Выбрать главу

Sejer szybko spisał notatkę ze spotkania z doktor Struel. Kiedy skończył, otworzył książkę telefoniczną na literze „S". Jednym okiem zerkał na drzwi, jakby się obawiał, że ktoś go na tym przyłapie. Od razu znalazł to, czego szukał. Po nazwisku Strougal i przed nazwiskiem Stryken.

Struel, Sara. Lekarz medycyny.

Sara, pomyślał. Romantyczna. Egzotyczna.

I tuż powyżej: Struel, Gerhard. Lekarz medycyny. Ten sam numer telefonu. Westchnął i zamknął książkę. Sara i Gerhard. A tak się dobrze zapowiadało. Rozczarowany jak dziecko, odłożył na bok opasłe tomisko.

Rozdział 12

Sklep spożywczy Briggena tak gęsto oblepiony był ogłoszeniami i reklamami, że wyglądał jak wesołe miasteczko. Pomarańczowe, różowe i żółte jarmarczne afisze widziało się wszędzie. Kruche befsztyki z naszej własnej kuchni. Mrożona wątroba wołowa.

Poza tym piętrowy, pomalowany na czerwono budynek był dość ładny. Skarre przypuszczał, że Briggen mieszka na górze. Zaparkował samochód i wszedł do środka. Sklep miał dwie kasy. Przy jednej z nich siedziała nastolatka, czytająca kolorowy magazyn. Mocna ondulacja wydawała się trzymać jej głowę w żelaznym uścisku. Podniosła wzrok, zobaczyła mundur i magazyn spadł jej na kolana.

Skarre był przystojnym mężczyzną. Przystojnym pod każdym względem, z przyjazną twarzą okoloną chmurą jasnych loków. Miał także rzadki talent poświęcania każdemu niepodzielnej uwagi, nawet tym, którzy go zupełnie nie interesowali, jak ta dziewczyna. Nosiła okulary w czarnych oprawkach, a jej pulchne ciało wskazywało na ponad dziesięć kilo nadwagi. Posłał jej olśniewający uśmiech.

– Czy jest tu gdzieś pani szef?

– Oddemann Briggen? W magazynie. Wyładowuje towar od Findusa. Proszę przejść za nabiał. O tam! Potem przez drzwi obok działu z warzywami.

Podziękował jej i ruszył w głąb sklepu. W tej samej chwili pojawił się Briggen, niosąc skrzynkę mrożonych ryb.

– Policja? W takim razie chodźmy do mojego biura. Proszę tędy.

Ruszył, powłócząc nogami.

Kasjerka wróciła do swojego czasopisma, ale nie mogła się skupić. Obejrzała się w lewo, chcąc spojrzeć na swoje odbicie w pleksiglasowej płycie okalającej jak tarcza sąsiednią kasę. Fryzura i rysy twarzy stały się łagodniejsze i trochę rozmyte, a gdyby zdjęła okulary, wyglądałaby jak starsza wersja Shirley Tempie. Przypomniała sobie, co wie o Halldis Horn, bo podejrzewała, że policjant zechce i z nią porozmawiać. Przez dwie albo trzy minuty będzie stał przy kasie, jeśli więc wcześniej wyuczy się na pamięć kilku odpowiedzi, będzie mogła dokładnie przyjrzeć się jego twarzy i zachować w pamięci każdy jej szczegół.

Szkoda, że nie wie niczego ważnego, dzięki czemu od razu mógłby ją zapamiętać. Aha, chodzi o tę pulchną małą kasjerkę ze sklepu Oddemanna Briggena? Podała mi pewną drobną, ale kluczową informację, dzięki której rozwiązaliśmy całą sprawę. Zaraz, zaraz, jak ona się nazywała?

Wstyd, że miała takie beznadziejne imię. Zerknęła na zdjęcie Claudii Schiffer w magazynie. Z biura dobiegały ją głosy mężczyzn, przypominające zagadkowe pomruki.

– Od ilu lat dostarczał pan artykuły spożywcze Halldis Horn? – zapytał Skarre, wyciągając notes z kieszeni.

Briggen rozpiął czerwono-zielony nylonowy płaszcz, zanim odpowiedział.

– Będzie z osiem lat. Przedtem jej mąż, Thorvald, przyjeżdżał i kupował wszystko, czego potrzebowali. Jego też znalem. Mieszkali tutaj od zawsze.

Właściciel sklepu spożywczego wyglądał na pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt lat. Był dobrze zbudowany i krępy, miał zdrową, opaloną cerę i rumiane policzki, gęste, krótko ścięte włosy, ciemne oczy i opadające z jednej strony usta. Krótkie ręce i nogi. Bez przerwy splatał i rozplatał małe dłonie zakończone krótkimi, grubymi palcami. Paznokcie miał ogryzione do żywego mięsa. Nad naskórek wystawały tylko ich kikuty.

– Co u pana zamawiała? – zapytał Skarre.

– To, co ludzie najczęściej kupują. Mleko, cukier i kawę. Artykuły papiernicze i jajka. Nie dogadzała sobie za bardzo. Nie chodzi o to, że nie było jej stać. Pieniądze trzymała w banku. Mówiła, że ma ich całkiem sporo. Wszystko pewnie dostanie się jej siostrze. Mieszka w Hammerfest, nazywa się Helga Mai.

– Powiedziała panu, że trzyma dużą kwotę pieniędzy w banku?

– Tak, właśnie tak. Była z tego dumna.

– Czy jeszcze ktoś o tym wiedział?

– Myślę, że tak.

Ktoś się wygada i wieść zaczyna krążyć tak szybko jak jaszczurka po rozgrzanym piasku, pomyślał Skarre. Wszyscy się tym ekscytują i za jakiś czas zapominają, że pieniądze leżą w banku. Wkrótce plotka urasta do absurdalnych rozmiarów. Halldis ma pieniądze, całą masę! Pewnie trzyma wszystko pod łóżkiem, a w każdym razie pod ręką. No bo gdzie starsi ludzie zwykle trzymają pieniądze? Uważała, że niczym nie ryzykuje, zwierzając się z tego właścicielowi sklepu spożywczego, którego dobrze znała. Ale wystarczył lekki, zagadkowy uśmieszek, mała aluzyjka i sekret przestał być sekretem. Może podzielił się nim z innym stałym klientem? Aha, zna pan Halldis? Widzi pan, wcale nie jest taka biedna, na jaką wygląda. Może mówiło się o takich sprawach, kiedy umarł jej mąż i ktoś zaniepokoił się, że samotnej kobiecie będzie trudno związać koniec z końcem. Wielu ludzi mogło o tym usłyszeć.

– Wie pan, że nie mieli dzieci – mówił dalej Briggen. – Dlatego sporo zaoszczędzili, poza tym nie zależało im na luksusach. Thorvald trząsł się nad swoim traktorem jak dziecko, bez przerwy go smarował, oliwił i polerował. Bóg jeden wie, na co mieli zamiar wydać te wszystkie pieniądze. To znaczy, jeżeli naprawdę mieli tyle, ile mówiła.

Skarre zanotował: sprawdzić stan konta Halldis Horn.

– A jej siostra z północy?

– Dobrze jej się powodzi. Ma męża, dzieci i wnuki.

– Gdyby zatem Halldis rzeczywiście miała jakieś pieniądze, to właśnie oni by je odziedziczyli?

– Pewnie tak. Thorvald nie miał żadnej rodziny oprócz brata, ale ten umarł dawno temu. Trochę pieniędzy dostał w spadku po nim.

– Jeździł pan do niej raz w tygodniu, prawda? Za każdym razem w ten sam dzień?

– Nie, najpierw telefonowała, więc dni się zmieniały. Ale często jeździłem w czwartki.

– Kiedy był pan tam ostatni raz?

– W środę.

– Ilu pracowników zatrudnia pan w sklepie?

– Tylko Johnnę, kasjerkę.

– Nikogo więcej?

– Już nie.

– To znaczy, że wcześniej ktoś był.

– Dawno temu. Młody chłopak, ale nie zagrzał u nas miejsca.

– Znał Halldis?

Briggen nerwowo splatał i rozplatał palce.

– Hm… Myślę, że tak. Jeździł ze mną kilka razy, kiedy zawoziłem jej sprawunki, ale nie odniosłem wrażenia, by szczególnie się nią interesował.

Ton jego głosu zdradzał zakłopotanie i niechęć.

– Lepiej zapiszę sobie jego nazwisko.

Miał wrażenie, że Briggen wolałby mu go nie podawać. Wiercił się w fotelu i mimo gorąca zaczął zapinać płaszcz.

– Tommy. Tommy Rein.

– Ile ma lat?

– Dwadzieścia kilka. Nic go tu nie interesowało: ani my, ani okolica.

– Wie pan, gdzie on teraz jest?

– Nie.

– Powiedział pan wcześniej, że Halldis trzymała portmonetkę w pojemniku na chleb?

– Tak jest. Ale tam nigdy nie miała dużo pieniędzy. Sam go nie otwierałem, ale widziałem, jak Halldis wyjmuje stamtąd pieniądze, żeby mi zapłacić. Zwykle miała kilka banknotów po sto koron.

Skarre zanotował ten szczegół.

– A zna pan Errkiego Johrmę?

– Oczywiście. Często wpada do sklepu.

– Co kupuje?

– Nic. Bierze, co chce, i wychodzi. Jeśli krzyczę za nim, odwraca się w drzwiach, jakby się dziwił, dlaczego robię takie zamieszanie. Podnosi to, co wziął, jakby mi chciał pokazać, że to tylko batonik czekoladowy. Ale jest, jaki jest, więc nie robię z tego afery. To nie jest gość, którego ma się ochotę poklepać po plecach. Oczywiście kradnie drobiazgi, więc niewiele tracę, ale od czasu do czasu wściekam się. On ma za nic przepisy i prawo.