Tymczasem Viljar także czuwał. Dręczyły go wyrzuty sumienia z powodu Belindy.
Co on ma zrobić z tą dziewczyną, którą tak łatwo zranić?
A może nie aż tak łatwo? Kogoś, kto niczego nie oczekuje, nie można chyba zranić?
Miał poważny dylemat. Żywił dla niej bezgraniczną czułość i był jej oddany całym sercem. Ale na jak długo to wystarczy dziewczynie, która zakochała się w nim ślepo i bez żadnych warunków?
W Belindzie płonął ogień. Jej niewątpliwy wdzięk i to, że była taka pociągająca, miały swój początek właśnie w tym ogniu…
Nigdy by mu jednak nie przyszło do głowy, żeby wykorzystywać jej słabość do siebie.
Jak na przykład teraz, kiedy leżała przy jego boku gorąca jak mała maszyna parowa. Ileż w tej skromnej istocie było ciepła! Jakby ją trawiła gorączka, której nie można ugasić.
Idiotyczne porównanie!
Jeśli o niego chodzi, to już wiele lat temu otoczył swoje najgłębsze uczucia lodowym pancerzem. Też idiotyczne porównanie, ale tak właśnie to odczuwał. Tyle było spraw, które w tamtych latach pragnął stłumić. Pragnienie, żeby mieszkać z rodzicami, w domu, strach przed upiorem, gniew i bezradność wobec cierpienia najsłabszych w społeczeństwie.
Teraz wszystko uległo zmianie.
On sam, wbrew swojej woli i w wyniku bardzo złożonego procesu, jakby odtajał, nie był już taki zamknięty. A wszystko to zasługa Belindy albo wina, jak kto woli. Po prostu w jej obecności człowiek nie może być zły i ponury, bo ona by nie zrozumiała dlaczego. Byłoby jej tylko przykro, schroniłaby się w swojej skorupie, żeby tam lizać rany.
Ale a propos maszyny parowej, skąd się wzięło to skojarzenie? Właściwie mało co wiedział o maszynach parowych, tych niewiarygodnych, nowoczesnych urządzeniach, które zrewolucjonizowały świat. Widział kilka z nich w ruchu i doznawał uczucia ssania w dołku, słyszał też, że maszyny parowe napędzają statki i żagle stają się niepotrzebne. W Ameryce natomiast mają coś, co nazywa się kolej żelazna. Owe ogromne parowe konie ciągną za sobą powozy, w których ludzie siedzą sobie wygodnie i przenoszą się z miejsca na miejsce w niewiarygodnym tempie. Z pewnością i w Norwegii zostaną niedługo zbudowane takie drogi żelazne. Pomyśleć, gdyby w taki sposób pojechać do Ser-Trondelag?
To niesłychane, jaki się na świecie dokonał postęp, i to w tak krótkim czasie!
I wtedy zmorzył go sen.
Heike zasnął jako ostatni. O czym myślał przez cały czas, wiedział tylko on.
Belindę obudziły jakieś głosy przed szałasem.
O wstydzie! Wszyscy już wstali, tylko ona śpi!
Gdy wyszła na zewnątrz, musiała zmrużyć oczy, takie ostre było światło.
Cała równina została pokryta cieniutką, cieniutką warstewką śniegu. Tak jeszcze delikatną, że konie zostawiały ciemne ślady.
Cała trójka Ludzi Lodu dyskutowała z ożywieniem, stojąc nad kupką jakichś dziwacznych, groteskowych przedmiotów. Heike mówił podniesionym głosem:
– Nie, Tula! Ja się na to nie zgadzam i nigdy mnie nie przekonasz. Viljar i Belinda zostaną tutaj! Nie pozwolę im zrobić ani kroku więcej!
– Ale może się zdarzyć, że będziemy potrzebowali siły Viljara. Poza tym oni są przecież zwyczajnymi ludźmi! A on, wiesz o kogo mi chodzi, nigdy nic złego zwyczajnym ludziom nie zrobił.
– Cóż my o tym wiemy? Czy ty naprawdę nie rozumiesz? Viljar jest przecież tym, od którego zależy kontynuacja rodu, nawet jeśli się specjalnie o to nie stara. Jego nie może spotkać żadne nieszczęście. A na dodatek nie może wciągać w to wszystko Belindy! Oboje zostaną tutaj i tym razem nie pomogą żadne magiczne formułki!
Tula spoglądała na niego diabelskim wzrokiem. W końcu Heike nie wytrzymał i wybuchnął, i dopiero wtedy uświadomili sobie, jaki był zdenerwowany:
– Na miłość boską, Tula, wyglądasz jak młoda dziewczyna i, jak widać, zamierzasz się też tak zachowywać! Ciekawe co, czy kto, sprawia, że się nie starzejesz?
– Bardzo jesteś sympatyczny, nie ma co! – odcięła się Tula. – Ale nie musisz się już tak złościć – dodała. – Tym razem ustępuję. Dzieci mogą zostać tutaj i bawić się grzecznie, kiedy my będziemy zajmować się czarami.
Heike tylko westchnął.
Belinda spoglądała na lodowiec u wejścia do doliny, ale tym razem to nie chłód sprawił, że zadrżała.
Czarami? W tej dolinie…?
Panowała zupełna cisza. Znikąd żadnego dźwięku. Nawet głosy ludzi tłumiła ta cieniutka śnieżna powłoka.
– A jeśli wy stamtąd nie wrócicie, to co wtedy mamy robić? – zapytał Viljar. – Nie możemy tu przecież tkwić przez całą wieczność!
– Rzeczywiście, nie możecie – powiedział Heike i w tym momencie poczuł, że alrauna na jego piersi się poruszyła. Zdjął ją, choć bardzo niechętnie, ale sądził, że tak będzie najlepiej. Przyjrzał jej się jeszcze raz uważnie i zawiesił na szyi Viljara.
– Weź to, mój chłopcze. Ona może ci się przydać w różnych sytuacjach. Jeśli poczujesz, że się porusza, kurczy albo drapie cię odrostkami korzeni, to będziesz wiedział, że Tula i ja znaleźliśmy się w wielkim niebezpieczeństwie. Nie będziesz nam mógł wprawdzie w żaden sposób pomóc, ale będziesz wiedział. Jeśli alrauna stanie się ciężka, jakby martwa, to wiedz, że powinniście oboje z Belindą wracać do domu. Sami. Wtedy bowiem mnie i Tuli nikt już nie będzie mógł pomóc. I wam nie wolno iść do doliny, żeby nas szukać. Przyrzeknij mi, że zrobisz, jak mówię!
Viljar skinął głową:
– Obiecuję. Choć to będzie bolesna decyzja. Pragnąłbym nade wszystko, żebyś spoczął w grobie koło babci Vingi.
– Ja także tego pragnę – rzekł Heike poważnie. – Zresztą nie zamierzam się tak od razu poddać. Nie chciałbym tylko zakończyć życia, nie podjąwszy walki z naszym okrutnym przodkiem. Bez próby chociażby uwolnienia rodu od dalszych cierpień.
– Nie myśl, że ja zamierzam się poddać! – zawołała Tula wojowniczo. – Poza tym ja muszę wrócić do Grastensholm. O niczym innym nie może być nawet mowy!
Przez najbliższe pół godziny Viljar i Belinda patrzyli w ślad za dwoma samotnymi postaciami, coraz mniejszymi i mniejszymi, wspinającymi się w górę pomiędzy zielonkawoniebieskimi ścianami lodu.
– Niech ich święty Jerzy nie opuszcza – szeptała Belinda, która wciąż uważała, że jest zbyt mało ważna, by w jakiejkolwiek sprawie zwracać się wprost do samego Boga.
– Tak, teraz przyda im się pomoc ze strony wszystkich świętych – powiedział Viljar. – Mam jednak wrażenie, że jeśli chodzi o Tulę, to może nie świętych należałoby wzywać.
Belinda posłała mu pełne przerażenia spojrzenie i zajęła się bardziej przyziemnymi sprawami. Po to, by stłumić lęk o towarzyszy podróży, którzy już zniknęli im z oczu, by nie poddawać się tej nierzeczywistej atmosferze pustkowia, a także po to, by opanować coraz większy, bolesny niepokój swojego ciała.
Viljar nie może mieć powodu, żeby się za nią wstydzić.
Dzień wlókł się niemiłosiernie.
Niesamowity dzień, pogrążony w ciszy, biały od śniegu, który wprawdzie niżej w dolinie topniał, ale w górach trzymał się mocno. Nic nie mąciło tej upiornej ciszy, coś strasznego, wibrującego wisiało w czystym, zimnym powietrzu wśród potężnych gór i odbijało się echem w duszach dwojga samotnych ludzi.
Wspólnymi siłami urządzili obozowisko możliwie jak najwygodniej, przez cały czas starali się do siebie nie zbliżać, nie dotykać się nawzajem.
Viljar pomógł Belindzie nagrzać wody w jedynym naczyniu, jakie mieli, i wyprać brudne ubrania, także odzież Heikego i Tuli. W ciągu długiej podróży nazbierało się tego sporo.