Выбрать главу

Przeszyfrowała kartkę z pamięci na drugi kawałek papieru, po czym spaliła ją nad zapałką. Kiedy papier zaczął parzyć jej palce, położyła go na piecyku czekając, aż zamieni się w kupkę popiołu. Szyfr zwinęła w rulonik i zapukała w ścianę. Za przepierzeniem ktoś poruszył się i po chwili do drzwi zapukał szczupły, piętnastoletni chłopiec.

– Jean. Weźmiesz to i zaniesiesz pani Mandrreis idąc do szkoły. Powiesz jej, że dobrze się czuję i dziś do niej wstąpię.

Chłopiec wziął kartkę z jej rąk, zdjął but i włożył zwinięty arkusik pomiędzy ciało a skarpetkę.

– Teraz będzie dobrze, no nie?

– Tak, teraz będzie dobrze – chciała podejść do niego i ucałować go w czoło, ale powstrzymała się. Jak gdyby rozumiejąc podszedł do niej i potrząsnął jej ręką.

– Jesteś wielkim człowiekiem, Marianne. Zupełnie jak w tych książkach o Mata Hari. Jeżeli będziesz kiedyś chciała, to schowam się w piwnicy i zabiję tego Niemca, kiedy zaśnie. Można by go było potem zakopać i nikt by się nie domyślił. – Jean wszystko wiedział i co najdziwniejsze rozumiał jej tragedię lepiej nawet niż ludzie dorośli, z którymi wiązała ją praca wywiadowcza. Żaden z nich nie zdobywał informacji w „ten“ sposób. Cenili ją, ale jednocześnie pogardzali metodami, których używała. Ona sama była za dumna, aby się tłumaczyć. Ostatecznie było jej wszystko jedno, co sobie pomyśli o niej pani Y czy pani Z. Jean popatrzył na nią z współczuciem. Przecież i tak chłopcy ze wszystkich okolicznych wsi mówili o nim: „że to jest ten, w którego domu mieszka taka jedna, co sypia z Niemcem“. Czasem brała go ochota, żeby wszystko im powiedzieć i wytłumaczyć, że Marianne jest najodważniejszą kobietą z wszystkich, jakie kiedykolwiek w życiu widzieli, ale rozumiał dobrze prawo tajemnicy.

– Może przynieść ci coś z miasta?

– Nie dziękuję, wystarczy mi, jeżeli wrócisz cały i zdrów.

Poczerwieniał z radości.

– No muszę już iść.

– Wpadnij do mnie po powrocie. Matce powiedz, jak zwykle, że prosiłam cię, abyś mi coś załatwił w mieście.

– Dobrze – kiwnął jej wesoło ręką na pożegnanie i wyszedł.

Marianne odeszła od okna i usiadła na łóżku. Była zmęczona, potwornie zmęczona. Gdyby w tej chwili rozpoczął się atak sprzymierzonych na wybrzeże, nie miała by nawet siły, aby wyjść przed dom i zobaczyć, co się właściwie dzieje.

– Muszę sama pójść i rozmówić się z szefem. Może będę mogła zmienić teren. – Powtórnie zawołała Jeana i odebrała od niego meldunek poczuła, że pobyt w Paryżu dobrze by jej zrobił. Tęskniła za tym miastem i chciała je raz jeszcze w życiu zobaczyć. Później... później i tak będzie koniec. Nie wyobrażała sobie powrotu do normalnego życia. Zresztą nie warto było o tym wszystkim myśleć. Już dawno sklasyfikowała się sama jako żyjący nieboszczyk i to przeświadczenie pozwalało jej robić to, co robiła. Ubrała się i wyszła z domu.

Kiedy wieczorem powracała z pobliskiego miasteczka, nie miała powodów, aby uskarżać się na agenta „Albatros Cztery“. W pamięci dźwięczały jej jeszcze, jego ostatnie słowa.

– Jestem dumny z pani pracy i sposobu w jaki rozpracowała pani powierzony sobie odcinek wybrzeża. Pamiętam i robię wszystko, co jest w mojej mocy, aby ułatwić pani obecną sytuację. Nie mogę obiecać przeniesienia na inny teren, gdyż na odcinku CD–5 jest pani, szczerze mówiąc, niezastąpiona, lecz postaram się o urlop i nieco funduszów na jego miłe spędzenie. Oczywiście będę się starał, żeby znaleźć dla pani coś innego. Jeżeli będzie mi potrzeba kogoś specjalnie zaufanego do „krótkometrażowego“ zadania, zawiadomię panią. Do widzenia Marianne. Życzę powodzenia.

Taki to był człowiek. Nie wiedziała o nim nic. Przybył do rejonu Caen, po wpadce swego poprzednika. Od tego czasu praca na odcinku poszła zupełnie innym trybem. Niemcy łamali sobie głowę. Mimo ściągnięcia na wybrzeże sfory najzdolniejszych agentów niemieckich i Francuzów pozostających na służbie kontrwywiadu Wehrmachtu, rezultaty były żadne. Praca FFI i ludzi kontaktowych z innych ośrodków wywiadu alianckiego, szła niepowstrzymanie naprzód. Co prawda, Marianne wiedziała, że zwykle po okresach spokoju przychodzą złe chwile. Miała jednak zaufanie do „Albatrosa“.

Rozdział Ii: Konferencja

Tego samego wieczora, kiedy rozegrały się opisywane przez nas powyżej wypadki, w pewnym szarym gmachu londyńskiego City, miała miejsce konferencja zwołana przez otyłego, starszego pana, który siedział teraz za stołem otoczony kłębami dymu z olbrzymiego, hawańskiego cygara.

– A więc, generale – zwrócił się do łysego mężczyzny w średnim wieku, ubranego w mundur Armii Stanów Zjednoczonych – wydaje mi się, że omówiliśmy wszystko.

Amerykanin zajrzał do notatnika.

– Jest jeszcze jedna sprawa, Mr. Churchill, którą chciałbym poruszyć. Chodzi mi mianowicie o kwestię pracy naszego wywiadu. Jeżeli mam być szczery to muszę powiedzieć, że chociaż podczas konferencji „SEXTANT“ w Kairze, zostałem mianowany głównodowodzącym sił zbrojnych przeznaczonych do wykonania „Operacji Overlord“, ciągle nie jestem jeszcze w posiadaniu wszystkich danych naszego wywiadu związanych z niemieckimi przygotowaniami obronnymi we Francji. Wczoraj, na posiedzeniu z szefami „Połączonych Sztabów“, podczas planowania akcji początkowej naszych spadochroniarzy, natknąłem się na poważne trudności. Wydaje mi się, że warto by poświęcić kilka godzin na dokładne omówienie tego problemu. Może spotkalibyśmy się jutro lub pojutrze i porozmawiali sobie o tym.