Ale Tula nic nie mówiła. Mogła z łatwością skierować uczucia Viljara ku Belindzie, lecz nie robiła tego. Nie chciała się mieszać w sprawy, które powinny rozwiązać się same. Miłość nie lubi podstępów. A Tula nie była pozbawiona ludzkich uczuć. Nawet teraz, choć nieustannie przekonywała wszystkich, że należy do najbardziej obciążonych dziedzictwem Ludzi Lodu.
Pogoda nie zawsze była najlepsza. Czasami rano panował taki przejmujący chłód, że Tula zawracała od progu i wypijała przed podróżą jeden czy drugi kieliszek wódki, zanim Heike nie zmusił jej do wyjścia.
Byli już w Ser-Trondelag, gdy dopadły ich deszcze, które zdawały się nie mieć końca. Znaleźli jakiś skalny nawis, wprowadzili tam konie i sami się wczołgali, żeby się choć trochę ogrzać. Ale i tam suchego miejsca nie było wiele, tu i ówdzie kapało wędrowcom na głowy. Viljar przyciągnął do siebie Belindę i osłonił głowy obojga peleryną tak, że znaleźli się jakby pad małym daszkiem, skąd przez niewielki otwór mogli wyglądać na dwór. Nigdy przedtem tak się nie zachowywał, ale to pewnie dlatego, że w tym deszczu i zimnie Belinda wyglądała wyjątkowo nieszczęśliwie i żałośnie.
– Zimno ci? – zapytał.
– Nie, a tobie?
– Nie – odparł z uśmiechem i dodał: – Belindo, czy ty się nigdy nie zmienisz?
– Jak to? – zapytała spłoszona.
– Zawsze myślisz przede wszystkim o innych.
– Ty też.
– To mój obowiązek.
Te ostatnie słowa stłumiły szczęście wywołane jego bliskością, ale Viljar przysunął jej głowę ku sobie tak, że znalazła się tuż pod jego brodą. W ten sposób pozostawała z dala od spływającego z peleryny strumyczka wody. Belinda starała się zdusić rodzący się w niej żal i ufnie przytuliła się do Viljara. Jego obejmujące ją ramię było takie ciepłe, choć i on przecież był mokry i przemarznięty. Słyszała jego miarowy oddech i słyszała przytłumione bicie jego serca tuż przy swoim.
Była to chwila niewypowiedzianie słodka, choć jednocześnie nie pozbawiona goryczy. Mimo to jedna z najpiękniejszych chwil w życiu Belindy, takiej jak gdyby niedokończonej, jak ją kiedyś ze śmiechem określiła Signe. Wtedy i jej wydawało się to zabawne. Teraz dławił ją płacz, z którym musiała walczyć.
Inna sprawa, że musiała walczyć także z narastającą w niej gorączką, spalającą ją od wewnątrz, gorejącą i mroczną. Jej kobieca natura nieustannie dawała o sobie znać i nic nie można było na to poradzić. Jedyne co mogli zrobić, to milczeć. Viljar nigdy nie może się dowiedzieć o tej udręce.
Rozmowa Tuli z Heikem wyrwała ją z zamyślenia i zburzyła smutny nastrój:
– Czy prosiłeś naszych przodków o pomoc w tym przedsięwzięciu? Oni zawsze cię wspierali.
– Przodkowie Ludzi Lodu nigdy się nie mieszali w wyprawy do Lodowej Doliny. I teraz też nie mam poczucia, że są gdzieś w pobliżu mnie.
– Dlaczego tak nie lubią doliny, jak ci się zdaje?
– Nie wiem. Myślę, że oni po prostu nie mają nad nią żadnej władzy. Tengel Zły obciążył ją całą siłą swojego przekleństwa.
– No to nieźle, nie ma co – mruknęła Tula
Pewnego jesiennego poranka stanęli nareszcie w rozległej dolinie w Sar-Trondelag.
– Nie mogliśmy zabłądzić – powiedział Heike. – Ale nie widzę nic, co by się zgadzało z dawnymi opisami.
– Minęło mnóstwo lat od czasu wyprawy Ulvhedina, Ingrid i Dana – przypomniał mu Viljar. – Gorsze wydaje mi się to, że wśród miejscowych nikt nawet nie słyszał o Dolinie Ludzi Lodu.
– No właśnie. Albo zabłądziliśmy, albo historia Ludzi Lodu poszła w zapomnienie – rzekła Tula. – Tak czy inaczej, niewesoło.
Viljar westchnął:
– Tylko jak my teraz znajdziemy drogę w góry, a tam do Lodowej Doliny?
– Mam! Kościół! – zawołał Heike, pokazując przed siebie.
– No to co, że kościół?
– Jeśli jesteśmy na właściwej drodze, we właściwym miejscu i we właściwej dolinie, to musi to być kościół Benedykta Malarza!
– Ale nie sądzisz chyba, że tam nadal… – wtrąciła Tula.
– Trzeba po prostu zobaczyć! Idziemy!
Wkrótce potem w zagrodzie obok kościoła dostali klucze i pozwolenie na obejrzenie architektury.
Heike z wahaniem otworzył ciężkie drzwi. Tula nie chciała wejść do środka, wolała poczekać za bramą.
– My pójdziemy z tobą, dziadku. i ja, i Belinda.
– Oczywiście! Dziękuję wam.
Oboje młodzi szli wolno główną nawą kościółka. Belinda trzymała Viljara za rękę i rozszerzonymi ze zdumienia oczami oglądała pradawne malowidła.
– Chodź tutaj – szepnął Viljar cicho i pociągnął ją do bocznej nawy.
On sam wiedział, co tam znajdą, czytał o tym w księgach Ludzi Lodu. Bez wahania podszedł do poczerniałej ściany. Długo stali z Belindą obok siebie i wpatrywali się w zaskakująco dobrze zachowany obraz przedstawiający diabła, który czai się za plecami kobiety i najwyraźniej usiłuje ją sprowadzić na kręte ścieżki. Na twarzy kobiety maluje się niemal grzeszne zadowolenie.
– Och! – szepnęła Belinda. – To przecież pan Heike!
Viljar spojrzał jeszcze raz na twarz diabła i uśmiechnął się.
– Nie, to nie Heike. To jego przodek, Tengel Dobry. Obraz namalowała jego przyszła żona, Silje. Bardzo dobry obraz, prawda? Ale teraz już chodźmy, musimy znaleźć drogę do doliny.
Mając za punkt orientacyjny kościół, wiedzieli już, dokąd się kierować. Jakiś czas temu okoliczni mieszkańcy wybudowali nową drogę, dość daleko od kościoła, a stary szlak zarósł i ledwo był widoczny. Najwyraźniej bardzo dawno temu zaniechano wypraw w góry i do Lodowej Doliny.
Im bliżej celu, tym łatwiej znajdowali drogę, bo okolica była dokładnie opisana w księgach. Jeszcze tego samego popołudnia stanęli u wejścia do Doliny Ludzi Lodu. Znajdowali się w bardzo niedostępnej partii gór, którędy nikt nie chodził. Może tylko ci górscy wędrowcy, którzy w ostatnich czasach zaczynali pojawiać się nawet w bardzo dzikich okolicach. Tu jednak nie było widać żadnych śladów kogokolwiek.
Dzień był szary, jesienny, w powietrzu wyczuwało się nadchodzącą zimę. Heike co prawda miał rację, przepowiadając zimę późną i łagodną, ale mimo wszystko zaczynała się najchłodniejsza pora roku, co do tego nie można się było pomylić. Drżeli z zimna w lodowatym wietrze, który dął przy wejściu do doliny. Czas jednak obszedł się bezlitośnie z lodowcem, który niegdyś to wejście zamykał. Lód nadal zalegał w tunelu, ale słońce i deszcze zniszczyły go do tego stopnia, iż ujście rzeki, otwarte teraz i dostępne dla wszystkich, ziało niczym ogromna rana w skale, a woda swobodnie płynęła pomiędzy wysokimi brzegami.
– Bardzo dobrze – stwierdziła Tula. – Nie będziemy musieli się czołgać.
Po jej głosie można było poznać, że czuje się nie najlepiej, zresztą pozostali też bardzo stracili na odwadze. Wokół wznosiły się ogromne, ponure góry, od lodowca niósł się przenikliwy chłód, a na niebo wypłynął księżyc i jego blask kładł się na ziemię sinobladą poświatą.
– Tutaj rozbijemy obóz – powiedział Heike. – Nie ma sensu chodzić tam w nocy.
Wszyscy przyznali mu rację. Wspólnymi siłami budowali dość prowizoryczny szałas z brzozowych gałęzi i okryć, które wieźli ze sobą. Nie po raz pierwszy w tej wyprawie nocowali pod gołym niebem, ale po raz pierwszy przy takim zimnie. Miło było znaleźć się pod okryciami ze skór. Nie wiadomo, czy tak się przypadkiem szczęśliwie złożyło, czy też ktoś o to zadbał, ale Belinda znalazła się obok Viljara, co z pewnością nie wróżyło jej spokojnego snu. Leżała bez ruchu, wprost bojąc się oddychać. Wyczuwała, że Heike nie śpi, ale była pewna, że Tula i Viljar zasnęli natychmiast.