Выбрать главу

– Lasowały się? Dobry Boże! – pokręcił głową Sejer.

– Później wszystko im się poprzestawiało.

– I tak by im się poprzestawiało, bez względu na pogodę. Ale mówmy serio – odwrócił się i spojrzał na innych – naprawdę myślicie, że to możliwe?

– Pewnie, że nie.

– Ale żaden z was nie jest lekarzem, prawda? – powiedział z przekąsem Sejer, ocierając brwi.

Treserzy zachichotali. Psom nie przeszkadzała rozmowa. Szły wciąż przed siebie, od czasu do czasu wtykając nosy w zarośla. Trzymały się ścieżki, z czego policjanci wywnioskowali, że zbiegowie nie mieli ochoty schodzić ze szlaku w gęstwinę.

– Znajdziemy ich – powiedział Sejer z determinacją.

– Tym, co mnie uderza w takich przypadkach, jest tragiczny los mężczyzn – westchnął Ellmann.

– Co ty wygadujesz! – Skarre odwrócił się w jego stronę.

– Testosteron. To przez niego mężczyźni są tak agresywni. Ten hormon nazywa się testosteron, prawda?

– I co z tego?

– To z tego, że prawie nigdy nie szukamy kobiet. Pomyślcie tylko, jak skąpo byłyby ubrane na tym upale!

Sejer pokręcił głową. Pomyślał o Sarze, o świetlistych obwódkach wokół jej źrenic.

Skarre zauważył nagłą zmianę wyrazu twarzy przełożonego.

– Gryziesz się czymś, Konrad?

– Nie, nic mi nie jest. Dzięki.

Optymizm ich nie opuszczał. Na błękitnym niebie pojawił się mały samolot – biały punkcik połyskujący w słonecznym świetle. Sejer wpatrywał się w niego przez dłuższy czas. Tam w górze było chłodno i przewiewnie. Wyobrażał sobie, że znajduje się w samolocie ze spadochronem na plecach. Otwiera drzwi, zatrzymuje się na chwilę, żeby spojrzeć w dół. Potem wyskakuje, spada przez moment, a po chwili spokojnie szybuje niesiony wiatrem.

– Widzisz go, Jacob?

Zaniepokojony Skarre spojrzał na samolot. Jego wyobraźnia zaczęła pracować na przyspieszonych obrotach.

– Czy ktoś ma lusterko?

Zezując, Morgan próbował przyjrzeć się swojemu nosowi.

– Ten, kto ma przyjaciół, nie potrzebuje lusterka – wymamrotał Errki, siedząc przy szafie.

– Facet ma cięty język, prawda? Aż trudno uwierzyć – skomentował Morgan.

– Chyba mam w futerale na łuk – powiedział Kannick. Bał się jeszcze spojrzeć Errkiemu w oczy. Pewnie siedział tam w kącie i wybierał jakiś straszliwy sposób zadania mu śmierci. Miał taki dziwny wyraz twarzy.

– No to idź i przynieś, Errki – powiedział mu Morgan.

Errki nie odpowiadał. Nadal czul przyjemną senność, zmęczenie po dobrze spełnionym obowiązku. Morgan dał za wygraną. Wyszedł na ganek, gdzie stał futerał i wciągnął go do środka wraz z łukiem. Pomiędzy strzałami a ekwipunkiem znalazł małe, kwadratowe lusterko, o rozmiarach mniej więcej dziesięć na dziesięć centymetrów. Niepewnie spojrzał w swoje odbicie.

– O kurwa! To najgorsza masakra, jaką w życiu widziałem!

Kannickowi nie przyszło do głowy, że Morgan mógł jeszcze nie widzieć własnego nosa. Mężczyzna mówił prawdę. Rzeczywiście wyglądał okropnie.

– Dostałem zakażenia, Errki. Wiedziałem! – Nerwowym krokiem zaczął chodzić po domu z lusterkiem w dłoni.

– Cały świat jest zakażony – mruknął Errki. – Choroba, śmierć i niedola.

– Jak długo rozwija się tężec? – zastanawiał się Morgan na głos. Ręce trzęsły mu się tak bardzo, że o mało nie wypuścił z ręki lusterka.

– Kilka dni – poinformował Kannick.

– Jesteś pewien? Znasz się na takich sprawach?

– Nie za bardzo.

Mężczyzna westchnął jak naburmuszone dziecko i cisnął lusterko na ziemię. Widok nosa pozbawił go resztek odwagi. Ból, podobnie jak gorączka, nie dawały mu się już tak bardzo we znaki. Czuł raczej apatię, ale tę wywołało co innego – brak jedzenia i picia. Powinien pomyśleć o czymś innym. Spojrzał na Kannicka i zmrużył oczy.

– Młody, podobno byłeś świadkiem morderstwa. Opowiedz mi, jak to było. Co się tam właściwie stało?

Kannick wytrzeszczył oczy.

– Nie – zaoponował. – Nie byłem żadnym świadkiem.

– Nie byłeś? W radiu mówili, że byłeś.

Kannick schylił głowę i szepnął:

– Widziałem tylko, jak on ucieka.

– Czy ten człowiek jest obecny na sali rozpraw? Proszę podnieść dłoń i wskazać go ławie przysięgłych – zaintonował dramatycznie Morgan.

Kannick splótł dłonie na kolanach. Za żadne skarby nie wskaże Errkiego.

– Musiałeś iść na policję i wszystko wygadać?

– Nic nie wygadałem. Pytali mnie, czy coś widziałem. Ja tylko odpowiadałem na pytania – bronił się.

Morgan musiał się nachylić, żeby usłyszeć słowa chłopca.

– Nie masz po co kręcić. I tak wiem, że wygadałeś. Znałeś starą?

– Tak.

Głowa opadła Errkiemu na ramię. Wyglądało na to, że zasnął.

– Nie mógł się powstrzymać – wyjaśniał Morgan. – Ma pomieszane w głowie.

– Pomieszane?

– Nawet tego nie pamięta.

– Nie pamięta?

– Może nawet nie pamięta, że wziąłem go jako zakładnika, kiedy dzisiaj rano okradłem Fokus Bank.

Rzucił chłopcu rozbawione spojrzenie.

– Znalazł się pod ręką, a ja potrzebowałem kogoś, żeby zaszantażować kasjerkę. Wiesz co? Morgan zachichotał. – Napad na bank i wzięcie zakładnika to tak, jakbyś kupował jajko-niespodziankę. Niektórzy mają szczęście i trafia im się kompletna zabawka. A ja dostałem kilka puzzli do ułożenia.

Zapomniał o zmasakrowanym nosie.

– W ogóle niczego nie pamięta. A poza tym robi tylko to, co mu każą jego wewnętrzne głosy. Pewnie tego nie zrozumiesz, ale ja mu współczuję.

Morgan usiadł na podłodze i spojrzał na Kannicka z poważnym wyrazem twarzy.

– Wiesz co? Kiedy byłem dzieckiem, chodziłem do przedszkola. Co rano mieliśmy apel. Musieliśmy siedzieć w kółku na podłodze, a jedna z opiekunek czytała nam albo śpiewała. Mieliśmy taką zabawę, która polegała na łapaniu myśli. Pani patrzyła nam głęboko w oczy i szeptała: „Pomyślcie o czymś!". I myśleliśmy naprawdę mocno. Wtedy krzyczała: „Łapcie ją, łapcie!" I wyciągała dłoń w powietrze, jakby naprawdę łapała jakąś myśl. A my robiliśmy to samo. – Morgan przerwał. – „Teraz trzymajcie!" – krzyczała, a my trzymaliśmy mocno, przerażeni, że odleci. I odlatywała. Bo kiedy otwieraliśmy dłonie, nic w nich nie było. Tylko brud i pot. Teraz myślę, że miało to być jakieś ćwiczenie na koncentrację, ale wtedy czuliśmy się okropnie. Dorośli wyprawiają z dziećmi cholernie dziwne rzeczy.

Potrząsnął głową zrezygnowany.

– Errki ma ten sam problem. Albo ma mętlik w głowie i nie może poukładać myśli, albo bez przerwy wałkuje jedną. To się nazywa obsesja. Wiem, że są takie choroby, bo pracowałem z ludźmi podobnymi do niego.

Od strony szafy dobiegało ich ciche postękiwanie Errkiego.

– Wiesz, dlaczego ugryzł mnie w nos?

– Nie mam pojęcia – jęknął Kannick.

– Chciałem, żeby sobie popływał w stawie, tam na dole, a on odmówił. Nie umie pływać. Nie lubi, jak mu ludzie ciosają kołki na głowie. Więc ty też nie powinieneś. Bo bez uprzedzenia przyssie ci się do ucha, albo jeszcze gorzej.

– Mogę już iść? – Kannick zniżył głos do szeptu, żeby Errki go nie usłyszał.

Morgan przewrócił oczami.

– Czy możesz już iść? A gdzie ty się, do cholery, wybierasz? Dlaczego mamy pozwolić, żebyś się z tego wywinął łatwiej niż my sami? Zrobiłeś coś, żeby na to zasłużyć? To nasze przeznaczenie – wyrzekł uroczyście. – Znaleźliśmy się w pułapce. Czekamy na policję, żeby przyszła i nas pozamykała. Ale nie zamierzamy składać broni. Jesteśmy dumni, odważni i nie poddamy się bez walki.