Выбрать главу

Pomyślał o Karstenie i Philipie, i zastanawiał się, czy już zaczęli go szukać. Co będzie, jeżeli trafią do tej chaty? Może od razu wparują do środka. Co jakiś czas spoglądał na obu mężczyzn, zastanawiając się, o czym rozmawiali. Nie bardzo rozumiał, jak Errki mógł być zakładnikiem, skoro to on miał broń, a Morgan wcale się tym nie przejmował. Sięgnął po butelkę, upił łyk, a potem ją odłożył. Whisky już nie parzyła go w gardło. Był prawie zupełnie znieczulony. Ciało miał zdrętwiałe i dziwnie ospałe. Musi uciec, zanim zaśnie na dobre.

– A teraz mogę już iść? – poprosił pokornie, spoglądając na Errkiego w kącie.

– Errki o tym zadecyduje – stwierdził lakonicznie Morgan. – On tu rządzi, a tak się składa, że teraz śpi. Będziesz musiał dotrzymywać mi towarzystwa, dopóki się nie obudzi. Taki pulpet jak ty powinien mi wystarczyć na długo. – Parsknął śmiechem.

Obydwu alkohol dobrze już szumiał w głowach. Morgan nie pamiętał, co tu robi ani jakie ma plany. Podobało mu się w spokojnym i cichym pomieszczeniu, zaskakująco ciemnym w porównaniu z oślepiającą jasnością na zewnątrz. Z lubością wsłuchiwał się w oddech Errkiego śpiącego przy szafie. Ludzie w ogóle nie powinni robić planów ani dotrzymywać terminów. Powinni siedzieć spokojnie i pozwalać się swobodnie unosić myślom. Siedzący obok niego grubas nagle zsunął się na podłogę. Z zewnątrz nie dochodziły żadne odgłosy. Ptaki nie śpiewały, nawet drzewa przestały szeleścić. Whisky już prawie się skończyła. To go trochę zaniepokoiło. Za kilka godzin znów będzie trzeźwy. Prędzej czy później będzie musiał podnieść swoje ciężkie, ospałe ciało z podłogi i coś zrobić. Ale nie miał pojęcia co. Miał pieniądze, lecz ani krzty energii, żeby wyjść z chaty i wrócić do głównej drogi albo spróbować ucieczki. Nie miał żadnych kolegów, oprócz jednego, który siedział w więzieniu za napad na urząd pocztowy i wkrótce wyjdzie na zwolnienie warunkowe. Morgan był kierowcą. Ledwie udało im się uciec i rozdzielili się, gdy tylko dotarli w bezpieczne miejsce. Dwa dni później jego przyjaciela złapano. Został aresztowany na podstawie zdjęć z napadu pokazanych w telewizji. Idiota miał długi, więc ktoś się na nim zemścił. Ukrył broń gdzieś w lesie, jak mówił, ale w jego mieszkaniu znaleźli pieniądze. Nie powiedział policji o Morganie. To było zdumiewające, naprawdę niewiarygodne, że oparł się naciskom i wziął całą odpowiedzialność na siebie. Nikt wcześniej nie zrobił dla Morgana czegoś podobnego! Dopiero później ogarnęło go uczucie dozgonnej wdzięczności. A podczas odwiedzin pojawiła się drobna aluzja.

– Kiedy wyjdę, będę spłukany. Możesz coś na to poradzić?

Napad na Fokus Bank był tylko początkiem. Sto tysięcy koron, po połowie dla każdego, nie wystarczy na długo. Znał swojego przyjaciela, znał jego zwyczaje i jego potrzeby. Gdy wydadzą pieniądze, znów będzie to samo. Byłoby lepiej, gdyby policja mnie też wtedy złapała, pomyślał Morgan z przygnębieniem. W jego mózgu rozległo się ciche brzęczenie. Może tracił zmysły tak jak Errki? To pierwszy głos – krążący w głowie owad, który próbuje wydostać się na zewnątrz.

Rozdział 20

Morgan poderwał się ze snu. Kannick z pochyloną głową spal obok. Ściśnięty podwójny podbródek rozpłaszczył się na jego klatce piersiowej w ogromnej masie skóry i tłuszczu. Mężczyzna wyprostował zesztywniałe nogi i dotknął dłonią głowy. Nos nie bolał go już tak bardzo – miał wrażenie, że prawie zupełnie mu zdrętwiał. Może nawet był już martwy. Wkrótce urwie się i odpadnie jak kawałek zgniłego owocu.

Kannick otworzył oczy. Na zewnątrz zauważył niebieskawą poświatę.

– Jest wieczór – szepnął Morgan.

– Muszę iść do domu – błagał Kannick. – Będą mnie szukać!

Morgan spojrzał na Errkiego, szukając broni. Zauważył ją wetkniętą za pasek od spodni. Powoli wstał i zachwiał się, łapiąc równowagę. Podszedł do szafy, postał tam chwilę zamyślony i pochylił się. W kącie było ciemno. Stanął w rozkroku nad śpiącym ciałem i niezdecydowanie pogmerał dłonią przy pasku Errkiego. Nagle poślizgnął się na czymś mokrym i lepkim i upadł. W ułamku sekundy zerwał się na nogi ze zdumionym wyrazem twarzy.

– Co jest, do kurwy nędzy!

Kannick wzdrygnął się i szeroko otworzył oczy.

– Co się dzieje?

– Tu wszędzie jest krew! On krwawi jak cholera!

Kannick poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach.

– To Errki! – krzyknął Morgan, odskakując. – Wykrwawił się na śmierć. Jest zimny!

– Nie! – krzyknął ostro i ochryple Kannick. Z trudem wstał, lecz natychmiast musiał oprzeć się o ścianę.

– Nie żyje!

Jak w złym śnie Kannick patrzył na Morgana, który powoli odwracał się w jego stronę.

– Czy ty wiesz, co zrobiłeś? Zabiłeś Errkiego. A niech to wszystko cholera weźmie!

Kannick potrząsnął głową. Z jego ust wydobył się krzyk, który zaniki, nim zdążył się w pełni uformować.

– Ja tylko trafiłem go w nogę.

– Musiałeś mu przebić żyłę w pachwinie. Albo tętnicę.

Morgan cofnął się, nie spuszczając oka z Kannicka.

– Mam tego dość. Zjeżdżam z tego domu wariatów!

Zachwiał się. Przydałaby mu się broń, ale musiałby najpierw dotknąć zimnego ciała, może nawet poplamić sobie ręce krwią.

– Musisz mi pomóc!

Chłopak uczepił się drewnianej ściany i zalał się łzami.

– Nie chciałem! Otworzył drzwi, kiedy ja już wypuściłem strzałę. Musisz im powiedzieć, co się stało. Nikt inny tego nie widział!

Morgan przerwał, poruszony widokiem grubego, zdesperowanego chłopca. Z trudem przełknął ślinę, rzucił jeszcze jedno spojrzenie na ciało Errkiego i osunął się na podłogę.

– I bez tego mam już przechlapane. Napadłem na bank i wziąłem zakładnika. Nieźle za to beknę.

– Moglibyśmy wrzucić ciało do jeziora. Powiemy, że uciekł! – Kannick bezradnie załamywał ręce. – Ja tego nie chciałem. To był wypadek! Wrzućmy go do jeziora!

– Wystarczy, że powiesz policji prawdę. Ale ja muszę stąd zjeżdżać.

Morgan zmrużył oczy. Próbował skupić się na tyle, by móc pomyśleć o ucieczce.

Zrozpaczony Kannick odchodził od zmysłów, wstrząsany wybuchami płaczu.

– Wrzucenie ciała do jeziora nic nie da – stwierdził Morgan niecierpliwie. – Wszędzie jest krew. Cała kałuża krwi.

– Możemy zastawić ją szafą.

– To nic nie pomoże.

– Proszę cię!

– Szukają nas. Mogą tu trafić lada chwila. Nie mamy czasu. Poza tym gdybyśmy spróbowali znieść go na dół do wody, umażemy się krwią. To bez sensu, Kannick. Jesteś za młody, żeby iść do więzienia. Wywiniesz się. Tak samo jak Errki za zamordowanie tej staruszki, bo jest walnięty. Ale ja – zawył, tłukąc pięściami w podłogę z furią – ja się nie wywinę. Nie mam żadnej cholernej wymówki!

Jęczał i targał się za włosy, próbując sobie przypomnieć, jak zaczął się dzień. Zdziwił się, jak niewiarygodnie długo trwał. Prawie jak całe życie. Owładnęło nim straszliwe uczucie paraliżu. Jego mózg nie chciał działać. Wszystko przez tę pieprzoną whisky. Kannick leżał wyciągnięty na podłodze i z trudem łapał dech.

– Za domem jest stok – zaszlochał. – Może ciało samo stoczy się na dół?