Выбрать главу

– Próbowałem ci to powiedzieć – tłumaczył Errki spokojnie – ale ty nie chciałeś mnie słuchać.

– Chryste, co ja teraz zrobię?

– Zrób sobie opatrunek z mchu – zaproponował Errki. To dopiero widok: Morgan w kolorowych szortach z dyndającym nosem.

– Kurwa, nie mam nic do dezynfekcji rany! Nie wiesz, jak niebezpieczne są ludzkie ugryzienia? To się nigdy nie zagoi. Ty cholerny diable z zakładu dla obłąkanych!

– Jesteś inny, kiedy się boisz.

– Zamknij się, do cholery!

– Szczepili cię przeciwko tężcowi tak jak wszystkich, prawda?

Przez chwilę Morgan nie odpowiadał.

– Dawno temu – wydyszał wreszcie. – Ale chyba to szczepienie jest już nieważne. Wystarczy kilka godzin, żeby wdało się zakażenie krwi. Nie masz pojęcia, co zrobiłeś! Ty popierdolony wariacie!

– Przemyj ranę whisky – zaproponował Errki. – Pożyczę ci slipy, to sobie obandażujesz.

– Mówiłem ci przecież, żebyś się zamknął! Cholera, ja tego dłużej nie wytrzymam!

Po omacku zaczął szukać broni we wrzosach, jedną dłonią podtrzymując nos. Errki spostrzegł coś błyszczącego w morzu zieleni. Obaj pochylili się w tym samym momencie, ale Errki był szybszy. Podniósł broń i zważył ją w dłoni. Morgan zaczął się trząść. Jęknął z przestrachu i niezdarnie próbował się cofnąć. Otworzył usta i Errki dostrzegł w nich kilka czarnych plomb. Przerażony człowiek wygląda nieładnie, pomyślał. Potem zamachnął się z całej siły i wrzucił broń do jeziora. Zatoczyła łuk i cicho plusnęła.

– Ty sukinsynu! – wybuchnął Morgan, po trosze z ulgą, po trosze z rozpaczą. – Powinienem był cię zabić, powinienem był to zrobić na samym początku. – Wargi mu drżały. – Powinienem był strzelić ci w plecy i wypatroszyć na miejscu! Wystarczy godzina, żeby w taką ranę wdało się zakażenie. Muszę zaraz jechać do lekarza! Za kogo ty się, do cholery, uważasz?

– Jestem Errki Peter Johrma i wpadłem tu tylko na chwilę.

Morgan nie przestawał łkać. Wyobrażał sobie proces gnilny, rozkładające się tkanki i zakażoną krew, która z szybkością błyskawicy płynęła w jego żyłach, we wszystkich tętnicach i jednym ciosem trafiała prosto w serce. Poczuł, że za chwilę zemdleje.

– Zanim się przewrócisz, podłóż sobie siana – poradził mu Errki.

Odwrócił się i ruszył pod górę. Zza jego pleców rozległ się krzyk.

– Nie zostawiaj mnie tu!

– Mucha, która nie zostawia trupa, kończy w grobie – stwierdził Errki. Mimo to zatrzymał się. Nigdy nie słyszał, żeby ktoś nawoływał go w ten sposób. Zupełnie jakby był do czegoś potrzebny. Widok Morgana ze zmasakrowanym nosem wzruszył go. Mężczyzna nie był już żałosny, a z pewnością nie odrażający.

– Powiedz coś! Pomóż mi z tą raną. Już nigdy nie będę mógł nikomu pokazać się na oczy! – jęczał Morgan.

– Nie, nie będziesz mógł. Obrabowałeś bank i policja ma twój dokładny rysopis.

– Wrócisz ze mną do chaty?

– Wrócę z tobą.

– Pośpiesz się. Krwawię.

– Po co tak pędzić? Pali się? – rzucił Errki i zaczął iść. Po chwili znów się odwrócił. Morgan chwiejnym krokiem ruszył za nim. Pluł i kaszlał, żeby pozbyć się z ust posmaku krwi.

– Smakujesz jak słonina – powiedział Errki refleksyjnie. – Mdła, słodka słonina. Jak mielone mięso na kiełbasę.

– Ty pojebany ludożerco! – Morgan pociągał nosem.

Po powrocie do chaty położył się na kanapie. Był blady, ale opanowany. Gdy Errki kropił ranę whisky, Morgan kwiczał jak zarzynana świnia. Errki miał wrażenie, że zaraz pęknie mu głowa.

– Dosyć, dosyć! Zostaw chociaż trochę do picia – zaskomlał.

Errki podał mu butelkę.

– Uważaj, żebyś nie dotknął rany paluchami. Wyobrażam sobie, gdzie były. W najbardziej zakazanych miejscach.

Łatwo było mówić. Słowa leciały mu z ust i wirowały jak puch dmuchawca.

– Źle się czuję – jęknął Morgan, upijając duży łyk. Położył się na tapczanie i zamknął oczy.

– Czy nie lepiej byłoby po prostu oderwać ten kawałek nosa? – zaproponował Errki. – Wisi tak bez sensu…

– Za nic w świecie! Może lekarzom uda się go przyszyć?

Errki wpatrywał się w Morgana. Znów byli w tym samym pokoju. Nie miał dokąd pójść. Było cicho. Jedyny odgłos wydawał poszkodowany, oddychając ciężko ustami. Zupełnie jakby coś spadło na nich z sufitu. W pokoju zrobiło się też ciemniej, co sprawiło, że stał się on przytulniejszy. I Morgan już nie dowodził. Dziwna rzecz, ale wydawało się, że z ulgą uwolnił się od tej roli. Tak było lepiej. Teraz byli sobie równi. Mogliby trochę odpocząć, może nawet się prześpią. Przez cały dzień nic tylko kłopoty. Errki czuł, że potrzebuje odpoczynku, żeby uporządkować myśli.

– Włącz radio – poprosił Morgan lekko drżącym głosem, jakim mówią ludzie, którzy są chorzy i wymagają opieki.

Szkoda jego nosa, pomyślał Errki. Już przedtem był bardzo mały, a teraz prawie nic z niego nie zostało.

– Czas na wiadomości. Nastaw radio.

Errki naciskał wszystkie przyciski po kolei, aż w końcu natrafił na właściwą falę. Wyregulował głośność, a potem usiadł na podłodze i spojrzał na Morgana. Leżąc na kanapie z butelką whisky, wyglądał jak dziecko ssące butelkę. Muzyka ucichła i zaczęły się wiadomości. Tym razem czytał je mężczyzna.

„W związku z zamordowaniem siedemdziesięciosześcioletniej Halldis Horn, policja poszukuje Errkiego Johrmy, lat dwadzieścia cztery, który przedwczoraj zniknął ze szpitala psychiatrycznego. Mężczyznę, który najwyraźniej znal ofiarę, zauważył bawiący się w pobliżu chłopiec. Policja podkreśla, że Johrma jest poszukiwany w charakterze świadka. Ma mniej więcej metr siedemdziesiąt wzrostu i długie czarne włosy. Ostatnio widziano go ubranego w czarne spodnie i kurtkę. Nosi też pasek z dużą mosiężną klamrą. Chodzi w charakterystyczny sposób, jakby kołysząc się. Osoby znające miejsce pobytu poszukiwanego proszone są o powiadomienie policji".

Errki wyłączył radio i w pokoju zaległa głucha cisza. Morgan powoli usiadł na kanapie. Kikut jego nosa straszliwie spuchł, a koszulka zalana była krwią.

– Byłeś na miejscu zabójstwa? – W oczach Morgana widać było przerażenie. – Widziałeś coś?

Errki splótł dłonie. Znów wpatrywał się w wodę. Cieszył się, że uciekł znad jeziora. I tak miał umrzeć, ale nie chciał się utopić. Na pewno istnieją lepsze sposoby przejścia do wieczności niż zanurzanie się w zimnej wodzie.

– To ty ją zabiłeś? To ty, Errki?

Errki zrobił kilka niepewnych kroków naprzód.

– Stój tam! Nie zbliżaj się!

Morgan uniósł kolana pod brodę i cofnął się pod ścianę.

– Kiedy cię złapią, powiesz im po prostu, że niczego nie pamiętasz, rozumiesz? Albo że głosy kazały ci to zrobić, żebyś nie poszedł do więzienia. Siadaj! Słyszysz mnie? Chcę, żebyś usiadł!

Ostatnie słowa wykrzyczał falsetem. Próbował zebrać myśli. Errki był nie tylko wariatem, był o wiele bardziej niebezpieczny. Kompletnie szalony. Zabił bezbronną starą kobietę, a teraz siedział razem z nim w jednym pokoju! Ciarki przebiegły mu po spoconych plecach.

– Okej, teraz mnie posłuchaj. Siadaj i rozluźnij się. Spokojnie. Nie pisnę o tobie ani słowa i ty nie piśniesz ani słowa o mnie. Możemy się podzielić pieniędzmi, starczy dla nas obu. Tylko musimy się przedostać przez granicę do Szwecji!

Morgan starał się mówić spokojnie, żeby go nie sprowokować. Popijał alkohol dużymi łykami, nie spuszczając Errkiego z oczu, teraz szeroko otwartych. W każdej chwili chłopak mógł go zagryźć.

Errki nie odzywał się.

Nos Morgana zaczął niepokojąco pulsować. Mężczyzna obawiał się, że to objaw rozprzestrzeniającej się infekcji. Errki siedział na podłodze, oparty o ścianę pod oknem wychodzącym na podwórze. Morgan był zadowolony z tego, że dzieliła ich bezpieczna odległość. Mimo wszystko chłopak wyglądał na zupełnie nieszkodliwego. Spędzili razem sporo czasu, więc jeżeli chciałby go zabić, zrobiłby to już dawno. Przecież tam nad wodą miał broń w ręce. Zmierzch nadal nie nadchodził. Morgan miał nawet wrażenie, że słońce świeci jeszcze mocniej. Co się stało? W jaki sposób stracił panowanie nad sytuacją?