może doprowadzić do ujęcia sprawcy, jednak na razie nie ujawnia żadnych informacji. Rzecznik policji obiecuje szybkie ujęcie winnego. Musimy jednak pamiętać, że do rozwiązania pozostała jeszcze sprawa napadu na Fokus Bank".

Morgan spojrzał na Errkiego.

– Wiesz, gdzie mieszkała? Znałeś ją? – Podrapał się w głowę. – Ciekawe, czy będą szukać mordercy w naszej okolicy. Możesz sobie wyobrazić, co gość myślał, skoro zrobił coś tak strasznego?

Errki mimowolnie odrzucił głowę do tyłu. Długie, czarne włosy zafalowały. Nie odezwał się ani słowem.

Rozdział 11

– Dlaczego został skierowany na przymusowe leczenie psychiatryczne? – dopytywał się Sejer. – Groził komuś?

Doktor Struel pokręciła głową.

– Przestał jeść. Kiedy trafił do nas, był skrajnie niedożywiony.

– Dlaczego nie przyjmował pokarmów?

– Nie mógł się zdecydować, co ma zjeść. Siedział przy stole i wahał się pomiędzy dwoma gatunkami wędliny.

– Co pani zrobiła?

– Kiedy się poddał i wrócił do swojego pokoju, zrobiłam kanapkę i zaniosłam mu. Żadnego mleka ani kawy, tylko kanapkę. Położyłam ją na nocnym stoliku. Za pierwszym razem nie chciał jej tknąć.

– Dlaczego nie?

– Popełniłam błąd. Przekroiłam kanapkę na pół, a on nie mógł dokonać wyboru, którą część zjeść najpierw.

– Twierdzi pani, że można się zagłodzić, bo podjęcie decyzji jest zbyt trudne?

– Tak.

Pokręcił głową, próbując zrozumieć, jak niewiarygodnie ciężkie może być codzienne życie.

– I naprawdę uważa pani, że ma nadnaturalne zdolności?

Rozłożyła ręce.

– Mówię panu tylko o tym, co sama widziałam. Ludzie opowiedzą panu inne historie.

– Czy kiedykolwiek pytała go pani, jak to robi?

– Zapytałam: „Kto cię tego nauczył?". Uśmiechnął się tylko i odpowiedział: „Magik. Magik w Nowym Jorku".

– To na pewno zbieg okoliczności.

– Nie sądzę. Od czasu do czasu zdarzają się rzeczy, których po prostu nie możemy wyjaśnić.

– Nie mnie – stwierdził z uśmiechem.

– Nie? – drażniła się z nim, śmiejąc się. – Jest pan jednym z tych ludzi, którzy wszystko rozumieją?

Zrobiło mu się głupio.

– Nie to miałem na myśli. Co jeszcze potrafi zrobić?

– Kiedyś graliśmy całą grupą w karty w sali dla palących. Errki też tam był, ale nie grał. Nie znosi gier. Było już późno, więc zapaliliśmy światła. Nagle powiedział tym swoim charakterystycznym, spokojnym głosem: „Przydałyby nam się świece na stole". Pomyślałam, że to dobry pomysł, bo zrobi się przytulniej. Poprosiłam, żeby przyniósł kilka z kuchni, ale odmówił. Nikt inny nie chciał iść. Wykręcali się, że świece będą im przeszkadzać w grze. Współczułam Errkiemu. Pierwszy raz coś zaproponował, a nikt go nie posłuchał. Chwilę potem zabrakło prądu. W sali, jak zresztą w całym budynku, zapadła ciemność. Zrobiło się zamieszanie, wszyscy zaczęliśmy wpadać na siebie w poszukiwaniu jakiejś świeczki. „Chciałem was ostrzec", skomentował to Errki. Ale nie wszystko mu się udawało. Kiedyś chciał się nauczyć latać i wyskoczył z okna na trzecim piętrze. To cud, że nie zginął. Wylądował na stojaku na rowery. Dlatego ma brzydką bliznę wzdłuż klatki piersiowej. Mieszkał wtedy w Nowym Jorku.

– Brał LSD albo coś w tym rodzaju?

– Nie wiem. Jego ojciec też nie wiedział. Nie poświęcał mu zbyt wiele uwagi.

– Czy naprawdę jest aż tak fizycznie odrażający, jak mówią?

– Odrażający? – Speszona, rzuciła mu spojrzenie. – Odrażający na pewno nie. Może trochę zaniedbany.

– Czy jest nieszczęśliwy?

Jak tylko wypowiedział to zdanie, zorientował się, że zabrzmiało głupio, ale kobieta nie roześmiała się.

– Oczywiście. Ale nie wie o tym. Nie dopuszcza do siebie tego rodzaju uczuć.

– W takim razie, jakie emocje do siebie dopuszcza?

– Pogarda. Zarozumiałość. Arogancja.

– Nie brzmi to tak strasznie, jak myślałem.

Westchnęła ciężko.

– W rzeczywistości jest po prostu utalentowanym chłopcem, który stara się jak może. Dąży do perfekcji i tak bardzo obawia się błędu, że w końcu staje się niezdolny do zrobienia czegokolwiek. W szkole bardzo słabo radził sobie z ćwiczeniami ustnymi. Siedział i mamrotał do okna tak, żeby nikt nie słyszał, co mówi. Ale jeśli chodzi o prace pisemne, to był jednym z najlepszych uczniów w klasie.

– Udało się go pani przekonać, żeby się wreszcie odezwał?

– Teraz mówi, jeżeli ma na to ochotę. Czasami potrafi być niesamowicie elokwentny, a nawet zabawny. Ma cierpkie poczucie humoru.

– Czy kiedykolwiek próbował odebrać sobie życie?

– Nie sądzę. Oczywiście pomijając lot z okna w Nowym Jorku, którego przyczyn nigdy w pełni nie zrozumiałam.

– Nie uważa go więc pani za osobę o skłonnościach samobójczych?

– Nie. Ale w moim zawodzie nie ma nic pewnego.

– Czy zrozumiałaby pani, gdyby zrobił coś takiego?

– Zrozumiałabym. Człowiek ma prawo odebrać sobie życie.

– Samobójstwo prawem człowieka? Naprawdę tak pani uważa?

Wpatrywała się w swoje dłonie.

– Nie zgadzam się z terapeutami, którzy powtarzają pacjentom, że śmierć to nie jest rozwiązanie. Niewątpliwie jest to jakieś rozwiązanie, ale tylko dla zainteresowanej osoby. Wybór śmierci to logiczna konsekwencja faktu, że możemy dokonywać wyborów. I jest rozwiązaniem, które ludzie zawsze brali pod uwagę.

– Ale pani stara się temu zapobiec, prawda?

– Mówię im: to wasz wybór. I nie zawsze jestem szczęśliwa, kiedy zmuszam ich do życia albo kiedy okradam ich z psychozy, którą mimo wszystko uważają za swoje jedyne schronienie.

Dziś nie zasnę, pomyślał. W ciemnościach będę bez przerwy widział tę twarz, a jej słowa będą dźwięczeć mi w uszach. Złapał się na tym, że obraca sobie na palcu ślubną obrączkę. Nagle przyszło mu do głowy, że gdyby na przekór wszystkiemu wzbudził jej zainteresowanie, z miejsca odrzuciłaby ten pomysł. Może powinien zrezygnować z obrączki, lecz dawno temu postanowił nie rozstawać się z nią i zabrać ją ze sobą do grobu. Niemniej jednak sygnalizowała ona, że w jego życiu ktoś jest. Teraz doktor Struel też ją zauważyła. Zaniepokoił się.

– Errki lubi wędrować po lasach i wiejskich drogach. Ale zwykle nie zbliża się do ludzi, prawda?

– Nie, raczej nie – przyznała.

– Jednak tym razem postąpił inaczej. Zadał sobie trud pójścia do miasta, a nawet do banku. Nie sądzi pani, że coś go zaniepokoiło? Może potrzebował pomocy, dlatego że coś się wydarzyło?

Wyglądała na autentycznie zaniepokojoną. Kolejna wielka fala wezbrała w jego wnętrzu. Gdy ustąpiła, zajrzał do swojego serca, które przez wiele lat przypominało opuszczony brzeg. Dzisiaj po raz pierwszy stała na nim kobieta.

– Czy coś się stało? – Skarre obrzucił Sejera badawczym spojrzeniem.

– To znaczy?

– Bardzo długo cię nie było.

Sejer nie odpowiedział. Stał przy umywalce w swoim gabinecie, odwrócony plecami do mówiącego. Skarre zaniepokoił się. Wiedział, że główny inspektor bywa czasami dość małomówny, a wyprostowane plecy sygnalizowały, że coś jest na rzeczy.

– Wizyta w szpitalu okazała się bardzo owocna – odparł, nie odwracając się. Napełnił umywalkę zimną wodą i ochlapał zaczerwienione policzki. Dopiero gdy osuszył twarz i przygładził palcami krótko ścięte włosy, zapytał: – Czy dostaliśmy zdjęcia śladów z miejsca przestępstwa?