Rozdział 15
– Elsi Johrma. – Sejer patrzył wyczekująco. – Urodzona 4 września 1950 roku. 18 stycznia 1980 roku miała wypadek i przetransportowano ją do tego szpitala. Nie wiem, czy przywieźli ją martwą, czy zmarła później w następstwie odniesionych obrażeń. Ale gdzieś w tym budynku musi się znajdować jej karta. Czy mogłaby pani spróbować znaleźć coś na jej temat?
W oczach pielęgniarki dało się zauważyć ciekawość, lecz równocześnie sprawiała wrażenie niechętnej. Był okres urlopowy, panował nieznośny upał, a szpital cierpiał na braki kadrowe. Sejer rozejrzał się po pomieszczeniu – ciasnym gabinecie zawalonym stosami skoroszytów i książek. Niedługo zabraknie tu miejsca dla ludzi.
– To było szesnaście lat temu – powiedziała, jakby Sejer nie mógł sobie tego obliczyć. – Teraz mamy komputery, ale jej przypadek chyba nie został wprowadzony do bazy danych, będę musiała zejść do archiwum w piwnicy i tam poszukać.
– Proszę popatrzeć pod 1980, litera „J". Jestem pewien, że zna pani tam na dole wszystkie zakamarki, a ja mogę poczekać – powiedział.
Miała około dwudziestu pięciu lat. Była wysoka i dobrze zbudowana, z włosami upiętymi w koński ogon. Zsunęła okulary na czubek nosa i spojrzała na niego znad czerwonych oprawek.
– Ale uprzedzam, jeżeli nie odszukam czegoś od razu, będzie pan musiał przyjść później.
Wyszła, a on czekał cierpliwie, rozglądając się za czymś do czytania. Jedyną rzeczą, jaką znalazł, był periodyk Stowarzyszenia do Walki z Rakiem, który go nie skusił. Usiadł więc i pogrążył się w myślach. W takim miejscu nie mógł oprzeć się fali wspomnień z czasów, kiedy nerwowo pokonywał niekończące się korytarze, podczas gdy ciało Elise, poddawane najróżniejszym testom i badaniom, faszerowane lekami i naświetlane, stawało się coraz słabsze. Ten charakterystyczny zapach i stłumione głosy. Był w zupełnie innym świecie, gdy pielęgniarka znów pojawiła się w drzwiach.
– Udało mi się znaleźć tylko coś takiego.
Wręczyła mu krótki, jednostronicowy formularz przyjęcia pacjentki do szpitala.
– A protokół z sekcji zwłok? – zapytał.
– Nie było go tam.
– Czy mogłaby go pani poszukać? To dla mnie bardzo ważne.
– Musi pan poczekać do niedzieli. Może będę miała trochę czasu. Na razie to wszystko.
– Dziękuję – powiedział pokornie. – Czy mogę to zabrać ze sobą?
Wręczyła mu formularz do podpisu.
– Czy mogłaby pani zaczekać jeszcze ze dwie minutki? – poprosił. – Chciałbym go przeczytać, a pewnie są tam jakieś medyczne terminy, których nie zrozumiem.
Przebiegła wzrokiem kartkę i przeczytała na głos:
– Data przyjęcia: 18 stycznia, godzina 17.45. Zmarła w drodze do szpitala. Widoczne złamanie ręki i szczęki. Znaczny upływ krwi.
– Przepraszam, co? – spytał szybko Sejer. – Znaczny upływ krwi? Przecież ona tylko spadła ze schodów!
– Nie było mnie przy tym. Miałam wtedy dopiero dziesięć lat – odparła szorstko. Jednak potem ciekawość przeważyła. – Naprawdę spadla ze schodów?
– Tak mi powiedziano. Jej syn był przy tym – wyjaśnił. – Ale miał wtedy tylko osiem lat.
– Przypuszczam, że to możliwe – powiedziała niepewnie. – Niestety, nie mogę panu pomóc. Chyba że znajdzie się protokół z sekcji zwłok.
Jeszcze raz uważnie przeczytała dokument.
– Tak – powiedziała wreszcie – to dziwne. Duży upływ krwi rzeczywiście mógł spowodować zgon. Ale z tego, co tutaj mamy, nie wynika, co było jego przyczyną.
– Jakie obrażenia można odnieść, spadając ze schodów?
– Całkiem poważne – odpowiedziała – zwłaszcza jeżeli jest się w podeszłym wieku.
– Tylko że ona nie była w podeszłym wieku. – Wskazał na dokument. – „Elsi Johrma, urodzona w 1950 roku". To znaczy, że w chwili śmierci miała trzydzieści lat, prawda?
– Nie może pan spytać jej syna? Przecież mówi pan, że był przy tym.
– Właśnie próbujemy go odnaleźć.
Wstał i podziękował pielęgniarce. Po wyjściu zatrzymał się przed budynkiem Instytutu Medycyny Sądowej. Ciało Halldis było gdzieś w środku. Skierował się do głównych drzwi, nie wiedząc, co ma zamiar zrobić. Było o wiele za wcześnie na zadawanie pytań. Minie przynajmniej tydzień lub dwa, zanim przyjdzie kolej na autopsję zwłok Halldis. Pokazał odznakę przy recepcji i natychmiast wpuszczono go do środka. Tak, jak się spodziewał, zastał Snorrasona w jednej z sal operacyjnych. Stał odwrócony plecami do drzwi, zakładając lateksowe rękawiczki. Na stole leżał blady, niezbyt duży kształt. Nie większy od psa. Sejer skrzywił się na myśl, że mogłoby to być niemowlę.
Lekarz odwrócił się i uniósł brew.
– Konrad?
– Kto to jest? – zapytał inspektor, odwracając głowę ku zwłokom.
Snorrason zmarszczył brwi.
– Nie Halldis Horn, ale jestem pewien, że to zdążyłeś już zauważyć. Dziwię się, co tu robisz o tak niezwykłej porze.
Sejer uśmiechnął się krzywo.
– Wiem, że jeszcze nie kolej na nią. Ale byłem w pobliżu i pomyślałem, że cię tu znajdę.
– Aha.
– Wpadłem tylko po to, żeby na nią popatrzeć. Nic więcej. Żebym mógł zacząć myśleć. Słowo.
– Masz nadzieję, że coś ci powie?
– Coś w tym rodzaju.
Snorrason ściągnął rękawiczki.
– Nie ma zbyt wiele do powiedzenia.
– Wiem, ale chciałbym tylko raz szybko rzucić na nią okiem. Może nawet sam powiem kilka słów, jeżeli milczenie stanie się zbyt uciążliwe.
– Ale wolałbyś, żebym stał obok ciebie i głośno myślał. Jak cię znam, właśnie o to ci chodzi. Chociaż dobrze wiesz, jak bardzo tego nie znoszę.
– Tylko szybki rzut okiem.
– Nie widziałeś jej na miejscu przestępstwa? A może zdjęcia wam nie wyszły?
– Wyszły. Ale to było wczoraj.
W końcu patolog się poddał. Sejer wyszedł za nim z sali operacyjnej. Skręcili w lewo i zagłębiając się w trzewiach budynku, zeszli na dół do chłodzonego pomieszczenia, w którym leżało ciało Halldis. Po wyszperaniu właściwego numeru kartoteki, lekarz wysunął jedną z szuflad.
– Oto ona, panie inspektorze. – Odkrył prześcieradło.
To nie był ładny widok. Oko, które pozostało nietknięte, było czarne jak smoła. W miejscu, gdzie powinno znajdować się drugie, ziała głęboka dziura po motyce. Ostrze przecięło nos na pół, a krwawienie wewnętrzne zabarwiło czoło i skronie na ciemnoczerwony odcień fioletu.
– Osiem i pół centymetra szerokości, czternaście centymetrów głębokości. Dokładnie pasuje do rozmiarów ostrza – Snorrason ożywił się. – Lekka rana obronna na spodzie prawej ręki, gdzie została draśnięta. Widoczny krwiak oczodołu w objętej urazem tkance łącznej prawego oka. W następstwie złamania kości czaszki.
Sejer przezwyciężył odrazę i pochylił się nad twarzą martwej kobiety.
– Czy możesz mi powiedzieć coś o kącie uderzenia?
– Jedno z dwojga – Snorrason walczył ze swoimi zasadami – albo leżała, kiedy otrzymała cios, albo stała i właśnie podnosiła głowę ze zgrozą, kiedy zobaczyła, co się dzieje. Jak widzisz, ostrze trafiło w oczodół tuż pod brwią i zagłębiło się prawie pod samą podstawę czaszki.
– To wszystko stało się nagle i niespodziewanie, prawda?
– Nie mam zielonego pojęcia – stwierdził Snorrason. – Ale nie widać żadnych zewnętrznych oznak walki. Na przykład ubranie było nietknięte. Pamiętasz też chyba, że na nogach miała jeszcze saboty. Więc pewnie masz rację. I to mnie dziwi. Skoro zginęła od ciosu zadanego jej własną motyką, morderca nie mógł tego zaplanować. Spanikował i chwycił to, co miał pod ręką. Straszliwa wściekłość, ogromny strach albo jedno i drugie. Statystycznie rzecz biorąc, to rzadki typ morderstwa: zbrodnia w afekcie. Macie sporo odcisków palców, prawda?