Skarre uśmiechnął się.
– Wiem, co chce pan przez to powiedzieć. Nie sądzę, żebym musiał się z nim spotykać. Przyjmijmy, że skreślam go z listy podejrzanych ze względu na wiek.
Kiedy wypowiadał te słowa, przyszło mu do głowy, że właśnie popełnił błąd. Być może mężczyzna był dużo młodszy i spędzał z Kristofferem sporo czasu. Przy kieliszku gawędzili o różnych sprawach. Samotnemu chłopakowi z północy nie udało się z nikim zaprzyjaźnić, ale miał ciotkę, która mieszkała sama w lesie. A ciotka miała pieniądze. Wypsnęło mu się to kiedyś nad podwójną whisky. Pół miliona. A gdyby tak…?
– Ale na wszelki wypadek poproszę pana o jego nazwisko – dodał po namyśle Skarre.
Mai wyciągnął portfel z tylnej kieszeni spodni. Przejrzał jego zawartość, wyjął paragon i przesunął po stole w stronę policjanta.
– Dowód przelewu czynszu – powiedział. – Tu jest nazwisko i adres. Proszę bardzo, niech pan sobie zapisze.
Skarre otworzył szeroko oczy i prawie krzyknął ze zdumienia. Adres we wschodniej dzielnicy. A do tego nazwisko: Rein. Thomas Rein.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Muszę sprawdzić jeden mały szczegół. Wynajmuje pan mieszkanie od mężczyzny, który nazywa się Rein? Thomas Rein? Czy używa imienia Tommy? I czy nie jest przypadkiem trochę młodszy, niż pan powiedział?
Mai spojrzał na niego zaskoczony, ale jednocześnie miał się na baczności. Wyraz jego twarzy zdradzał szczerość zmieszaną z lękiem.
– Nie. Facet ma swoje lata – powiedział zdecydowanie. – Ale ma syna. To on ma na imię Tommy i oficjalnie to on jest właścicielem mieszkania. Wynajmuje, gdy nie jest mu potrzebne.
– A gdzie jest teraz?
– Nie wiem. Słyszałem tylko, że gdzieś wyjechał.
Skarre opanował się. Pośpiesznie nagryzmolił coś w notesie, starając się oddychać miarowo i spokojnie. Naśladując swojego szefa, przywołał na twarz wyraz niewzruszonego spokoju.
– A wczoraj, o której zaczął pan pracę?
– W południe. Jest parę osób, które mogą to potwierdzić. Ale skoro zabójstwa dokonano wcześnie rano, oczywiście nie można mnie wykluczyć. – Ton głosu chłopaka stał się arogancki. Zauważył, że policjant jest w stanie najwyższego pogotowia i próbował się bronić przed niedostrzegalnym niebezpieczeństwem.
– Czy ma pan samochód?
– Starego gruchota.
– Rozumiem – powiedział Skarre. – Czy był pan blisko z Halldis?
– Raczej nie.
– Ale odwiedzał ją pan.
– Tylko dlatego, że matka suszyła mi o to głowę. Sam pan rozumie, dostaniemy po niej spadek. Ale te kilka razy, kiedy byłem u niej, wspominam bardzo miło. Nawet nie myślałem o tym wcześniej. Dopiero teraz, kiedy nie żyje.
– Więc nigdy nie spotkał pan mężczyzny nazwiskiem Tommy Rein? – spytał Skarre.
– Nie. Dlaczego pan pyta?
– To przedostatnie pytanie na mojej liście.
– Czysta rutyna? – upewnił się Mai.
– Coś w tym rodzaju.
– Więc jakie jest ostatnie pytanie?
– Errki Peter Johrma. Czy kiedykolwiek słyszał pan takie nazwisko?
Kristoffer Mai wstał i zasunął krzesło pod stół. Kosmyk rudych włosów opadł mu na czoło, gdy wkładał portfel z powrotem do kieszeni.
– Nie – odpowiedział. – Nigdy o nim nie słyszałem.
Rozdział 16
Errki powoli budził się z twardego snu. Ostrożnie przewrócił się na bok i leżał wpatrzony w ścianę. Stopniowo zbierał myśli i przypominał sobie, gdzie jest. Miał rewolwer. Nigdy wcześniej nie strzelał, ale wiedział, że wymaga to dużej siły. Z bronią w dłoni wyszedł z sypialni, minął kuchnię i zajrzał do pokoju dziennego.
Morgan spał. Miał mokre włosy, a jego czoło lśniło od potu. Może naprawdę rozwijała się u niego jakaś infekcja. Errki nie przejmował się tym. Tylko zanotował fakt, bez żadnego poczucia winy. Odgryzł mu nos w odruchu obronnym. Na dodatek wcale nie prosił się o jego towarzystwo. Poszedł do miasta, bo miał makabryczny sen, który wstrząsnął nim do głębi. Próbował od niego uciec. Gdy poczuł się bezpieczny, zasnął i spał długo w pustej stodole, z workiem pod głową, więc kiedy się obudził, piekła go twarz i szyja. Potem poszedł do miasta. Musiał się przekonać, czy istnieje jeszcze świat pełen ludzi i samochodów. Na asfaltowych ulicach zrobiło się jeszcze goręcej, wszedł więc do banku, bo tam było chłodno, poza tym w oknie zauważył fotele sprawiające wrażenie wygodnych. Nie było żadnego innego powodu.
Zatrzymał się przy tapczanie, na którym leżał Morgan, i ukrył broń za plecami. Przez chwilę wyobrażał sobie, że celuje i pociąga za spust, a blond głowa na zielonej kanapie eksploduje jak melon, rozpryskując swoją zawartość we wszystkich kierunkach. I będzie po nim. Za sekundę przestanie istnieć. Tak samo jak ten stary przy kościele.
Morgan przewrócił się i jęknął cicho, a potem otworzył oczy.
– Jesteś chory – powiedział Errki.
Mężczyzna mruknął, że tak, że naprawdę jest bardzo chory. Czuł słabość rozlewającą się po całym ciele. Miał wrażenie, że tonie. Gdyby tylko mógł oddać się pod opiekę komuś, kto zająłby się nim i wziął za niego odpowiedzialność.
– Trzeba ci czegoś? – spytał Errki przyjaznym tonem.
Morgan jęknął.
– Tylko kulę w łeb, to wszystko.
Errki wyjął broń zza pleców, pochylił się i przyłożył mu lufę do głowy dokładnie między oczami.
– Szach-mat – powiedział, uśmiechając się. – I po królu.
– Co tak studiujesz? – zapytał Skarre. Wyjął z kieszeni notatnik i rzucił go na fotel stojący obok miejsca, na którym siedział Sejer.
– Ślady butów – mruknął inspektor. – Siedzę tutaj, przyglądam im się i mam dziwne wrażenie, że coś tu nie gra.
Podał fotografie Skarremu, który taktownie postanowił, że później opowie szefowi o własnych odkryciach.
– Powiedz mi, co widzisz – poprosił Sejer.
Skarre przyjrzał się zdjęciom.
– Siedem śladów podeszew, z których trzy, nie, cztery faktycznie do niczego nam się nie przydadzą. Ale pozostałe trzy są całkiem wyraźne. Widać dobrze wzór bieżnika. Rowki – stwierdził. – Albo fale. Rozmiar średniej wielkości, chyba dziewiątka, prawda?
Sejer skinął głową.
– Mów dalej.
– Jest jeszcze coś, co powinienem zauważyć?
– Tak mi się wydaje.
Skarre znów przyjrzał się fotografiom. Odłożył na bok jedną z nich, zostawiając sobie dwie pozostałe. Te same, które wybrał Sejer i w które wpatrywał się przez całą wieczność.
– Oba to ślady prawych butów – Skarre powiedział cicho. – Najprawdopodobniej butów sportowych. Zgadzam się.
– Jeden z nich jest wyraźniejszy od drugiego.
– Zgadza się.
– A tutaj – wskazał palcem – jedna z fal bieżnika ma przerwę. Wydaje mi się, że podeszwa jest pęknięta.
– Tylko, że na drugim zdjęciu niczego takiego nie ma – Sejer wpatrywał się w niego uważnie.
– Jesteś pewien, że to ten sam but? Oba to ślady prawych butów, nie?
– Ale czy na pewno są takie same?
– Nie bardzo wiem, do czego zmierzasz. Może to kamyk? Kamyk, który zaklinował się w rowku i zakłóca wzór jednej z fal.
– Kamień w podeszwie, który później wypadł? O tym myślisz? – Sejer wciąż wpatrywał się w niego.
– No właśnie. To całkiem możliwe.