Выбрать главу

Dobrze było zająć się czymś praktycznym. Lęk nie był wtedy taki natrętny.

Viljar naprawiał uprząż, pomagał Belindzie w cięższych pracach, ale wciąż niespokojnie spoglądał w niebo. Nic jednak nie zapowiadało, żeby miało spaść więcej śniegu; przeciwnie, pokrywa chmur stawała się coraz cieńsza, aż wreszcie wyjrzało słońce. Bardzo to ucieszyło Belindę, bo mogła wysuszyć pranie.

Wiatru też właściwie nie było, a i konie nie miały trudności ze znalezieniem nadającej się do jedzenia trawy pod miękkim śniegiem. Dzień powinien był być przyjemny. Ale nie był. Przeciwnie – był straszny!

Prawie ze sobą nie rozmawiali. Belindę przez cały czas bolał żołądek ze zdenerwowania, a Viljar miał momentami wrażenie, że nie zniesie napięcia.

Po zachodzie słońca zjedli w ciepłym szałasie kolację. Belinda siedziała w kucki i obiema rękami ściskała gorący kubek. Od czystych ubrań w kącie szedł do niej przyjemny zapach wiatru i świeżości.

Pod ścianą stała nieduża, elegancka walizeczka Tuli. Serce Belindy ściskało się, ilekroć na nią spojrzała. Czy walizka jeszcze kiedykolwiek przyda się właścicielce? Heike zabrał ze sobą większość swoich rzeczy. Przede wszystkim magiczne skarby.

Belinda, jak bardzo wielu ludzi przed nią, mogła się przekonać, że znacznie gorzej jest tym, którzy muszą biernie czekać. Łatwiej jest być w środku wydarzeń, żeby nawet nie wiem jak nieprzyjemnych, ale działać, mieć na coś wpływ! Czekanie strasznie szarpie nerwy.

Nagle stwierdziła, że Viljar przygląda jej się ukradkiem. Natychmiast odwróciła wzrok. Nie byłaby teraz w stanie rozmawiać. Kiedy jednak i on przestał na nią patrzeć, poczuła się zawiedziona. Takie to są niekonsekwencje miłości.

– Oni już chyba powinni tu być z powrotem – powiedziała jednak w końcu.

– To wcale nie jest takie pewne. Musimy się przygotować na czekanie może nawet przez kilka dni.

W takim razie muszą nocować w szałasie. Sami. Tylko we dwoje.

Belinda spostrzegła, że Viljar znowu jej się przygląda. Tak ją to wytrąciło z równowagi, że kromka chleba upadła jej na ziemię. Oczywiście posmarowaną stroną. Jakżeby inaczej!

Słońce zaszło i zapadał wieczór. Na niebie pojawił się księżyc i okrył góry matową, srebrzystą poświatą. Robiło się coraz zimniej.

Po raz ostatni wyszli na dwór, żeby zobaczyć, czy z końmi wszystko w porządku. I po raz chyba setny tego dnia rzucali lękliwe spojrzenia na lodowiec i wypływającą ze skalnego przesmyku rzekę. Co prawda trudniej było teraz dostrzec cokolwiek, ale naprawdę nie było tam najmniejszego śladu życia.

A kiedy nieskończenie wolno wracali do szałasu, Viljar krzyknął i przystanął, jakby nasłuchując.

– Co się stało? – zapytała Belinda.

– To alrauna – szepnął. – Jakby podkuliła swoje pazurki. Udrapała mnie!

Belinda nie do końca pojmowała, co to właściwie jest ta alrauna. Widziała ją przelotnie, kiedy Heike podawał amulet Viljarowi, ale nie umiałaby powiedzieć, jak wygląda. I w końcu nic dziwnego, alrauna występuje tak rzadko, że nie tylko Belinda jej nie widziała. Zmarszczyła brwi. Czy to jest żywe stworzenie? Coś w rodzaju kraba? Ale jak można wymagać, żeby wiedziała?

– To znaczy, że Heike i Tula znaleźli się w niebezpieczeństwie. Wyruszam do doliny. Natychmiast!

– Oczywiście! Wezmę tylko kurtkę i też biegnę. Poczekaj!

– Nie, nie, ty zostaniesz tutaj!

– Nie możesz mnie tu zostawić! – zawołała. – Musisz mnie zabrać! Co ja mam do…

Umilkła.

Viljar przez chwilę patrzył na jej miłą, ufną buzię. Co ona chciała powiedzieć? „Co ja mam do stracenia?” albo może: „Co ja mam tu sama do roboty?” Nie, w to ostatnie raczej nie wierzył.

– No dobrze, w takim razie chodź! – rzekł tonem, w którym było i zdenerwowanie, i czułość, za co został nagrodzony spojrzeniem wyrażającym niemal psie oddanie.

W czasie pospiesznych przygotowań do drogi Viljar raz jeszcze spojrzał w górę ku rzece, tym razem starał się ocenić sytuację i możliwość przeprawy.

– Wiesz, Belindo…

Natychmiast znalazła się przy nim. Tak blisko, że musiała odchylić głowę w tył, żeby widzieć jego twarz.

– Tak?

Starał się zachować powagę i nie roześmiać z tego jej posłuszeństwa.

– Zastanawiam się nad taką sprawą. Heike i Tula poszli piechotą, ponieważ bali się, że konie będą im tylko sprawiać kłopot. W każdym razie Heike tego się bał. Ale przecież ty też widzisz, że wzdłuż brzegu rzeki można przejechać konno. Prawda?

Spojrzała tam, gdzie pokazywał. Księżyc świecił teraz jaśniej, a jego blask odbijał się od lodu.

– Tak. Po prawej stronie.

– Wobec tego weźmiemy wszystkie cztery konie, bo musimy się tam dostać jak najszybciej. A poza tym niebezpiecznie jest zostawiać zwierzęta bez opieki.

Belinda rozejrzała się przerażona po pustkowiu. Wilki? Niedźwiedzie? Rysie, a może żbiki?

– Tak, zabierzmy je – powiedziała.

Wkrótce potem posuwali się wąskim pasmem ziemi nad rzeką wzdłuż liczącego sobie tysiące lat lodu. Powietrze było ciężkie od wilgoci i zimne, ale księżyc także tutaj oświetlał im drogę na tyle, że mogli spokojnie iść. Akurat tutaj jechać się nie dało.

Viljar odczuwał przemożną potrzebę otoczenia ramieniem drobnych pleców Belindy, żeby ją chronić przed wszelkim niebezpieczeństwem. Tę biedną małą istotę, tak ufnie wkraczającą u jego boku do strasznej doliny, o której nie wiedziała prawie nic. A szła tylko dlatego, że on idzie.

ROZDZIAŁ XIII

Heike i Tula dotarli do doliny wczesnym przedpołudniem. Poczuli się wtedy tak, jakby spalili wszystkie mosty i wszelkie ludzkie sprawy zostawili za sobą. Jakby zostawili za sobą cały świat. Dolina Ludzi Lodu była odrębnym światem, odrębnym stanem, odrębną jakością, inaczej nie byli w stanie wytłumaczyć tego oszałamiającego wrażenia, jakiego doznali na jej widok.

– Czujesz powiew historii? – mruknęła Tula tuż obok miejsca, gdzie kiedyś znajdowała się lodowa brama.

– Owszem – odparł Heike wzruszony. – Więc oni tutaj żyli? Nieszczęsne wyrzutki świata, potomstwo naszego przerażającego pradziada?

Nieświadomie oboje starali się nie wymawiać imienia Tengela Złego.

– Czego ty się właściwie spodziewasz po tym eksperymencie? – zapytała Tula. – Chodzi mi o to, że przecież żadne z nas nigdy nie wygra z nim walki. Wprost przeciwnie. On bez najmniejszego trudu pokona zarówno ciebie, jak i mnie.

– Wiem. Ale nie mogłem nie spróbować, Tula. Mam nadzieję, że może przynajmniej uda mi się odnaleźć miejsce, gdzie jest zakopane to jego naczynie. Żeby ułatwić życie naszym następcom. Ale bardzo mi brak alrauny.

– Poradzimy sobie bez niej. Tylko o jednej rzeczy nic wolno ci zapominać – powiedziała z pogróżką w głosie. – Ja zamierzam wrócić do Grastensholm! Żaden mały drań nie może mnie pokonać!

– Ani mnie – uśmiechnął się Heike cierpko. – Bo na co by się zdało znalezienie naczynia, gdybyśmy nie mogli nikomu o tym powiedzieć?

– No właśnie! To od czego zaczynamy?

Długo rozglądali się po dolinie, przypatrywali się otaczającym ją potężnym górom. Wiedzieli, że miejsce, którego szukają, musi leżeć wysoko. Wobec tego przeszukiwali wzrokiem zbocza.

– Wiesz, co ja myślę? – zapytał Heike. – Myślę, że wszystko tutaj porósł las. Od setek lat nie pasły się tu ani większe, ani mniejsze zwierzęta. Za czasów Ludzi Lodu wszystko wyglądało inaczej.

– Jak my tu coś znajdziemy? Te brzozowe zagajniki tak się rozrosły!

– Widzę też kępy wielkich sosen. Ziemia musi tu być żyzna. Nic dziwnego, że nasi utrzymali się tak długo.