Выбрать главу

– Jest ich więcej niż jeden? Cała banda?

– Tak. Dwóch.

– Dwóch na jednego? Co za tchórze. Każ jednemu się wynosić, a resztę załatwisz z szefem, jak mężczyzna z mężczyzną.

Errki roześmiał się nerwowo.

– Płaszczem nie trzeba się przejmować. On tylko leży w kącie i łopocze.

– Płaszcz?

Morgan spojrzał na niego z zaskoczeniem. Wreszcie zaczynały do niego docierać pełne rozmiary obłąkania Errkiego.

– Był na wieszaku w korytarzu.

Czas nagle pomknął wstecz. Wszystko wróciło w takiej samej postaci jak przed laty. Przelotnie widział twarze i dłonie, uniesione brwi, odwrócone plecy, jedwab i aksamit, szpulki nici w wielu kolorach. Mknął do tyłu drogą pełną wybojów, po obu stronach której ciągnęły się zielone rowy, i znalazł się przed domem. Otwarte drzwi, wąski korytarz, schody prowadzące na poddasze. Siedział na stopniu prawie na samej górze. Jego ojciec zrobił te schody z sosnowego drewna. Deski były pełne przymkniętych, zezujących oczek, które przez cały czas go obserwowały.

– Po prostu tam wisiał. Płaszcz ojca. Nic w nim nie było, tylko powietrze. Łopotał, poruszał się na przeciągu z poddasza. Kiedyś wywrócił się na lewą stronę i właśnie wtedy spadła. Czułem podmuch powietrza.

– Spadła? – Morgan rzucił mu lekko zdziwione spojrzenie.

– Moja matka. Pośliznęła się na schodach. Popchnąłem ją.

– Dlaczego to zrobiłeś? – Morgan ściszył głos. – Nienawidziłeś jej?

– Każdemu mówię, że ją popchnąłem.

– Ale tego nie zrobiłeś? A może nie jesteś pewny? Dlaczego mówisz, że ją popchnąłeś?

Przed oczyma Errkiego na tle grubo ciosanych bali migały obrazy. Podniósł dłoń i pokazał jeden z nich. Mimowolnie spojrzenie Morgana powędrowało w ślad za jego dłonią. Zauważył tylko brudną ścianę. Errki milczał.

– Wiesz co? – powiedział Morgan, podciągając się, żeby wygodniej usiąść. – Nie byłoby lepiej, gdyby twoje głosy mówiły do innych głosów zamiast do ciebie? To znaczy, do głosów innych pacjentów w szpitalu. Wtedy walczyłyby między sobą, a was wszystkich zostawiłyby w spokoju. Cholera, czasami mam takie pomysły, jakbym był jakimś pieprzonym geniuszem. Wiesz, jak możesz się ich pozbyć? Użyj starego sposobu: poszczuj ich na siebie, a one same się wykończą. Podaj whisky! – Errki podniósł butelkę z podłogi i trzymał. – Daj mi. Chcę jeszcze!

Morgan wyciągnął dłoń po butelkę. Errki nie poruszył się.

– Kto niszczy źródło, umrze z pragnienia – powiedział z powagą. Potem podał butelkę Morganowi.

Ten pociągnął z niej dwa łyki.

– Dlaczego twoja matka spadla ze schodów? Opowiedz mi o tym. Będziemy udawać, że jestem twoim lekarzem. Jestem dobry w te klocki, tylko musisz dać mi szansę. No dalej, opowiedz wujkowi Morganowi. Opowiedz mi o tym, przyjacielu, i wszystko będzie dobrze.

Zachichotał cicho. Był bardzo pijany.

Errki zaczął dotykać swoich ud, jakby czegoś szukając. Jedną dłonią chwycił rewolwer za kolbę i poczuł, że się uspokaja. Broń doskonale leżała mu w dłoni. To musiało coś znaczyć.

– Szyła ludziom różne rzeczy.

– Była krawcową?

– Szyła suknie ślubne z jedwabiu. Garnitury i płaszcze. Albo klienci przynosili stare ubrania, które trzeba było rozpruć i znów zeszyć. Tego robiła najwięcej. Pruła stare garnitury.

– Napij się – przerwał mu Morgan. – Trudno wspominać stare dzieje.

Errki napił się i oddal butelkę. W piwnicy panowała cisza. Kurz opadł, wszystko było szare. Przez jedną szaloną chwilę pomyślał, że sobie poszli. W ciszy jego głos stał się krystalicznie czysty. Jego własny głos. Słowa nie były wcześniej zaplanowane – pojawiały się stopniowo, a gdy czuł się niepewnie i powstrzymywał je, ich miejsce zajmowały nowe, po czym ulatniały się. Jedno słowo wiodło do drugiego i nie miał sił, by temu zapobiec.

– Miałem osiem lat – wyjaśnił cicho. – Bawiłem się na schodach.

Nie bawiłeś się. Zastawiłeś pułapkę. Nie przekręcajmy faktów, byliśmy tam i widzieliśmy wszystko. Płaszcz cię widział najlepiej, bo wisiał w korytarzu.

Errki jęknął. Narastała w nim wściekłość. A może rozpacz? Jak mógł tu siedzieć z otwartymi ustami, z których wysypywały się takie bzdury? Choroba, śmierć i niedola. Ślimaki, robaki i ropuchy. Gniewnie pokręcił głową. Morgan wsłuchał się w jego słowa. Errki czuł, że słucha łapczywie, zupełnie jakby go dotykał, a on przecież nie znosił, by go dotykano. Nawet tego, by Sara machała mu ręką. W myślach słyszał cudowny dźwięk harfy, który towarzyszył jej słowom.

– Dlaczego na schodach? – Morgan pociągnął kolejny łyk. Na razie nie miał żadnego innego planu, chciał się tylko spić na umór. Krótkowzroczna, lecz przyjemna perspektywa. – Sam rozumiesz, to dość dziwne miejsce do zabaw.

– Schody – rzekł ciężko Errki. – Strych. W korytarzu świeciło się światło. Słyszałem terkot maszyny do szycia. Jak tykanie zegara. Bawiłem się na schodach, bo chciałem być blisko niej.

– Więc dekoracje są już gotowe i przedstawienie może się zacząć – stwierdził Morgan. – Światło się pali, maszyna do szycia chodzi, a mały Errki ma osiem lat.

– Znalazłem w piwnicy starą żyłkę do wędki i zbudowałem z niej kolejkę linową. Z najwyższego stopnia schodów na poddasze aż do podłogi w korytarzu.

Morgan nie spuszczał z niego oka.

– Rozciągnąłeś na schodach cholerną żyłkę do wędki?

– Przedziurawiłem kilka pustych pudełek po zapałkach i zrobiłem z nich wagoniki. Wsypywałem do nich migdały i rodzynki, a potem wysyłałem na dół. Zadzwonił telefon. Zawołała: „Mógłbyś odebrać, Errki?". Nie chciało mi się, byłem zajęty zabawą, bo właśnie załadowałem wagonik migdałami. Siedziałem na schodach i czekałem. Stanęła w drzwiach i zaczęła zbiegać, pokonując po dwa stopnie naraz. Zaplątała stopę w żyłkę i straciła równowagę. Zawsze była bardzo cicha, ale wtedy krzyczała. Przewróciła się i spadła, zupełnie jak mebel zrzucony ze schodów.

Morgan zaniemówił. Oczy mu się świeciły, zupełnie jak dziecku słuchającemu trochę zbyt przerażającej historii.

– Siedziałem na trzecim stopniu przy ścianie. Przeleciała obok mnie i zatrzymała się dopiero po uderzeniu w podłogę, owinięta wokół poręczy.

– Skręciła sobie kark? – wyszeptał Morgan. – Jesteś dziwny. Teraz mam wrażenie, że jesteś zupełnie normalny. Mówisz jak zwykły człowiek. Dlaczego nagle ci się odmieniło?

Errki wydawał się budzić ze snu.

– Najpierw krzyczysz na mnie, bo jestem pomylony, a teraz mam się tłumaczyć z tego, że jestem normalny? Pewnie, że jestem normalny. A czy ty jesteś normalny? Napadasz na banki, a do tego gnije ci nos.

– Ale dlaczego umarła?

– Z upływu krwi.

– Co powiedziałeś?

– Cała krew wypłynęła jej z ust. Tryskała z niej jak wodospad i zrobiła kałużę pod schodami. Widziałem, jak we krwi odbija się światło lampy. Płaszcz też się odbijał, jak cień. Telefon dzwonił, ale nie mogłem go odebrać. Musiałbym wdepnąć w kałużę krwi i roznieść ją po całym domu, po dywanach i podłogach. Wreszcie przestał dzwonić. Odczepiłem żyłkę i schowałem do kieszeni, a potem siedziałem cicho i czekałem. Krew przestała jej lecieć z ust, a twarz zrobiła się szara jak kamień. Prędzej czy później ktoś przyjdzie, myślałem. Ojciec albo klient. Ktoś. Ale nikt nie przychodził. Krew stała się matowa i nie widziałem już odbitego światła.

Wreszcie Errki zamilkł. Nie poczuł ulgi tylko pustkę. Dotknął broni. Pojedyncza kula w magazynku. To musi coś znaczyć. Na pewno jest przeznaczona dla niego.

– Tak, ale dlaczego krew płynęła jej z ust? Dlaczego to się stało?

– Daj mi trochę whisky.