Выбрать главу

Mała służbowa łazienka, gruby ręcznik frotte, trzeba się trochę odświeżyć przed wyruszeniem na spotkanie z człowiekiem, który oszukuje czas… Ma co najmniej sto sześćdziesiąt lat, a ciągle wygląda na niespełna czterdzieści.

Jak zareaguje? Trudno powiedzieć. Czy młoda dziewczyna ma szansę w starciu z kimś, kto tak długo pracuje w zawodach wymagających wzmożonej czujności?

Krytycznie ocenia swoje możliwości. Krótki, masywny nóż przykleja plastrem do łydki. Cienkie, trzydziestocentymetrowe ostrze dobrze mieści się w grubym warkoczu. Kaburę z pistoletem zakrywa brązowa, skórzana kurtka. W zewnętrznej kieszeni Katarzyna chowa jeszcze dwunastostrzałowy rewolwer na naboje jak do kbks. Kiedyś należał do czeczeńskiego powstańca. Wygląda niepozornie, ale robi w człowieku dziury, które trudno byłoby nakryć kapeluszem…

Ogląda się krytycznie w lustrze. Poprawia fortepianową strunę do duszenia, aby nie wystawała ze szwu spodni. Jest gotowa. Powinna poprosić o ochronę, lecz pójdzie na spotkanie przeznaczenia samotnie. Jak zawsze.

* * *

Czym jest szczęście? Trudno powiedzieć. Ma ono wiele twarzy. Żołnierze z polskiego batalionu KFOR czerpią je z faktu, że w ich bazie znalazła bezpieczne schronienie młodziutka, złotowłosa Serbka. Mają z dziewczyny masę pożytku. Opłacało się zaryzykować życie, żeby ją ratować. Okazało się, iż świetnie gotuje. Od kiedy zaczęła pomagać w kuchni, posiłki nagle odzyskały smak. Malinowski uczy ją mówić po polsku, więc po służbie jest z kim pogadać…

Dużo czyta, szlifuje język. Wypytuje ich o treść książek, których nie mają w biblioteczce. Służba tutaj jest zupełnie rutynowa. Mijają dni, podobne do siebie jak krople ponurego, wrześniowego, bałkańskiego deszczu… Obecność dziewczynki sprawia, iż nie jest nudno.

Można powiedzieć, że okręciła sobie kompanie wokół palca. Chce w zamian tyko jednego. Wyjechać z Jugosławii. Na zawsze. Nie pytali nigdy, dlaczego Albańczycy chcieli ją zamordować. Monika Stiepankovic też nie porusza tego tematu. Kapitan sprawdza możliwości. Dziewczyna nie ma tu żadnej rodziny. Należy do mniejszości narodowej zagrożonej prześladowaniami. Nie chce jechać do Serbii, jest w połowie Bośniaczką. Boi się. Wszyscy żołnierze pragną poprzeć jej wniosek o azyl w Polsce.

* * *

Szkoda, że nie ma już żeńskich szkół. Choć właściwie są, ale jest ich tak niewiele… Szkolnictwo koedukacyjne to jednak nie to samo. A jej się poszczęściło. Została lektorką w prywatnym żeńskim liceum.

Upięła włosy w wysoką, chińską fryzurę, poprzetykaną szpilami. Inne nauczycielki gapią się na nią, ale żadna nie pokusiła się o komentarz. Stanisława przymyka oczy i przypomina sobie te wszystkie poprzednie razy. Zawsze to samo. Współpracownicy podświadomie wyczuwają w niej coś obcego. Może to kwestia wieku, może sposobu bycia… Może nienaganny strój i ekstrawaganckie, w ich pojęciu, uczesanie w jakiś sposób budzą niechęć? Czy zawsze już tak będzie: sympatia uczennic i rezerwa nauczycieli? Dziewczęta skończyły pisać zadanie z gramatyki. A zatem pora popracować.

Starannie akcentując czyta fragment tekstu dotyczącego przepychu dworu ostatnich Ludwików. Ćwiczenia z rozumienia na słuch. Cholernie ważne. Dobrze, że zaczepiła o Francję i osłuchała się przez kilka miesięcy z nowym słownictwem i akcentem. Bo raczej nie zdałaby państwowego egzaminu mówiąc osiemnastowiecznym dialektem, choćby był to dialekt paryski…

Tak, dwór ostatnich władców Francji… Totalne bagno moralne i obyczajowe. Rozpustnicy i brudasy, załatwiali się w zakamarkach pod schodami, sikali w krużgankach i myli się jak najrzadziej… Pamięta smród panujący w Luwrze. O tym w czytance nie napisano. Ani o gwałceniu służby. Dobrze, że się szybko stamtąd wyrwała. Osiemnasty wiek, oby sczezł… W tej epoce mieli około czterystu słów dla określenia pewnego szczegółu kobiecej anatomii.

Przerywa czytanie i uśmiecha się do swoich myśli. W domu spróbuje je sobie wszystkie przypomnieć. Ciekawie będzie sprawdzić, czy zapamiętała więcej niż połowę… A może napisze słownik archaicznych wulgaryzmów? Tylko komu to potrzebne? Obok wspomnień mogących uchodzić za zabawne, jak cierń tkwi także inne. Noc w gospodzie na prowincji, drzwi wyłamane przez rozjuszony tłum. Pół setki ludzi pijanych strachem. Nabrzmiałe nienawiścią twarze, dłonie trzymające krzyże, pochodnie i osikowe kołki… Niełatwo dwudziestolatce przerąbać sobie drogę szablą przez rozjuszoną tłuszczę…

W klasie panuje cisza. Uczennice widzą, że nauczycielka pogrążona jest w zamyśleniu, ale nie mają jej tego za złe. W ciągu tej pierwszej godziny nauki zorientowały się, że pod każdym względem przewyższa swoją poprzedniczkę. Poczuły jej talent i prostotę, z jaką tłumaczyła im zawikłane zagadnienia francuskiej gramatyki. Lektorka jest tak cudownie inna, swobodna w swojej naturalnej elegancji. Jej wypowiedzi pozwalają wyczuć żywą i błyskotliwą inteligencję, a także poczucie humoru. Nie wątpią, że będzie surowa i wymagająca, ale już ją polubiły… Skąpe pochwały będą dla nich najwyższą nagrodą.

Patrzy na dziewczęta spokojnym spojrzeniem doświadczonego owczarka pilnującego stada owiec. Umie narzucić swoją władzę masie. Bez tego nie przeżyłaby prawie połowy milenium…

* * *

Zamek Królewski w Warszawie kryje liczne skarby i pamiątki narodowe. Jest dobrze pilnowany. Od zewnątrz monitoruje go prywatna agencja ochrony mienia, w środku czuwa jego własna straż. Można oczywiście kupić bilet i wędrować sobie po salach ekspozycyjnych, ale aby wejść na zaplecze, trzeba być nie byle kim. Od strony Wisły, w dawnych zamkowych ogrodach, pracują archeolodzy. Remont Arkady Kubickiego i prace ziemne pozwoliły zajrzeć głęboko w przeszłość…

Katarzyna Kruszewska idzie spokojnym, miarowym krokiem, mijając studentów. Wykopaliskami kieruje doktor Tomasz Olszakowski, znany w środowisku jako dobry fachowiec, niestety sadysta i psychopata, który uważa, że jeśli on jest w stanie machać łopatą szesnaście godzin na dobę, to i studenci dadzą radę…

Badania mają charakter ratunkowy i właściwie już się kończą. Idzie jesień, jest zbyt chłodno, by grzebać w ziemi. Potem będzie zima, wszystko skuje mróz… Wiosną ruszą prace budowlane. Skarpę należy podeprzeć, bo zamek zjedzie do Wisły… Trzeba kończyć. Archeolodzy przerywają na chwilę robotę i odprowadzają spojrzeniem blondynkę z grubym warkoczem, która mija ich idąc brzegiem wykopu. Z czyichś ust wyrywa się ciche westchnienie. Nieczęsto uroda tak doskonale współgra z życzliwym i przyjaznym wyrazem twarzy.

Zamkowy ochroniarz, pilnujący wykopalisk, siedzi na kamiennej płycie, leżącej na stosie wykopanej ziemi. Dziewczyna czuje tremę. Na szczęście, podczas szkoleń w CBŚ nauczono ją, jak sobie z tym radzić. Najlepiej przełamywać od razu.

– Pan Jan Skórzewski?

Odrywa spojrzenie od wykopów.

– Czym mogę służyć?

Mięśnie grają pod opalona skórą. Jest silny. I domyślny. Wyczuwa bezbłędnie niebezpieczeństwo.

– Katarzyna Kruszewska, Centralne Biuro Śledcze – przedstawia się okazując identyfikator.