A ja na to:
– Ja, ja. Bitte!
I on mi jeszcze raz – pluch! Drugą miskę chłeptałam już wolniej. Rozglądam się: nasi się kręcą i Niemcy. Wszystko jest zupełnie inaczej, zaczęło się zupełnie inne życie.
Zjadłam drugą porcję – i poczułam się jak pijana. Przywarłam do kotła. A on taki ciepły, błyszczący. Niemiec się śmieje:
– Alzo, noch ajnmal, medl?
Przypomniałam sobie, jak Otto mówił, kiedy się napił do syta mleka. I odpowiadam:
– Ich bin zat, ich markt kajn blat.
Niemiec zarechotał, zapytał o coś. Ale nie zrozumiałam.
Poszłam do baraku.
Pod wieczór wszyscy z naszego eszelonu byli umyci i nakarmieni. Ale nie wiedzieć czemu nie wszystkich ostrzygli. Z naszego baraku nie ostrzygli mnie i jeszcze trzech dziewuch. Tania mi wytłumaczyła:
– To dlatego, że wy nie macie wszy.
Mówię:
– Jak nie? Spójrz no tylko!
Rozgarnęła mi włosy.
– Są! Widać zapomnieli. Lepiej schowaj włosy pod chusteczkę, bo jak się opamiętają, to wygolą na łyso.
Tak zrobiłam: przewiązałam chustkę ciaśniej, włosy schowałam.
Kiedy się ściemniło, weszła ta sama Niemka z pręcikiem i mówi:
– Teraz spać. Rano zawiozą was na miejsca pracy. Tam będziecie mieszkać i pracować.
I drzwi do baraku zamknęli na zasuwę.
Niektóre zasnęły od razu, inne nie. Ja, Tania i Nataszka z Briańska ułożyłyśmy się obok siebie i dalej gadać: co i jak będzie. One starsze ode mnie, czego to nie słyszały! I o Europie, i o Niemcach.
Nataszka opowiadała, jak u nich w Briańsku Niemcy puszczali filmy dla swoich ludzi. A ją i jej koleżankę, Niemiec zapraszał dwa razy. Widziała w filmie Hitlera i gołą babę, która ciągle śpiewała, tańczyła i chichotała. A wkoło niej chodzili na biało ubrani Niemcy. I patrzyli na nią, i się uśmiechali. A Hitler, mówiła, sympatyczny taki, z wąsikami. I kulturalny, od razu widać. Tylko bardzo głośno mówi.
Ja to widziałam wszystkiego sześć filmów. Najbliższy ośrodek kultury był dopiero w Kirowie, a to dwadzieścia pięć wiorst. Dwa razy ojciec zawiózł mnie Chłopczykiem. Potem zabierał mnie ze swoimi dzieciakami Stiepan Sotnikow. Dwa razy widziałam Czapajewa, potem Wołga, Wołga, My z Kronsztadu, Siedmiu śmiałków i jeszcze jeden film, ale zapomniałam tytuł. Było tam o Leninie, jak do niego strzelała jedna baba. A on, w kaszkiecie, uciekał. A potem upadł. Ale nie umarł.
Na dolnych pryczach dziewuchy cały czas wróżyły: kto zwycięży, nasi czy Niemcy.
A Tani i Nataszce było wszystko jedno – żeby tylko nie bombardowali.
Nas to trzy razy bombardowali. Tyle że wszystkie bomby spadły nie na wioskę, ale na pola. Tylko powybijało szyby i krowy wysiekło. I jeszcze jedna baba z wioski wlazła na minę. Przynieśli ją do wioski w rogoży: bez nogi, kiszki na wierzchu. A ta w kółko powtarzała:
– Matulu moja kochana, matulu moja kochana.
I umarła.
A ja zasnęłam.
Kiedy się obudziłam – wszyscy już wstali. Poleciałam z dziewuchami szczać. Wychodek był duży, czysty. Wyszczałyśmy się, a niektóre nawet wysrały. Potem poszłyśmy jeść do tych kotłów. Znowu grochówka. Ale już rzadsza, nie taka jak wczoraj. I dokładki nie dali. Wysiorbałam ją. Ledwom oblizała miskę, już krzyczą:
– Ustawiać się!
I wszyscy poszli na majdan.
Ustawili nas – chłopaków osobno, dziewczyny osobno. Niemcy stoją, patrzą na nas. Milczą. Jeden na zegarek spogląda. No to stoimy. Niemcy dalej nic nie mówią. Godzinę przestaliśmy, nogi zaczęły nam drętwieć. Nataszka mówi:
– Czekają na ciężarówki, żeby nas wywieźć.
Nagle słyszymy – jadą samochody. Ale nie ciężarowe, tylko osobowe. Trzy samochody. Czarne, ładne. Podjechały. Wysiedli z nich Niemcy. Wszyscy na czarno, jak te samochody. A jeden, najważniejszy – wysoki, w czarnym skórzanym płaszczu. I w rękawiczkach. No i wszyscy Niemcy oddawali mu honory. A on też zasalutował, podszedł do nas, złożył ręce na brzuchu i patrzy. Ładny taki, jasny blondyn. Popatrzył i mówi:
– Gut. Zer gut.
I coś do Niemców powiedział. A wtedy ta Niemka, co mówiła po rosyjsku, mówi:
– Zdjąć nakrycia głowy.
Ale ja nie zrozumiałam. Dotarło do mnie, kiedy chłopaki pozdejmowali kaszkiety i czapki. A dziewuchy zaczęły rozwiązywać i zdejmować chustki. Myślę: no to teraz mnie ostrzygą. I na to się zanosi, bo Niemka mówi:
– Wszyscy z włosami – wystąp.
Co było robić. Wystąpiło nas z piętnaścioro – chłopaków i dziewuch. Wszyscy nieostrzyżeni. I ciekawe – wszyscy jasnoblond, jak ja! Aż mi się śmiać zachciało.
A Niemka:
– W szeregu zbiórka!
Wszyscy się ustawili.
A Niemiec, ten główny, podszedł i patrzy. I patrzy jakoś… nie wiem, jak to powiedzieć. Długo i powoli. A potem zaczął podchodzić do każdego z nas. Podejdzie, dwoma palcami podbródek podniesie i patrzy. Potem idzie dalej. I milczy.
Podszedł do mnie. Podbródek mi podniósł i wpatruje się w oczy. A sam ma taką twarz… jeszcze takiej nie widziałam. Jak Chrystus na ikonie. Chudy taki, płowowłosy, oczy niebieskie-niebieściuchne. Bardzo czysty, ani paproszka, ani pyłku. Czapka z daszkiem czarna, a na niej – czaszka.
Przyjrzał się mnie, potem pozostałym. I wskazał troje z nas.
– Dizes, dizes, dizes.
Potem dotknął nosa rękawiczką, jakby się zamyślił. I wskazał mnie.
– Und dizes.
Odwrócił się i poszedł do samochodów.
A Niemka mówi:
– Wszyscy wskazani przez pana oberfuhrera – marsz za nim!
I poszliśmy, we czwórkę.
Niemiec podszedł do pierwszego samochodu, od razu otworzyli mu drzwi, wsiadł. A inny Niemiec macha do nas i pokazuje na drugi samochód. I otworzył drzwi. Podeszliśmy, wsiedli. Niemiec drzwi zamknął, usiadł z przodu, obok szofera.
I ruszyliśmy.
Nigdy nie jeździłam samochodem osobowym. Tylko ciężarówką. Jakeśmy ziarno wozili. I kiedy u nas w Kolubakinie był pomór krów, to nam w dwóch samochodach przywozili cielaki na przychówek. A komitet rejonowy przydzielił samochody. Z mamunią i z oborowym Piotrem Abramyczem po te cielaki samochodami pojechaliśmy do Łompadzi. A samochód osobowy widziałam w Kirowie. Kiedy przyjechaliśmy do kina. Ten samochód stał, bo wjechał w błoto i ugrzązł. Wszyscy zebrali się dokoła i myśleli, jak go stamtąd wyciągnąć. A gruby towarzysz, który przyjechał tym samochodem, zwymyślał drugiego, z komitetu rejonowego. I ten gruby mówił głośno:
– Na to twoje zadupie, Borisow, to tylko w przymrozki można jeździć.
A ten Borisow milczał i gapił się na samochód.
No. A teraz w tym niemieckim samochodzie to się nie mogłam napatrzeć. Jak tu pięknie! Z przodu szofer z Niemcem, my z tyłu. Wszystko błyszczy, wszystko czyste, siedzenia ze skóry, wszędzie różne klamki. I pachnie ropą. Jak w mieście. A jak lekko pruje ten samochód! Człowiek nawet nie czuje, że jedzie, tylko na wybojach kołysze, jak w kołysce. Zrozumiałam wtedy, dlaczego te pojazdy nazywa się samochodami.
Oprócz mnie były jeszcze dwie dziewuchy i chłopak. Jedziemy, jedziemy. Dokąd – nie wiadomo.
Ze dwie wiorstyśmy przejechali, skręcili w las i stanęli. Niemiec wyskoczył, otworzył drzwi: – Aussztajgen!
Wysiedliśmy. Patrzymy, a te dwa samochody też tu stoją. Dokoła las, jeszcze młody.
Niemiec, ten główny, wysiadł z samochodu. I coś powiedział do innych Niemców. A ci od razu zaczęli nam wiązać ręce za plecami. I to tak sprytnie, że zanim się połapałam, to oni mnie cap – i już! Ściągnął ręce sznurem. I podprowadzają nas do czterech drzew, i zaczynają przywiązywać.
Dziewuchy zawyły, ja też. Jasna sprawa, że w tym lesie już zostaniemy. Wyjemy, jedna zaczęła się modlić; chłopak, starszy od nas, krzyczy:
– Panowe, ja sz ne Sawośka Hnutaj! Ja sz ne Sawośka Hnutaj! Opamentajte sia, panowe!