– Zna pani Errkiego Johrmę?
– Nie powiedziałabym, że go znam. Ale wiem, kto to jest.
– Boi się go pani?
– Nie za bardzo. Gdybym spotkała go sama w ciemnym zaułku, wystraszyłabym się, ale w takim miejscu na pewno bałabym się każdego.
Oprócz ciebie, pomyślała. Wyglądasz jak anioł.
– A jak idzie interes? – zapytał Skarre. – Trzynaście koron i siedemdziesiąt pięć Öre za bochenek chleba? To trochę drogo, nie sądzi pani? – Kiwnął głową ku wywieszce na regale z pieczywem.
Westchnęła z rezygnacją.
– Boję się, że jeżeli sklep będzie miał tak wysokie ceny, nie utrzyma się na rynku. W okolicy mieszka niewiele osób. Nie mamy dużych obrotów, a teraz budują jeszcze nowe centrum handlowe o pól godziny drogi stąd. To nas wykończy.
Wyglądała na zmartwioną.
– Centrum handlowe? – uśmiechnął się zachęcająco. – Jestem pewien, że znajdzie tam pani coś dla siebie, gdyby Briggen musiał zamknąć sklep.
W myślach skwapliwie się z nim zgodziła. Właśnie o czymś takim marzyła, chociaż nigdy nie śmiała nikomu o tym powiedzieć.
– Zapytam panią o coś jeszcze – mówił cicho, nachylając się bliżej. – Chciałbym tylko coś sprawdzić. Czy wczoraj Briggen był w sklepie przez cały dzień?
– Wczoraj nie. Byłam sama. Pojechał do Instytutu Spożywczego na kurs.
– Daje sobie pani radę ze wszystkim, kiedy szefa nie ma?
– Nie mam wyjścia.
Wyprostował się.
– Jeżeli usłyszy pani, zobaczy albo przypomni sobie jakiś ważny szczegół, proszę do nas zadzwonić. Na przykład gdyby Errki znów się pokazał, żeby ukraść czekoladę.
Mrugnął porozumiewawczo i wyjął z kieszeni wizytówkę. Chwyciła ją drżącymi palcami. To się nigdy nie zdarzy. Nigdy nie znajdzie żadnego pretekstu, żeby znowu go spotkać.
Policjant wyszedł i było po wszystkim. Założyła okulary i zupełnie przeszła jej ochota na przeglądanie się w lustrze. Po chwili Briggen zawołał ją, żeby pomogła mu przy rybach. Gdy podeszła, obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem.
Rozdział 13
Rozmarzony Morgan spoglądał przez wybite okno na lśniącą i czystą wodę w jeziorze. Czul się ociężały od upału i zmęczenia. Nagle zapragnął się ochłodzić.
– Lodowato zimna kąpiel – mruknął. – To jest coś. Prawda, Errki?
Errki nie odpowiedział. Zadrżał na myśl o wodzie. Whisky stępiła mu zmysły i wprawiła go w stan przypominający półsen. Nigdy nie pływał, nigdy nawet się nie kąpał. W wodzie z jego ciałem działo się coś dziwnego, co bardzo mu się nie podobało.
– Idę się wykąpać, a ty pójdziesz ze mną – oznajmił Morgan radośnie.
Spojrzał ze zdecydowanym wyrazem twarzy na Errkiego. To było niepokojące i Errki poczuł, jak sztywnieje ze zdenerwowania. Nie chciał o tym myśleć. Tam w dole, w czarnej wodzie może się zdarzyć wszystko.
– Idź sam – powiedział cicho. – Potrzymam ci broń.
– Nie bądź śmieszny. Idziemy obaj, a ty pierwszy.
– Nie umiem pływać.
– Wejdziesz do wody, kiedy ci każę.
– Ty nic nie rozumiesz! Ja nigdy nie pływam! – Errkiego przerażała myśli o czymś, czego nienawidził. Musiał podnieść głos.
– Przyda ci się! No chodź, ja wcale nie żartuję.
Errki nie ruszył się. Nic na świecie nie zmusi go do wejścia do wody. Nawet broń. Wolał raczej umrzeć. Nie był jeszcze gotowy i chciał odejść z pewnym wdziękiem. Ale jeżeli się nie da, to trudno.
– Okej, ruszamy!
Morgan podjął decyzję. Przekazywał ją prawie całym ciałem. Podszedł do kanapy, chwycił Errkiego za koszulkę i szarpnął. Chłopak z trudem utrzymał równowagę.
– Szybka kąpiel i za parę minut wracamy. Rozjaśni nam umysł. Chociaż twój… niekoniecznie. – Szturchnął Errkiego bronią, zmuszając do wyjścia z domu. – Teraz idź w lewo. Wynurzymy się tam, koło wyspy.
Errki spojrzał w dół na nagą skalę i zadrżał. Nigdy, przenigdy nie wskoczy do tej czarnej wody! Z piwnicy nie dobiegało nawet piśniecie. Nikt mu teraz nie pomoże. Zupełnie jakby siedzieli i słuchali, zastanawiając się, co teraz pocznie. Całe jego ciało ogarnęło dokuczliwe swędzenie. Nie umiał pływać. Nie mógł zdjąć ubrania i pokazać nikomu nagiego ciała, nie zniesie takiego upokorzenia. Niechętnie schodził w dół po pochyłości, brnąc przez zeschłe wrzosy i trawę. Kiedyś była tam ścieżka, ale teraz prawie zupełnie zarosła. Spojrzał na wodę, obawiając się, że jeśli trafi na głębię, pójdzie prosto na dno. Morgan szedł za nim, ekscytując się perspektywą kąpieli.
– Założę się, że woda jest zimna. A to bardzo mi pasuje. – Szturchnął Errkiego, kiedy doszli na miejsce. – Zdejmuj ciuchy. Albo idź i pływaj w nich. Wszystko mi jedno. Tylko właź do wody.
Errki stał jak wykuty z kamienia, wpatrując się w jezioro. Tutaj na brzegu już nie wyglądało na czerwonawe, tylko na czarne i głębokie. Nie widział dna, jedynie jakieś długie, oślizgłe zielska, które będą mu się okręcać wokół nóg, jak obrzydliwe paluchy. Kto wie, czy nie ma tam ryb albo, co gorsza, węgorzy?
– Wskakujesz, czy mam cię wepchnąć? – niecierpliwił się Morgan.
– Nie umiem pływać – wymamrotał Errki. Nadal stał odwrócony plecami do swego prześladowcy. Kącik ust drżał mu ze zdenerwowania.
– Nie przejmuj się. Możesz stać przy brzegu. No, chodź, jestem spocony jak świnia.
Errki stał bez ruchu.
– No, to jak będzie? Odbezpieczam broń.
Ponad warkotem werbla Errki usłyszał ostry trzask. Kiedy Morgan wbił sobie coś do głowy, musiał to doprowadzić do końca, bez względu na konsekwencje. Errki zrobił kilka kroków ku wodzie i poczuł kołatanie w skroniach. Uważał wodę za tak samo niebezpieczną jak morze płomieni. Jego zwykle blade policzki zaczerwieniły się. Ostrożnie odwrócił głowę. Nie widział broni. Pewnie Morgan ukrył ją we wrzosach. Teraz kroczył ku Errkiemu z groźnym wyrazem twarzy i z zaciśniętymi pięściami.
– Chcę zobaczyć, jak wyglądasz, kiedy się boisz – powiedział.
Errki odskoczył na oślep w bok i skulił się, gotów do odparcia ataku. Morgan zawahał się przez chwilę i spojrzał na niego nieufnie, ale się nie zatrzymał. Errki rzucił się przed siebie jak drapieżne zwierzę i zatopił zęby w nosie Morgana. Kłapnął szczękami jak sekatorem. Zaatakowany poczuł, że ostre zęby przecinają jego skórę i miażdżą chrząstkę. Mężczyzna zachwiał się, próbując utrzymać równowagę. Młócił gwałtownie rękami, mimo to Errki puścił go dopiero po dłuższej chwili.
Przez jakiś czas Morgan milczał. Zdumiony spoglądał na Errkiego i minęło kilka sekund, zanim zrozumiał, co się stało. Koniec jego nosa ledwie trzymał się reszty twarzy, praktycznie wisiał na strzępie naskórka. Potem pojawiła się krew, tryskając rytmicznie małymi strużkami. Zaczął krzyczeć. Podniósł dłonie do nosa i poczuł słony smak w ustach.
– O Boże! – zawył, upadając na kolana. – Errki, pomóż mi! Mam krwotok!
Jego widok naprawdę budził politowanie, gdy klęczał we wrzosach z dłońmi przyłożonymi do twarzy. Teraz krew płynęła strumieniem. Errki stał wpatrzony w swojego prześladowcę. Kołysał się, przerażony tak wielką jej ilością, ale jednocześnie spokojniejszy, bo stawił opór. Od tej chwili wszystko będzie inaczej. Z piwnicy dobiegły go hałaśliwe okrzyki. Wiwatowali tam na jego cześć, głośnymi oklaskami witali go jak bohatera.
– Nie powinieneś był mnie zmuszać. Nie znoszę, jak ktoś mnie do czegoś zmusza! A teraz znowu wrzeszczysz. To nie do wytrzymania.
– Dostanę zakażenia! – jęczał i szlochał Morgan. – Czy ty wiesz, co zrobiłeś? Ty pojebany wariacie! Możesz się odpierdolić i wracać do szpitala! Przecież ja tu umrę!