Выбрать главу

– Na pewno?

Gurvin nie spieszył się, strzelając knykciami każdego palca z osobna.

– Czy mam w takim razie tam zatelefonować i poprosić, żeby ktoś po ciebie przyszedł?

– Brakuje im ludzi. Na dyżurze została tylko Margunn.

Chłopiec znów przestąpił z nogi na nogę i nie przestawał pociągać nosem.

Policjant przemówił łagodniej.

– Halldis Horn była w podeszłym wieku – mówił. – A tacy ludzie umierają. Takie jest życie. Nigdy wcześniej nie widziałeś zmarłego, prawda?

– Właśnie że widziałem!

Gurvin uśmiechnął się.

– Tacy ludzie zwykle umierają we śnie albo siedząc w bujanym fotelu. Nie ma się czego bać. Nie musisz w nocy leżeć, nie spać i rozmyślać o tym. Obiecujesz, że nie będziesz sobie tym zaprzątał głowy?

– Ktoś tam był – wyrzucił z siebie chłopiec.

– W jej zagrodzie?

– Errki Johrma – chłopak wyszeptał te słowa jak przekleństwo.

Gurvin popatrzał na niego z zaskoczeniem.

– Stał za drzewem, obok szopy, ale wyraźnie go widziałem. A potem poszedł do lasu.

– Errki Johrma? Coś mi tu nie gra. – Gurvin potrząsnął głową. – Od kilku miesięcy jest w zakładzie.

– Pewnie uciekł.

– Zaraz się o tym przekonamy – stwierdził policjant spokojnie, ale przygryzł wargę. – Rozmawiałeś z nim?

– Czy pan zwariował?!

– Zajmę się tym. Ale najpierw sprawdzę, co się dzieje z Halldis.

Pozwolił, by wieść o Errkim dotarła do jego świadomości. Nie był przesądny, ale zaczął rozumieć, dlaczego inni tak reagowali. Errki Johrma czający się w okolicznych lasach i martwa Halldis. Albo przynajmniej nieprzytomna. Miał wrażenie, że słyszał to już wcześniej. Historia powtarzała się.

Coś przyszło mu do głowy.

– Dlaczego wleczesz ze sobą tę walizę? Nie masz chyba próby orkiestry w samym środku lasu, prawda?

– Nie – odparł chłopiec, stawiając stopy po obu stronach bagażu, jakby obawiał się, że zostanie on skonfiskowany. – To parę drobiazgów, które zawsze noszę ze sobą. Lubię chodzić po lesie.

Policjant obrzucił go przenikliwym wzrokiem. Chłopiec wyglądał na bezczelnego, ale jego głos zdradzał, że coś przestraszyło go nie na żarty. Gurvin zatelefonował do Guttebakken – domu dla chłopców z problemami wychowawczymi – i poprosił o połączenie z kierowniczką. Zwięźle wyjaśnił jej sytuację.

– Halldis Horn? Nie żyje? Na schodach przed domem?

Mówiła głosem pełnym powątpiewania i obawy.

– Trudno powiedzieć, czy kłamie – odpowiedziała kobieta. – Wszyscy kłamią, kiedy im to pasuje, ale może się w tym kryć ziarno prawdy. W każdym razie mnie już dzisiaj raz oszukał, bo na pewno wziął ze sobą łuk, chociaż doskonale wie, że wolno mu go używać tylko pod nadzorem dorosłych.

– Łuk? – Gurvin nie zrozumiał.

– Czy ma z sobą futerał?

Policjant spojrzał na chłopca i na to, co leżało między jego nogami.

– Tak, ma.

Kannick zrozumiał, o czym mowa, i zsunął swoje grube nogi.

– To łuk z włókna szklanego i dziewięć strzał. Włóczy się po lasach i strzela do wron.

Z tonu jej głosu Gurvin domyślił się, że nie jest zirytowana, bardziej zmartwiona. Wykonał jeszcze jeden telefon, tym razem do szpitala, w którym przebywał Errki Johrma. Albo raczej powinien przebywać, bo okazało się, że faktycznie uciekł. Spróbował umniejszyć znaczenie tego epizodu. Wieść o Errkim była wystarczająco niepokojąca. O Halldis nie wspomniał ani słowem.

Kannick stawał się coraz bardziej niespokojny. Spojrzał na drzwi. „Co się stało? – zastanawiał się Gurvin. – Na miłość boską, chyba nie ustrzelił jej z tego swojego łuku?"

– No cóż, przynajmniej Halldis umarła pięknego dnia – powiedział, rzucając chłopcu zachęcające spojrzenie. – Poza tym miała już swoje lata. O takiej śmierci wszyscy marzymy. Przynajmniej ci z nas, którzy nie urodzili się wczoraj.

Kannick Snellingen nie odpowiedział. Pokręcił głową i stał bez ruchu z futerałem między nogami. Dorosłym zawsze się wydaje, że wszystko wiedzą. A Gurvin wkrótce się dowie, jak jest naprawdę.

Rozdział 3

Jechał powoli pod górę ku zagrodzie Halldis. Od ostatniej wizyty minęło sporo czasu, może nawet rok. W jego piersi jakby wirował szaleńczo wyszczerbiony kamień. Teraz, gdy był sam w samochodzie, poczuł, że cały dygocze. Co właściwie widział ten chłopiec?

Kannick upierał się, że pójdzie do Guttebakken na piechotę. posterunku do zakładu było około dwóch kilometrów. Margunn obiecała, że wyjdzie po niego. Na tyle, na ile Gurvin znał kierowniczkę, wiedział, że będzie czekała na chłopca z sokiem, słodkimi bułeczkami i opieprzem, a potem czule pogładzi go po włosach. Mniejsza o to, co powiedzą inni. Margunn dobrze wiedziała, czego chłopcu potrzeba. Kannick uspokoił się trochę i gdy wychodził, wyraz jego twarzy zdradzał większą pewność siebie.

Subaru pokonywało lesisty stok z zajadłością teriera. Wszyscy w okolicy mieli samochody z napędem na cztery kola. Przydawały się w zimie z powodu śniegu i wiosną z powodu błota. Stoki były strome i jechało się dość trudno nawet suchą, wybrukowaną drogą. Myślał o Errkim Johrmie. W szpitalu potwierdzili, że bez problemu uciekł przez otwarte okno, a potem skierował się tam, gdzie każdy go znał. Dokąd miał iść? Przecież czuł się tu jak w domu. Wyglądało na to, że Kannick nie kłamie. Jak większość ludzi, Gurvin miał się na baczności z powodu wszystkich plotek, tak samo nieprzyjemnych, jak sam Errki. Nieszczęście podążało za nim krok w krok. Był jak zły omen, który zostawiał za sobą lęk i przerażenie. Dopiero po przymusowym skierowaniu na leczenie do zakładu zamkniętego ludzie zaczęli okazywać mu trochę współczucia. Przecież biedak jest chory, mówili, lepiej, że mu tam pomogą. Chodziły pogłoski, że próbował zagłodzić się na śmierć, że znaleziono go na oddziale wycieńczonego jak jeniec wojenny. Leżał na łóżku, gapił się w sufit i monotonnie recytował: „groch, wołowina, wieprzowina, groch, wołowina, wieprzowina". I tak setki razy.

Gurvin przypomniał sobie coś, co zdarzyło się dawno temu. Wyglądał przez boczne szyby. Miał nadzieję, że Errki się nie pojawi. Był tak niesamowicie dziwny. Ponury, odpychający i zaniedbany. Zamiast oczu miał dwie wąskie szparki i nigdy nie otwierał ich szeroko, dlatego czasami zastanawiano się, czy przypadkiem nie kryje się za nimi tylko bezdenna otchłań, przez którą można zajrzeć w sam środek jego pokręconego umysłu.

Gurvinowi trudno było uwierzyć, że Halldis nie żyje. Znał ją i Thorvalda od dziecka, z tym że to ona zawsze wydawała się nieśmiertelna. Nie potrafił sobie wyobrazić tego małego gospodarstwa w górach bez nich. Ono było tam od zawsze. Kannick na pewno widział coś innego, czego nie zrozumiał, i to go przestraszyło. Może Errkiego Johrmę groźnie spoglądającego zza drzewa? Samo to wystarczyłoby, żeby przestraszyć człowieka i zrobić mu mętlik w głowie. Zwłaszcza znerwicowanego chłopca, który i bez tego miał kłopoty. Opuścił obie przednie szyby auta, lecz mimo to pocił się obficie. Już dojeżdżał na miejsce i widział szopę w gospodarstwie Halldis. Nie mieściło mu się w głowie, że kobieta w jej wieku potrafi wszędzie utrzymać porządek. Chyba nigdy nie przestawała pieścić podwórka grabiami i kosą. Potem pojawił się ogród – bujny i zielony mimo panującej suszy. We wszystkich innych miejscach trawniki dawno pożółkły. Tylko Halldis potrafiła stawić czoła siłom natury. Chyba że wbrew zakazowi podlewała trawę. Skręcił od razu, by przyjrzeć się domowi. Niski biały budynek z czerwonymi wykończeniami. Drzwi frontowe otwarte. Tu przyszedł pierwszy wstrząs: na schodach przed domem zauważył głowę i rękę. Przerażony, zahamował i zgasił silnik. Chociaż z tego miejsca widział niewiele więcej, od razu wiedział, że kobieta nie żyje. Cholera, a jednak chłopak mówił prawdę! Niechętnie otworzył drzwi samochodu. To prawda, że wszyscy zmierzali do tego samego celu drogą życia, że Halldis była starą kobietą, lecz nagle stanął sam na sam ze śmiercią.