– Odciski Errkiego były wszędzie, w całym domu. Dotknął nawet lustra. Ze śladami na motyce mają większe kłopoty, ale nie poddają się jeszcze.
– Spisałeś protokół z wczorajszego przesłuchania?
– Tu jest, szefie. – Wręczył Sejerowi kilka dokumentów w plastikowej teczce i przygryzł wargę. – Co się stanie z chłopakiem?
– Nic specjalnego. Garpe potwierdził, że to był wypadek. Pewnie Kannick zostanie w Guttebakken, a z tego, co mówią, to najlepsze rozwiązanie. Na pewno ostatnio nie brakowało mu przeżyć. Potrzebuje trochę spokoju i stabilizacji. Teraz wybieram się, żeby z nim porozmawiać. Chyba jest w nie najlepszej formie, ale mam cichą nadzieję, że dowiem się o Errkim czegoś, co umknęło Garpe'owi. Może coś nam wyjaśni?
Skarre rzucił mu uważne spojrzenie.
– Małe szanse. To przecież tylko chłopiec, który na dodatek o mało nie zwariował z przerażenia.
– Dzieci są spostrzegawcze – upierał się Sejer.
– Niekoniecznie. Po prostu widzą inne rzeczy niż dorośli.
– A to może nam się przydać.
Skarre zmarszczył brwi.
– Coś jest na rzeczy. Ciekawe co.
– Nie rozumiem.
– Mam wrażenie, że nie możesz się pogodzić z tym, co się zdarzyło. A to nie w twoim stylu.
– Po prostu lubię wyjaśniać sprawy do końca – rzucił szorstko Sejer.
– Wyglądasz na przemęczonego.
– Przez całą noc wszystko mnie swędziało! – Z tą dramatyczną informacją Sejer znikł w swoim gabinecie.
– Nazywasz się Morten Garpe?
– Tak.
– Ale wolisz, żeby nazywać cię Morgan?
– Moi przyjaciele, gdybym takich miał, nazywaliby mnie Morgan.
– Nie masz żadnych przyjaciół? Dlaczego więc nazywasz się Morgan?
– To brzmi dużo lepiej, nie sądzi pan?
W notatkach Skarrego nie znalazła się uwaga, że w tej chwili obaj wybuchnęli śmiechem.
– A więc, Morten, jesteś sam na świecie?
– Mam niewielu kumpli. Właściwie tylko jednego, a on siedzi w więzieniu. Plus siostra w Oslo.
– Za co siedzi ten kumpel?
– Za napaść z bronią w ręku. Ja prowadziłem samochód, którym uciekliśmy. Nie pisnął o mnie ani słowa. Pieniądze z napadu były dla niego.
– A więc od dłuższego czasu miał cię w garści, prawda?
– Tak.
– I chciałeś wreszcie z tym skończyć?
– Myślę, że teraz wlepią mi taką odsiadkę, że nie ma to już znaczenia.
– Masz rację, to nie ma znaczenia. O napadzie na bank pomówimy później. Opowiedz mi o Errkim.
Skarre zaznaczył, że Morgan zastanawiał się przez dłuższą chwilę, zanim przemówił.
– Opowiedział mi wszystko o swojej matce i o tym, co się z nią stało. Errki i ja jesteśmy spod znaku Skorpiona. Urodził się tydzień po mnie. Najlepsi i najgorsi ludzie to Skorpiony, wiedział pan o tym?
– Nie. Co to znaczy, że wszystko ci opowiedział?
Sejer podniósł wzrok znad raportu i pomyślał o specjalistach, którzy od lat próbowali różnych sztuczek, żeby wydobyć z Errkiego prawdę. A temu człowiekowi udało się to w kilka godzin.
– Czy pamiętał cokolwiek związanego z morderstwem Halldis Horn?
– Niewiele. Mówił, że krzyczała i groziła mu. Miał takie nieobecne spojrzenie, kiedy o tym mówił.
– Powiedział ci, że ją zabił? Czy przyznał ci się do tego?
– Nie. Popatrzył na mnie tymi swoimi dziwnymi oczami i powiedział: „Pewne rzeczy po prostu się dzieją".
– Odniosłeś wrażenie, że jest agresywny?
– Widział pan mój nos, zanim go zabandażowali. Będzie naprawdę ładny, kiedy odrośnie. Ale teraz nie robi mi to żadnej różnicy. Nic mnie nie obchodzi. Cieszę się tylko na myśl o wstrętnej gębie Tommy'ego, kiedy z celi obok będę walił w ścianę, a on zrozumie, że kasy nie ma i nie będzie.
– Nazywa się Tommy?
– Tommy Rein.
– Naprawdę?! – O czym rozmawialiście z Errkim, kiedy byliście w chacie?
– Wszystkiego nie pamiętam. Opowiadał mi tyle dziwnych rzeczy. Dużo rozmawialiśmy o śmierci. Czy myślał pan o tym, że kiedyś naprawdę umrzemy? Widzę, jak ludzie wokół mnie umierają, ale nie dopuszczam do siebie myśli, że i mnie to kiedyś spotka. Dzisiaj kilka razy próbowałem to sobie wyobrazić. Ale przypomina mi to jakieś pokręcone równanie, którego nie jestem w stanie pojąć. A pan to pojmuje?
– Pojmuję co?
– To, że pan umrze?
– Tak, pojmuję.
– W takim razie ze mną chyba jest coś nie tak.
– Nie martw się, prędzej czy później pogodzisz się z tym. Znam wielu ludzi starszych od ciebie, którzy jeszcze sobie z tym nie poradzili. Skąd Errki miał broń?
– Pytałem go o to. Wtedy powiedział coś dziwnego w stylu: „Jeżeli twój sąsiad pragnie mieć krowę, Bóg ześle ci wołu".
– Jak bardzo się upił?
– Nie tak bardzo jak ja, ale dość słabo trzymał się na nogach.
– O czym rozmawiał Errki z Kannickiem?
– Prawie w ogóle się do siebie nie odzywali. Patrzyli na siebie jak psy. Młody o mało nie zwariował ze strachu. Prawie w ogóle nie odwracał się do Errkiego.
– Czy miałeś wrażenie, że Errki grozi chłopcu?
– Nie sądzę. Traktowaliśmy go dobrze, w każdym razie nic mu nie zrobiliśmy. Po prostu byliśmy pijani. Zanim przyszedł Kannick, żeglowaliśmy po pełnym morzu, że tak się wyrażę. Dziwna rzecz, ale po jakimś czasie miałem wrażenie, że chłopak jest zadowolony, że z nami jest. Uspokoił się. W pewnym sensie cała nasza trójka pasowała do siebie. Nikt nie miał ochoty nic robić. Po prostu czekaliśmy na was.
– Jak zareagował Kannick, kiedy zauważyłeś, że Errki nie żyje?
– Spanikował. Błagał i prosił, żebym mu pomógł.
– Pomógł mu zrobić co?
– Przekonać was, że to był wypadek.
– A to był wypadek?
– Zdecydowanie tak. Chłopak celował w drzwi. Nie wiedział, że jesteśmy w środku, ani że Errki właśnie w tej chwili będzie miał ochotę wyjść.
– Rozumiem. Co jeszcze?
– To znaczy?
– Czy proponował ucieczkę albo ukrycie ciała?
– Nie, nie. Zdecydowanie nie. Przekonałem go, żeby tego nie robić.
– Więc jednak zaproponował coś takiego?
– Ech, nie, nie naprawdę. Nie wiedział, co mówi. Był spanikowany. I trudno mu się dziwić, prawda? Ma szczęście, że ma dopiero dwanaście lat i według prawa jest nieletni.
Rozdział 22
Sejer usiadł za kierownicą i zatrzasnął drzwi. Mimo że źle spal, nagle z niewiadomego powodu rozjaśniło mu się w głowie. Miał dziwne wrażenie, że nadeszła decydująca chwila. Czul to. Czas stanął w miejscu. Wyglądał przez okno samochodu, próbując znaleźć na zewnątrz coś, co wyjaśniłoby to uczucie. Wydawało mu się, że jest sparaliżowany i nie może się ruszać. To uczucie nie było nieprzyjemne, raczej nieznane. Przyjrzał się swoim dłoniom leżącym na kierownicy. Każdemu pojedynczemu włoskowi na ich grzbiecie, cienkim liniom przecinającym kłykcie. Białym paznokciom, czystym i równym. Zegarkowi z małą złotą koroną na tarczy. W lusterku wstecznym napotkał własne spojrzenie. Patrzyła na niego twarz starsza, niż pamiętał, ale nadal bardzo czujna. Obudził go dźwięk klaksonu. Włączył bieg i przeciął rynek, mijając rzędy zaparkowanych aut.
Chłopiec wyprostował się. Lewą stopę przekręcił na bok, a prawą wystawił do przodu. Podniósł głowę i wysunął podbródek. Spuścił ręce i rozluźnił mięśnie. Wziął długi, głęboki wdech, a potem powoli wypuścił powietrze. Ostrożnie, prawie ukradkiem, obrócił głowę w lewo. Nie szybko, ale delikatnie, bardzo delikatnie. Zmrużył oczy i spojrzał na oddalone o trzydzieści metrów złote kolo. Obraz powoli stawał się coraz ostrzejszy. Znów wziął głęboki wdech i zatrzymał powietrze w płucach. Potężna klatka piersiowa wypełniła się i w tej samej chwili chłopiec podniósł łuk. Napiął cięciwę, zakotwiczył i wycelował. Mała czerwona kropka dotknęła dolnej krawędzi celu. Teraz chciał trafić w dziesiątkę. W tych wspaniałych chwilach, kiedy wszystko szło jak po maśle, udawało mu się. Strzała wyleciała z łuku. Cięciwa wydała cichy brzdęk, a potem, gestem tyleż eleganckim, co wyćwiczonym, Kannick opuścił łuk dokładnie w chwili, gdy strzała wbiła się w środek tarczy z głośnym trzaskiem. Wypuścił powietrze z płuc i poszukał w kołczanie następnej. Nie poruszał oczami, nie przesuwał stóp. Założył strzałę na cięciwę. Chciał zaliczyć trzy dziesiątki z rzędu. Jeżeli będzie miał szczęście, druga strzała wyląduje tuż przy pierwszej i stuknie o nią. Znowu wziął oddech i zamknął oczy. Potem otworzył je i wpatrzył się w cel oraz w czerwone pióra pierwszej strzały widoczne pośrodku złotego koła.