– Bardzo wyraźnie. Poznałem go po włosach, bo ma przedziałek na środku głowy. Długie czarne włosy, jak woalka. Gapił się na mnie.
– Co zrobił, kiedy się zorientował, że go zauważyłeś?
– Nic. Nie ruszał się. No to uciekłem.
– I wybrałeś drogę prosto w dół, do miasta?
– Tak. Biegłem tak szybko, jak mogłem, z futerałem.
– Wcześniej spakowałeś łuk i schowałeś go do futerału?
– Tak. Biegłem przez cały czas, z zagrody Halldis na posterunek.
– Dobrze znasz Errkiego?
– W ogóle go nie znam. Przez okrągły rok szwenda się po okolicy. Jakiś czas temu zamknęli go w szpitalu. Zawsze nosi takie same czarne ciuchy, obojętnie czy to lato, czy zima. Zawsze. Jedyna rzecz, która była innego koloru to klamra od paska. Duża i błyszcząca.
Sejer skinął głową.
– Czy Errki cię zna?
– Widział mnie kilka razy.
– Czy wyglądał na przestraszonego?
– On nigdy nie wygląda na przestraszonego.
– I nic nie mówił?
– Nie. Tylko schował się za drzewa. Słyszałem trzask gałęzi. Potem szelest liści.
– Dlaczego miałeś zamiar odwiedzić Halldis?
– Chciałem się czegoś napić. Zresztą byłem tam już wcześniej. Znała nas wszystkich.
– Lubiłeś ją?
– Była bardzo surowa.
– Bardziej niż Margunn?
– Margunn wcale nie jest surowa.
– Ale wiedziałeś, że poczęstuje cię czymś do picia, musiała więc być miła.
– Była i miła, i surowa. Zawsze dawała nam to, o co prosiliśmy, ale przy okazji nas opieprzała.
– Dorośli bywają dziwni, prawda? – Sejer uśmiechnął się. – Czy wszyscy chłopcy stąd ją znali?
– Wszyscy oprócz Simona. Niedawno tu przyjechał.
– I od czasu do czasu chodziliście do niej, żeby porozmawiać?
– Prosiliśmy ją o sok albo kromkę chleba.
– Czy któryś z was wchodził kiedyś do jej kuchni? – Sejer rzucił chłopcu badawcze spojrzenie.
– Skąd. Musieliśmy czekać przed drzwiami. Zawsze zmywała podłogę. Tak mówiła: „Właśnie zmyłam podłogę".
– Rozumiem. Więc potem pobiegłeś do posterunkowego Gurvina, żeby mu opowiedzieć, co się stało?
– Tak. A on pomyślał, że kłamię.
– Niemożliwe.
– Musiałem mu podać adres – powiedział zrezygnowany. – Wie pan, jak to jest.
– Wiem, wiem. – Sejer pokiwał głową. – Słyszałem, że dobrze strzelasz z łuku.
– Bardzo dobrze – odparł z dumą chłopak.
– Od kogo dostałeś ten łuk? Musiał sporo kosztować, prawda?
– Zapłacili za niego z opieki społecznej, żebym spędzał wolny czas w sensowny sposób. Kosztował dwa tysiące koron, ale to w sumie niedrogo. Kiedy będę… kiedy będę miał kasę, kupię sobie Super Meteora z włókna węglowego. Błękitny metalik.
Sejer mrugnął z podziwem.
– Kto cię uczy strzelać?
– Christian. Przychodzi dwa razy w tygodniu. Niedługo wystartuję w zawodach. Mówi, że mam do tego smykałkę.
– Wiesz, że z łuku można zabić człowieka, prawda?
– No pewnie – odpowiedział Kannick butnie.
Wiedział, co go teraz czeka. Skłonił głowę i zamknął oczy, przygotowując się na wymówki. W ten sposób udawało mu się zmieniać słowa w brzęczenie muchy.
– Kiedy się skradasz, inni cię nie słyszą. Jeśli nawet niechcący trafisz człowieka, który zbiera jagody, możesz go zabić. Czy kiedykolwiek o tym pomyślałeś?
– Przecież w lesie nigdy nikogo nie ma.
– Oprócz Errkiego?
Kannick zarumienił się.
– Tak, oprócz Errkiego. Ale on zwykle nie chodzi na jagody.
Obaj zamilkli. Sejer usłyszał stłumione głosy, dobiegające z podwórza. Chłopiec popatrzył na policjanta i przygryzł wargę.
– Gdzie jest teraz Halldis? – zapytał cicho.
– W piwnicach szpitala.
– Czy to prawda, że ciała wkładają do lodówek?
Sejer uśmiechnął się smutnie.
– Z wyglądu bardziej przypominają długie szuflady. Znałeś jej męża? – zapytał, zmieniając temat.
– Nie, ale dobrze go pamiętam. Zawsze jeździł traktorem. Nigdy się do nas nie odzywał. Dzieci go nie obchodziły. Poza tym miał psa. Kiedy Thorvald umarł, pies też zdechł. Przestał jeść.
To ostatnie wspomnienie najwyraźniej rozbawiło Kannicka.
– Myślisz, że jak długo zostaniesz w Guttebakken?
– Nie wiem. – Chłopiec wbił wzrok w swoje kolana. – To nie ja o tym decyduję.
– Nie ty? – Sejer popatrzył na niego ze zdziwieniem.
– Robią, co chcą, i nic ich nie obchodzi to, czego ja chcę – odparł ze smutkiem.
– Ale tutaj dobrze się zaaklimatyzowałeś, prawda? Margunn powiedziała, że nieźle ci idzie.
– Nie mam się gdzie podziać. Moja matka nie potrafi się mną zająć, a ja potrzebuję pomocy.
Utyskiwanie chłopca zwróciło uwagę Sejera.
– Życie nie jest łatwe, prawda? Co sprawia ci największą trudność?
Kannick zastanowił się przez chwilę, a potem powtórzył słowa, które słyszał tak wiele razy.
– Najpierw coś robię, a dopiero potem myślę.
– To się nazywa impulsywność – pocieszył go Sejer. – I jest typowe dla dzieci. Nie przejmuj się, z czasem wszystko samo się ułoży. Albo prawie wszystko. Zastanawiam się – zmienił temat – czy z miejsca, w którym stałeś, zauważyłeś, czy Errki nosił rękawiczki?
Zaskoczony Kannick zamrugał powiekami, a jego źrenice poszerzyły się.
– Rękawiczki? Na taki upał? Nie widziałem jego rąk. Może trzymał je w kieszeniach? Trudno powiedzieć.
– Pytam dlatego – wyjaśnił Sejer – że musimy zidentyfikować odciski palców. Kilka z nich znaleźliśmy w domu. Jesteś pewien, że nie zauważyłeś ani nie usłyszałeś tam nikogo innego?
– Jestem pewien – mówił Kannick, energicznie przytakując. – Nie zauważyłem tam nikogo innego.
– Ale jeżeli był ktoś inny – kontynuował Sejer – Errki mógł go zobaczyć, nawet jeżeli ty go nie widziałeś?
– Myśli pan, że Errki nie zabił Halldis? – zapytał z zaskoczeniem.
– Nigdy nie zakładam niczego z góry.
– Przecież on jest stuknięty.
– Jest niezupełnie taki jak my – poprawił go Sejer z uśmiechem. – Powiedzmy, że potrzebuje pomocy. Jednak mam wrażenie, że trochę zbyt wielu miejscowych widzi w nim mordercę. Ludzie lubią mieć rację. Co powiedziałaby Halldis, gdyby Errki przybłąkał się do jej ogrodu? – zapytał. – Znała go?
– Pewnie tak.
– Myślisz, że się go bała?
– Ona niczego się nie bała, to mogę panu powiedzieć. Ale Errki zawsze bierze to, co chce. Przynajmniej ze sklepów. Może wpadł do niej prosto do domu? Taki już jest.
– I wtedy się zdenerwowała?
– Potrafiła się wściec, kiedy jej nie słuchaliśmy. A Errki nigdy nie słucha nikogo.
– Aha. W takim razie najlepiej byłoby go odnaleźć, nie sądzisz?
– Założycie mu kaftan bezpieczeństwa?
Sejer roześmiał się.
– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli. Ale na razie, może wy, chłopcy, powinniście się trzymać bliżej domu i przez jakiś czas nie biegać po lasach. Dopóki nie wyjaśnimy tej sprawy.
– Mnie to pasuje – zgodził się Kannick, kiwając głową. – Zresztą Margunn i tak zabrała mi luk.
Chłopcy zbili się w grupkę, obserwując, jak Sejer wsiada do samochodu. Nie miał czasu z nimi porozmawiać, wnieść powiewu świeżego powietrza z zewnątrz do zamkniętego świata, w którym żyli. Patrzyli na niego z lekceważeniem zmieszanym ze strachem. Kilku z nich już wcześniej było notowanych, innych dopiero czekały kłopoty z policją. Mały, ciemnowłosy chłopiec o imieniu Simon pomachał do odjeżdżającego Sejera. Inspektor myślał o nich przez całą drogę do szpitala. O grupce ponurych chłopców, którzy nie potrafili znaleźć dla siebie miejsca na świecie. Buntownicy. Z pewnością zainteresowaliby Sarę Struel.